W Afryce łapownictwo zaczyna się dopiero powyżej pewnej kwoty. Poniżej progu akceptacji, niektóre „wydatki” nie są według dających i biorących korupcją lecz dobrowolnym wyrazem docenienia osoby, która stara Ci się pomóc w mniej lub bardziej rzeczywisty sposób. Taki afrykański system zrzutka.pl czy wspieram.to – z tą jednakże różnicą, że płatny gotówką i na miejscu. Oto nasza historia…

Przedostatniego dnia pobytu w Gambii postanowiliśmy wyruszyć w głąb interioru. Zobaczyć, jak wygląda gambijska wieś. Dojechać do miejsca, w którym w rzece Gambia pływają najgroźniejsi mordercy Afryki – hipopotamy.

Żeby zobaczyć hipopotama pluskającego się opieszale w rzece, należy pojechać / popłynąć jakieś 150-200 kilometrów w głąb kraju. Dopiero tam rzeka Gambia staje się słodka i nadająca do hipciowego pluskania – na taką odległość od Atlantyku morskie cofki i przypływy już nie docierają. Hipopotamy zaś właśnie ową słodką wodę lubią. Inaczej niż wodę słoną, gdyż w słonej, że tak powiem… zdychają.

Zresztą nie tylko hipopotamy wolą wschód Gambii. Podobnie postąpił były Prezydent tego kraju – Yahya Jammeh – który po przegranych w 2016 roku wyborach zebrał swoich zwolenników, i jak to bywa w Afryce – nie uznawszy wyników wyborów – przeniósł się z nimi w głąb. Obecny Prezydent Gambii, Adama Barrow, zadowolił się rządzeniem środkowym i zachodnim terytorium – najbogatszym i najbardziej ludnym. W kraju panuje spokój, aczkolwiek oparty na zasadzie – czym bardziej na wschód, tym mniej bezpiecznie: „My tu mister nie namawiamy do jechania zbyt daleko na wschód. Tam tylko bagna, tse-tse, lepianki i Old Prezydente”.

To takie tło polityczne naszej jednodniowej wyprawy na wschód. Ku Waszej wiedzy, żebyście wiedzieli czym posmarowany jest chleb ten opowieści. Rankiem zorganizowaliśmy sobie kierowcę ze sprawnym autem (w myśl tutejszej definicji: wszystko co jedzie jest sprawne). Ustaliwszy z góry cenę za całodniową jego dyspozycyjność, ruszyliśmy na wschód.

Droga porządna, asfaltowa. Nie znaczy to w żaden sposób, że bez dziur czy że spełniała jakiekolwiek znane nam standardy. Tutaj każda droga którą da radę jechać auto jest zgodnie z definicją PORZĄDNA. Przejezdna równa się DOBRA.

Wyjechanie poza zachodnią, zurbanizowaną jako tako część kraju zajęło nam około półtorej godziny. Oznaką tego, że opuszczamy „bezpieczny teren” była pierwsza wojskowa barykada rozciągnięta w poprzek drogi. Worki z piaskiem, żołnierze z kałaszami na paskach, zasieki i stojąca na balach wbitych w pobocze drogi budka strażnicza niczym w Auschwitz.

Nasz kierowca wyłączył silnik. Uśmiechnął się. Przywitał. Szyby w dół. Dzień dobry Panie Oficerze. Następuje standardowa wymiana zdań których nie rozumiem i oglądanie paszportów. Mniej więcej na zasadzie oni do nas yhy-yhy, my do nich: ahy-ahy. Jest miło, ale nagle pada stanowcze: „Give Me grimtii !!”

– Że co?

Kierowca odwraca się do nas i pokazuje banknot o wartości 100 dalasi (obecnie około 7 pln, dwa lata temu coś koło 10 złotych). Trzeba to trzeba, dajemy naszemu Panu Oficerowi banknot, ten z uśmiechem dziękuje. Rozwierają się zasieki i możemy jechać.

Za daleko jednak nie dojechaliśmy, raptem do kolejnej wioski – może z 5-6 kilometrów. Kolejny wojskowy check-point. Zasieki, budka, żołnierze, kałasze, oficer. Oglądanie paszportów i nieco pytające „Give Me grimtii?”. Stówka leci przez okno, i jedziemy dalej.

Po trzecim razie, kilka kilometrów dalej, zaczyna nas to jednak niepokoić. Punkty kontrolne są w każdej wiosce i jak tak dalej pójdzie, to trochę drogo ta wycieczka wyniesie… Sławek wpada w małą złość, i rozmawia z kierowcą, że to przecież korupcja takie żądanie pieniędzy przez wojskowych. Kierowca jednak… zaprzecza:

– Jaka korupcja, o czym Ty mówisz?

– No jak o czym – dziwi się Sławek – przecież musieliśmy dać im 100 dalasi za każdym razem! To korupcja!

– Czemu mówisz, że musieliście? Daliście, bo chcieliście – wprawia nas w konsternację kierowca.

– Przecież oni mówili, żeby dać im kasę! – upiera się Sławek przy moim akompaniamencie.

– Nie! – prostuje nas nasz przewodnik – Oni tylko pytali, czy dacie im na herbatę! 

– Give Me green tea ???

– Yes !!!

Od słowa do słowa dowiadujemy się jak działa tutejszy mechanizm. Wojskowi w pocie czoła siedzą całymi dniami na punktach kontrolnych. W słońcu i spiekocie. My, jadąc autem, chcemy im wynagrodzić tę ciężką pracę: przecież robią to dla naszego bezpieczeństwa! Dzień i noc, dzień i noc. Nie możemy jednak wręczyć im za to pieniędzy, bo to byłaby korupcja. W zamian za to odwdzięczamy się zapraszając ich… na herbatę.

