Materiał został nakręcony wiosną 2019 roku podczas wyprawy koleją transsyberyjską na trasie Moskwa – Irkuck. Po raz pierwszy wyemitowałem go na początku lutego 2022. Czytacie jego wznowienie z okazji na nowo opracowanego materiału fotograficznego.

Kolej transsyberyjska. Marzenie wszystkich podróżników i marzycieli. Bezkres syberyjskich przestrzeni podziwiany z okien pędzącego pociągu. Dzień za dniem, dzień za dniem. Powiew przygody, wolności i nieznanego. Dzień za dniem, dzień za dniem. Ci, których marzenie o takiej podróży się spełniło, wiedzą, że to także pewnego rodzaju wyzwanie – nie każdy jest gotów spędzić w zamkniętym wagonie sto lub więcej godzin. Dzień za dniem, dzień za dniem.

Monotonia życia w pociągu dość szybko weryfikuje pewne stereotypy: romantyczny stukot kół szybko przemienia się w doprowadzający do szaleństwa hasał, a przemiła współtowarzyszka podróży – trzeciego dnia staje się nieznośnie pierdzącą i chrapiącą bestią. Opowiem Wam dziś o 90 godzinach spędzonym w pociągu relacji Moskwa – Irkuck. Dzień za dniem, dzień za dniem.

Jechaliśmy nad Bajkał. Rzecz się działa równo trzy lata temu, w lutym 2019 roku. Podróżowaliśmy w konkretnym celu – by pobiec na zamarzniętym Bajkale maraton. Wybór środka transportu był oczywisty od samego początku: kolej transsyberyjska. Do pokonania mieliśmy odcinek liczący sobie nieco ponad pięć i pół tysiąca kilometrów: z Moskwy do Irkucka. Wystartowaliśmy w poniedziałek w południe, a planowany cel podróży mieliśmy osiągnąć w piątek rano, 90 godzin później.

W temacie praktycznych zastosowań podróży koleją transsyberyjską byliśmy zieleni niczym wiosenne pączki. Wiedzieliśmy, że pociąg jedzie po torach, a że to, co go ciągnie – to lokomotywa. Celowo staraliśmy się nie przeczytać zbyt wielu relacji na ten temat; chcieliśmy uniknąć rozczarowań oraz postanowiliśmy wyruszyć z bagażem własnych stereotypów. Niech sobie radzą w zderzeniu z rosyjską rzeczywistością. Wiedzę mieliśmy więc ogólną: Bajkał to jezioro, Syberia to zima, a Moskwa to komuniści.

Bilety kupiliśmy przez internet – to już od dobrych kilku lat obowiązująca forma rezerwacji. Tych, którzy chcieliby choć pomarzyć oraz sprawdzić ile kosztują bilety – zapraszam na stronę tutu.ru

Do wyboru są trzy, a właściwie cztery klasy wagonów. To w końcu trzy, czy cztery? Pierwsza klasa (taka na bogato, z salonkami) dzieli się na dwie dodatkowe podklasy – bardziej i mniej ekskluzywne. Stąd w mojej podróżniczej nomenklaturze cztery klasy zamiast trzech. Zostawmy jednak bogatym to, co dla bogatych, i zajmijmy się rzeczywistością przeznaczoną dla zwykłych ludzi: klasa trzecia (druga) to wagony z 4-osobowymi przedziałami, a klasa czwarta – to wagon bez przedziałów. W tych ostatnich znajduje się kilkadziesiąt łóżek w jednej, otwartej przestrzeni. W każdym przypadku – bez względu na klasę – rozmawiamy oczywiście o podróży w kuszetkach, czyli miejscach z łóżkami i pościelą.

Po trasie transsyberyjskiej kursuje blisko setka takich dalekobieżnych składów osobowych; część z nich porusza się z Moskwy na wschód, część równolegle wraca. Część też wietrzy się, czyli „odpoczywa”. Podróż z Moskwy do Władywostoku trwa tydzień, ale oczywiście wielu pasażerów wsiada i wysiada także na stacjach pośrednich. Linia transsyberyjska ma także całkiem sporo rozwidleń oraz możliwości przesiadek – więc niekoniecznie celem wyjazdu musi być Władywostok: stacją końcową może być także chiński Pekin, koreański Phenian, mongolski Ułan-Bator czy też położony na końcu świata, zamrożony okowach lodu Jakuck. Możliwości jest wiele – to tylko kwestia wyobraźni i czasu.