– Ale przecież daliśmy im pieniądze a nie herbatę! – próbuje jeszcze walczyć Sławek.

– No jak możesz! Żołnierze widząc że jesteście w podróży i na pewno się śpieszycie, nie chcą Wam robić kłopotu, i tę herbatę sami sobie kupią. Po co mieliby przeszkadzać Wam w podróży i czekać aż pójdziecie szukać sklepu z herbatą? Wolą Wam pomóc i sami sobie ją kupią – ripostuje z błyskiem w oku kierowca.

– Czyli nie musimy płacić?

– No pewnie, że nie musicie.

Więc na kolejnym check-poincie nie reagujemy na propozycję kolejnego „oficera”. I rzeczywiście, nic się złego nie dzieje – szyba w górę, paszporty do ręki, zasieki na bok. I tylko brak uśmiechu po stronie żołnierzy.

To byłby koniec tej opowieści, gdyby na kolejnym punkcie Sławek nie wymyślił:

– Nie mamy banknotu 100 dalasi. Jak będziemy wracać wieczorem, to Wam damy na green tea!

Uśmiech, cmoknięcie, mlaśnięcie, kciuk do góry. Przyjaciele! Zasieki na bok i pojechali… Kurtyna.

Osiem godzin później wracamy z naszego polowania na hipopotamy (o czym w kolejnym odcinku bardziej szczegółowo). Ciemna noc. My zapomnieliśmy o tym, że nocą po Czarnej Afryce się nie podróżuje. Należy tak układać harmonogram, żeby zdążyć wrócić przed zachodem Słońca. Lub zorganizować nocleg na trasie. Wiecie czym różni się afrykańska wioska w dzień od tej w nocy? Tym, że jeżeli akurat nie świeci Księżyc, to nic nie widać. Nikt na wsiach nie pali światła, chyba że przed jakimś sklepikiem. Tyle tylko, że w nocy sklepiki spożywcze są raczej zamknięte. Otwarte zaś są takie, które wolelibyście żeby pozostały zamknięte.

Wracamy więc samochodem nocą. Ciemno. Nic nie widać. Światło jedynego sprawnego samochodowego reflektora wyłania z ciemności jakieś sylwetki stojące na drodze. Podjeżdżamy powoli i ostrożnie – to jakaś wioska i ledwie widoczny wojskowy check-point.

Afrykańskie wioski w nocy różnią się od ich dziennej wersji jeszcze jedną rzeczą. Nocą żołnierze na punktach kontrolnych już nie mają kałaszy przewieszonych na pasku przez plecy. Trzymają je mocno w garści i celują w podjeżdżające auta.

Szyba w dół. Do środka wsuwa się najpierw lufa kałasza, za nią czarna głowa. Paszporty. Oglądanie. Cmokanie. „Give me grintii”. Nie, dziękujemy. Głowa cmoka niezadowolona, wraz z nią cmoka kilka innych niewidocznych w ciemności głów otaczających samochód. Ciemno. Cicho. Słychać tylko bzykanie much. Oficer ogląda dokładnie paszporty, ale w końcu je oddaje. Szyba w górę i ruszamy.

Przejechaliśmy może dwa metry, gdy nagle okrzyk z tyłu. Kierowca momentalnie daje ze swojego hamulca – o którego istnieniu mieliśmy podczas jazdy poważne wątpliwości – wszystko. Jakby całą 400 kilometrową drogę oszczędzał hamulec właśnie na tę chwilę. Zatrzymujemy się w miejscu. Jakby głową w mur. Za plecami słychać szczękające zamki w kałaszach i zamieszanie. Przed nami, za nami, po bokach. Kierowca siny otwiera okna. Jeszcze minutę temu był czarny, a teraz jest blady. Muchy tse-tse przysiadają w oczekiwaniu padliny.

Wraz z lufą karabinu pojawia się znowu nasza czarna głowa. Obok, przy kierowcy druga. Ta druga jest bardzo niezadowolona. Ciemno, cicho, kierowca zmienia kolory jak kameleon, a my siedzimy z tyłu w bezruchu i oczy mamy chyba wielkości talerzy. Co się tu dzieje??? Zaciskam zwieracze z mocą samochodowego hamulca.

– Mister! Obiecałeś mi jak jechaliście w tamtą stronę, że wracając give me grim tii !!!

Serce ponownie zaczyna pompować krew do żył. Uratowani.

– Panie oficerze, kolejka herbaty dla wszystkich! Nie poznaliśmy Pana w tych ciemnościach! – natychmiast deklaruje Sławek.

Uśmiech, mlaskanie, 300 dalasi wędruje przez szybę. Majtki czyste, a było blisko by zostały pokolorowane. Warto docenić żołnierzy, którzy ciemną nocą stoją na ciemnej drodze by chronić podróżnych przed ciemnością czającą się w… w ciemności.

To Afryka. Nie obiecuj niczego, jeżeli nie zamierzasz dotrzymać obietnicy. Ty mi, oni nam. Ja Tobie. Muchy tse-tse są wiecznie głodne. Hipopotamy lubią słodką wodą, a żołnierze – ciepłą herbatę.

Kurtyna.

Zdjęcia: Sławomir Smoliński

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej materiałów z wyprawy do Gambii?