O kolei transsyberyjskiej napisano setki książek. O historii jej budowy, o tragediach, katastrofach, długości i szerokości. Dlatego też nie będę tego wszystkiego powtarzał: bez problemu znajdziecie takie informacje w Internecie. Skupię się na tym, co spotkało nas w środku.

Pociągi wyruszające na daleki wschód startują z położonej w centrum Moskwy stacji „Dworzec Jarosławiecki” (Moskwa-Passażyrskaja-Jarosławskaja). Niewiele brakowało, a w naszą podróż byśmy nie wyruszyli, gdyż na dworcu tym w ostatniej chwili zabłądziliśmy. Dojechaliśmy do niej z kilkugodzinnym zapasem, ale gdy przyszło wezwanie na pociąg… przeszliśmy przez nieodpowiednie bramki i wyszliśmy poza sektor przeznaczony dla pociągów dalekobieżnych. Ponieważ w Rosji ważne dworce kolejowe ochraniane są tak samo jak lotniska, to musieliśmy ponownie przejść całą odprawę. Efekt? Dobiegliśmy do naszego pociągu na pięć minut przed odjazdem . Grunt, że się udało 🙂

Nasz skład liczył 13 wagonów. Dwa wagony 3 (2) klasy z przedziałami, wagon restauracyjny i 10 wagonów 3 (4) klasy. Niestety nie było wagonów „salonowych”. Szkoda, ale prawdopodobnie i tak nie udałoby nam się ich zwiedzić. W każdym z wagonów znajdują się dwie osoby obsługi – tzw. „prawadnice”, czyli konduktorki. Ich zakres obowiązków jest jednak dużo szerszy: nie tylko sprawdzają bilety, ale pilnują także porządku w wagonie, bezpieczeństwa, dbają by nikt nie przegapił swojego przystanku na którym wysiada. Pilnują także, by wszyscy wsiedli z powrotem do wagonu gdy zdecydują się na spacer na peronach licznych stacji pośrednich. Prawadnice mają własne listy podległych im podróżnych. I potrafią nakrzyczeć jak trzeba! Mogą dać żółtą kartkę – a jak pasażer będzie kłopotliwy, to wysadzą go gdzieś po drodze wzywając w tym celu służby ochrony. Jednak – gdy nie podpadniecie – są bardzo miłe, pomocne i sympatyczne. 

Panie „opiekunki” sprawdziły na wejściu nasze bilety – czy nazwiska zgadzają z ich listą obecności. Sprawdziły  także nasze paszporty. Chwilę później lokomotywa lekko szarpnęła i wyruszyliśmy w podróż! Byliśmy w wymarzonym pociągu kolei transsyberyjskiej!

Od razu naszą uwagę przykuły dwie sprawy: po pierwsze w wagonach było strasznie gorąco. Elektroniczna tablica w korytarzu pokazywała 32 stopnie. Momentalnie „popłynęliśmy” w czym pomógł nam nasz bieg na ostatnią chwilę do pociągu. Musieliśmy się rozebrać wręcz do majtek, żeby jakoś ochłonąć i przyzwyczaić się do specyficznego mikroklimatu pociągu. Żadne okna w wagonie – ani w korytarzu, ani w przedziałach – nie są otwierane. Całe szczęście mieliśmy swój własny, czteroosobowy przedział; ponieważ było nas czterech, to nasz przedział stał się naszą twierdzą.

Drugim zaskoczeniem był brak Rosjan w wagonie. We wszystkich przedziałach podróżowali sami „zagraniczni” turyści. Brytyjczycy, jacyś Szwedzi, Chińczycy. Były także dziewczyny z Polski. Zamiast więc smakowitego, słowiańskiego „zdrastwujtie rebiata” słyszeliśmy wszędzie wokół nas „helloł, helloł”. Uprzedzę trochę fakty: by poznać „miejscowych” pasażerów trzeba było udać się do wagonu restauracyjnego. Lub przemycić się do wagonów 4 klasy. Dla obywateli rosyjskich wagon wyższej klasy jest zbyt drogi, większość z nich woli podróżować niższą klasą. Nasze bilety kosztowały około 450 złotych / osobę (trasa Moskwa – Irkuck). W niższej klasie – tej bez przedziałów – cena było niższa o jakieś 60 procent. Żeby mieć za sobą już sprawy finansowe: bilety do klasy 2 (salonki) kosztowały nieco ponad 2 tysiące złotych za osobę, a do klasy 1 (salonki VIP) – blisko 4 tysiące.

Wyższe klasy wagonów oferują swoim podróżnym podobny standard, ale dużo więcej miejsca. Wagon przeznaczony jest wtedy dla 18, 12 – a nawet mniej osób. Poszczególne wagony tej samej klasy potrafią się różnić także pomiędzy sobą: najlepsze są najnowsze. Z biegiem lat wagony spadają coraz niżej w hierarchii luksusu i zastępowane zostają przez nowe wagony, które systematycznie uzupełniają co roku flotę pociągów krążących po wielkich przestrzeniach Rosji.

Wbrew naszym wyobrażeniom przedział okazał się bardzo ciasny. W przestrzeni niecałych 4 metrów kwadratowych znajdują się cztery łóżka (na dwóch poziomach) oraz stolik pod oknem zajmujący około 1/3 długości wewnętrznego korytarzyka. I w takiej oto „kapsule” czekało nas 90 godzin przygody.

Jakoś się pomieściliśmy, choć część bagaży (ze względu na wyprawowy charakter naszego wyjazdu mieliśmy ich dużo) przez cały czas leżała na podłodze.  Pierwsze godziny podróży to totalna ekscytacja. Pomimo że za oknem przemykała europejska część Rosji, to mózg wiedział lepiej: wyobraźnia uparcie przesyła neuronami obrazy śnieżnej Syberii. Skoro tutaj pod Moskwą jest tyle śniegu, to co będzie po drugiej stronie Uralu?

By rozładować emocje i uczcić początek przygody sięgamy po pierwszą przygotowaną jako żelazny zapas butelkę whisky. Tego typu asortyment w samym pociągu jest bardzo drogi, więc zapasy zrobiliśmy jeszcze w Moskwie. Zanim zaczniecie krytykować wyobraźcie sobie: czterech dorosłych mężczyzn, przez cztery dni w pomieszczeniu o powierzchni czterech metrów kwadratowych. Chyboczącym się na boki. Trzeba wspierać morale.

Wraz z zapasami alkoholu każdy z nas kupił w Moskwie (w jakimś samoobsługowym markecie przy dworcu kolejowym) po pełnej reklamówce pokarmu. Czego tam nie było! Ciastka, kiełbasy, owoce. Napoje, woda, herbata, parówki, korniszony. Każdy z nas kupował wg własnych potrzeb i na zapas – nie znając zasad panujących w pociągu postanowiliśmy mieć zapasy na cztery dni ze sobą. Na te zakupy „na drogę” wydałem jakieś 150 złotych. Wystarczyło do samego Irkucka – ale „wałówka” pokryła resztki wolnej przestrzeni w przedziale.

Zapasy na drogę nie były jednak tak bardzo konieczne. Ceny w wagonie restauracyjnym okazały się znośne. – przykładowo śniadanie kosztowało kilkanaście złotych. Ale już zaopatrywanie się na peronach podczas przystanków do tanich nie należało: 1 litr popularnego napoju gazowanego kosztował nawet 20 złotych (w 2019 roku, bez podatku cukrowego!)

Podczas jazdy pociąg zatrzymywał się na wielu mijanych stacjach. Takich przystanków było kilkanaście dziennie i kilka w nocy. Postoje na małych stacjach trwały po 2 minuty, a na większych od 10 do 40 minut. Te ostatnie – najdłuższe przystani – zawsze były w nocy; wtedy cały skład podlegał sprawdzaniu stanu technicznego oraz odbywały się czynności eksploatacyjne – wypompowywanie szamba, uzupełnianie wody czy jedzenia w wagonie restauracyjnym. Długości każdego postoju była nam znana ze specjalnej rozpiski dla pasażerów wiszącej w korytarzu – było to bardzo pomocne, bo pomagało zaplanować spacery. Pociąg był mega punktualny. Na tej podstawie można było podczas postoju swobodnie wysiąść i pójść na zakupy. 

Przechadzki „na zakupy” były jednak w dużej części teoretyczne. Jak wspomniałem już wcześniej duże dworce w Rosji traktowane są jak lotniska. Niemal jak obiekty wojskowe. Wejście i wyjście odbywa się przez bramki. Część peronów przeznaczonych do obsługi ruchu dalekobieżnego była wydzielona i dozorowana. Zagranicznych turystów legitymowano gdy chcieli opuścić perony w większych miastach. Raz zdarzyło się nawet, że służby ochrony odprowadziły moich chłopaków grzecznie do wagonu; poproszono nas byśmy więcej po dworcach się nie włóczyli.

Pozostały nam zakupy na peronach i w znajdujących się tutaj sklepikach na kółkach. W tych ceny były jednak zaporowe. Co nie powinno chyba dziwić; pociągów transsyberyjskich zatrzymywało się tutaj kilkanaście dziennie, a podróżni nie mieli wielkiego wyboru i alternatywy. Miałem wrażenie, że obowiązywała przebitka: normalna sklepowa cena produktu pomnożona przez pięć.

Dlaczego chłopaków cofnięto na peron, a nie mnie? Cóż, powód był prosty. Ja niestety w tych spacerach po dworcach nie bardzo mogłem brać udział gdyż pracowałem. Jeszcze w Moskwie zaopatrzyliśmy się w karty z Internetem, ale czym dalej zagłębialiśmy się w Rosję, tym rzadziej znajdowaliśmy się w zasięgu nadajników. W końcu, po przejechaniu na drugą stronę pasma Uralu, zasięg znikł całkiem. Internet mieliśmy wyłącznie na stacjach. Wtedy ja – zamiast jak wszyscy inni móc rozprostować nogi wycieczką na peron – musiałem pracować zdalnie.

Szybko okazało się to dla mnie największym wyzwaniem. Krótkie spacery po korytarzu w trakcie jazdy pociągu nie dawały odpowiedniej regeneracji. Gdy zaś pociąg w końcu zatrzymywał się, zamiast wyjść na świeże powietrze – ja rzucałem się w wir pracy. Za każdym razem był to wyścig z czasem: internet miałem przez kilka, maksymalnie kilkanaście minut. A przystanki – wraz ze zwiększającą się odległością od Moskwy – były coraz rzadsze. W końcu z konieczności przestawiłem się na tryb nocny, najlepiej pracowało mi się w środku nocy na dużych stacjach, podczas 40-minutowego przeglądu technicznego pociągu.

Organizmu jednak oszukać się nie da, i każdy kawałek mojego ciała już trzeciego dnia podróży protestował. Czułem się zmaltretowany; nie mogłem stać, siedzieć, leżeć. W końcu trzeciego dnia poddałem się. Rzuciłem pracę w kąt i zacząłem wychodzić na perony z innymi pasażerami. Inaczej chyba bym zwariował.

Naszym ulubionym zajęcie dla zabicia czasu były spacery do wagonów czwartej klasy. Nie było to zbyt dobrze widziane przez tamtejsze opiekunki: zerkały na nas złym okiem dając znać, że nie lubią gości z obcych wagonów. Zdarzało się, że proszono nas uprzejmie o powrót do swojego wagonu „i nie szwendanie się”. Raz jednak udało nam się dotrzeć nawet na koniec składu… i to była jedna z większych przygód przez cztery dni!

Spacer po wagonach miał tę jeszcze magiczną cechę, że mogliśmy delektować się specyficznymi zapachami rozchodzącymi się po innych obszarach pociągu. Zapach ludzkiego potu i wszelakich wydzielin towarzyszył nam przez całą podróż. O ile do własnego wagonu szybko się przyzwyczailiśmy, to spacery uświadamiały nam ile na świecie jest innych zapachowych bukietów. Wszystko zależało od tego kto jechał w wagonach, co jadł, ile miał lat i skąd pochodził. Pierwszego dnia jeszcze wszyscy się wstrzymywali, ale ile można trzymać w żołądku sfermentowaną kapustę? Ten pierdnął dołem, inny górą. Ktoś nie zmieniał przez kilka dni skarpet, inny miał przepoconą koszulkę. Na to wszystko nakładały się zapachy z otwieranych konserw, z aplikowanych na różne przypadłości maści, z pitych syropów, z obieranych owoców. Wąchaliśmy wydzielin, o których istnieniu nie chcielibyście dowiedzieć się podczas śniadania. Nic w tym dziwnego: 86 osób w otwartym wagonie przez tydzień. Na sam szczyt piramidy zapachowej trafiały pachnące w specyficzny sposób osoby starsze oraz ulewki dzieci – wszystko co się im cofnęło i nie weszło do brzuszków tak, jak to rodzice zaplanowali.

Tak więc świat zapachów w wagonach był bukietem zaskakująco zróżnicowanym. To był istny mikrokosmos bodźców. Ze spacerów wracało się do swojego przedziału z radością, gdyż swój nos przyzwyczajony był już do woni skarpet współpasażera. Pamiętacie temperaturę na początku podróży wynoszącą 32 stopnie? W końcu zrozumieliśmy skąd się ona wzięła. Po ukończeniu kursu cały pociąg jest otwierany na stacji końcowej, by zimne powietrze oczyściło go z nagromadzonych zapachów. Po takim wietrzeniu załoga zamyka drzwi, i ustawia ogrzewanie na całą moc by nagrzać przedziały dla kolejnych podróżnych. Efekt? 32 stopnie w Moskwie. Ale już we wtorek temperatura spadła do 25, a w środę ustabilizowała się na 20 stopniach. Brak klimatyzacji i uchylnych okiem w wagonach dopełnia reszty tej przygody, której można nadać miano „podróży przez zapachy świata”.

Góry Uralu minęliśmy w nocy z wtorku na środę. Do celu podróży – Irkucka – zostało nam tylko 55 godzin. Wjechaliśmy na równiny Syberii, jednak jej krajobrazy były rozczarowujące. Jak mówią Rosjanie: drzewo, a za drzewem drzewo. A za tym drzewem za którym jest drzewo – następne drzewo. I tak setki, tysiące kilometrów płaskiej równiny pokrytej brzozami i śniegiem. Miłym dodatkiem były choćby co jakiś czas pojawiające się zasypane białym puchem wioski. I rzeki. Te były ogromne. Wołga, Kama, Irtysz, Ob, Jenisej, w końcu Angara. Ogromne rzeki Azji, przy których Wisła to strumyk. Z nudów polowaliśmy na te rzeki wypatrując ich z okien. Ustawialiśmy nawet budziki, by w środku nocy zobaczyć je na własne oczy. Mosty nad skutymi lodem rzekami pokonywało się w 1-2 minuty. Po chwili znowu zapadaliśmy w sen – coraz bardziej wygnieceni i zmęczeni.

Kolejne dni przebiegały podobnie: wtorek, środa, czwartek. Pociąg jechał z nienaganną punktualnością, więc nawet śledzenie godzin dojazdu do kolejnych stacji zaczynało nudzić. Zabawa nie bawi, gdy nie ma żadnych niespodzianek. Nawet temperatura na zewnątrz przestała spadać, Syberia przywitała nas raczej wczesną wiosną niż środkiem zimy.

Raz, chyba w środę, wydarzyło się coś niezwykłego: przyniesiono nam do przedziału obiad. Za darmo, nie wiadomo skąd. Ryż, kurczak, jakiś napój – wszystko zapakowane jak obiady serwowane na pokładach samolotów. Dało się zjeść, choć bez rewelacji. Gorsze było jednak to, że w efekcie zmęczenia i jakiejś chyba psychozy uznaliśmy, że ten obiad należał nam się każdego dnia, tylko o nas zapomniano. Ta myśl nas prześladowała – mózgi pozbawione bodźców zaczynały być podejrzliwe…

Kolejną, aczkolwiek szybko nudzącą się rozrywką, były wizyty w restauracji. Kelner uznał nas za jakichś podejrzanych, i zabronił nad robić w wagonie restauracyjnym zdjęcia. Kazał wyłączyć kamerę. Nie podobało mu się też, jak zamawialiśmy piwo. Fukał na nas jak kaczka. W końcu dosiadł się jakiś Rosjanin, zamówił cztery piwa i nas poczęstował – a kelnera okrzyczał.

Zaczęliśmy rozmawiać. Raczej o niczym. Tej rozmowy nigdy bym nie zapamiętał, gdyby nie pewne wydarzenie. Spytał nas, skąd jesteśmy. Gdy odpowiedzieliśmy, że z Polski, odparł:

– Wy z Polszy? Da, ja znaju. Eto nadwiślański kraj, eto nasze, sowietskije.

Oczywiście wywiązała się dyskusja. Nie jakaś bojowa, nie na poważne historyczne argumenty. Nasz rozmówca umiał podać nazwę stolicy Polski, oraz wiedział, że w XIX wieku tzw. Nadwiślański Kraj był częścią terytorium rosyjskiego. A później – to już jego interpretacja – częścią Imperium Radzieckiego. My ich zaś zdradziliśmy i tak się zrewanżowaliśmy za wszystko, co Rosja nam dała. Nie był to żaden historyk, dziennikarz czy lekarz. Ot, zwykły, przeciętny obywatel. Rosja ma takich 150 milionów. Normalnych, pracujących obywateli – na swój sposób otwartych na świat.

Ta krótka i przypadkowa rozmowa uświadomiła mi, kim są Rosjanie i jak myślą. Nasz rozmówca rozmawiał z nami, ale nie była to wymiana poglądów czy próba zrozumienia drugiej strony. Opowiadanie o powstaniach, o zaborach, o Katyniu – to wszystko nie miało żadnego sensu. Czeczeni też się buntowali i wszczynali powstania. Finlandia też jest ich, tylko że teraz zajęli ją Finowie. My im spaliliśmy Moskwę. My jesteśmy niewdzięczni. Oni nas wyzwolili z faszyzmu. To był zwykły, przeciętny Rosjanin – twór ulepiony przez komunistyczną propagandę w piątym pokoleniu. On wiedział, co my powiemy i wiedział, co na to odpowiedzieć. Cały świat napada na Rosję bo mają surowce. A oni miłują pokój.

Przytłaczająca większość Rosjan nie dość, że wyssała ten sposób myślenia z mlekiem matki, to ich matki wyssały to z mlekiem babek, a babki z mlekiem prababek. Sto lat komunistycznej indoktrynacji sprawiło, że wizja świata wyznawana przez mieszkańców Rosji jest kompletna niczym nowa religia. Nic nie jest w stanie jej  zburzyć. Piąte pokolenie.

Nie oznacza to, że Rosjanie są głupi. Głupi jest ten, kto tak myśli. Zbudowali oni kompletny zestaw prawd, półprawd i nieprawd, który jest spójny i logiczny. Istne przykazania. Tego systemu nie da się naruszyć. By upadł, musieliby najpierw wymrzeć wszyscy, którzy w nim się urodzili. System poglądów który stworzyli jest tak kompletny, że nie można go obalić wyjmując pojedyncze cegły. Ten mur nie runie. Każdą dziurę nieścisłości Rosjanie zaszpachlują gipsem. I będą tę dziurę pokazywać w muzeach – jako przykład zewnętrznej napaści.

Ta krótka rozmowa w wagonie restauracyjnym, w pędzącym pociągu wśród śniegów Syberii, była najważniejszą rzeczą jaka przydarzyła mi się podczas tej podróży koleją transsyberyjską.

W piątek o godzinie 6 rano, jeszcze w całkowitych ciemnościach, wysiedliśmy na dwocku kolejowym w Irkucku. Do stacji końcowej we Władywostoku brakowało jeszcze trzech dni jazdy. Wysiadając z pociągu czułem się jakbym przepłynął w beczce wodospad Niagary. Przez kolejne kilkanaście miesięcy byłem absolutnie przekonany, że nigdy więcej nie skorzystam z tak długiego połączenia kolejowego. Czas jednak zaciera rany, już bym chciał. Władywostok wciąż czeka gdzieś tam daleko.

Krótkie podsumowanie:

Ile to kosztuje? 

Sprawdziłem obecne ceny. Bilet na pociąg relacji Moskwa – Władywostok w 4 (3) klasie w wagonie otwartym (tzw. platzkarta) na marzec 2022 kosztuje około 500 złotych. Tani jak za 9 tysięcy kilometrów i siedem dni podróży. Ta sama trasa, ale w wagonie z przedziałami kosztuje 800-900 złotych. Możecie też zafundować sobie wygodę i kupić miejsce w przedziale 2-osobowym. Koszt to 2100-2300 złotych.

Ile trwa podróż?

Pociąg relacji Moskwa – Władywostok pokonuje swoją trasę w 6 dni, 22 godziny i 30 minut. Jeżeli chcielibyście jechać nad Bajkał, to podróż będzie trwała 90 godzin.

Jak wygląda rezerwacja?

Rezerwacji i kupna biletów dokonujecie online. Niestety obecnie liczba pociągów została bardzo ograniczona. Nie znam przyczyn, a na stronie rezerwacji nie ma żadnej informacji na ten temat. Większość pociągów dojeżdża tylko do stacji na Uralu i kończy bieg. Nie mam pojęcia czemu. Musiałem się mocno naszukać, by znaleźć pociąg jadący dalej – dwa lata temu było ich kilka dziennie.

Jaki wybrać kierunek?

Proponuję jechać z Moskwy na wschód, a wrócić samolotem. Mamy tak zbudowane mózgi, że bardziej preferują one podróż do celu, niż podróż powrotną. Dlatego też nie polecam lotu samolotem na wschód i powrotu pociągiem do Moskwy. Niby to samo, a cała przygoda do piachu.

Czy warto?

Warto. Kolej transsyberyjska to przygoda, która mimo swojej niewielkiej intensywności, na zawsze pozostaje w głowie.

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej artykułów z podróży na Syberię?