To miała być nasza kolejna przygoda związana z podróżą przez Egipt. Nie miałem jakichś wielkich oczekiwań w stosunku do przejazdu pociągiem na trasie Kair – Asuan; kolejowe wyprawy przez Kazachstan, Syberię czy Indie przekonały mnie, że ten sposób transportu jest fajny, ale dość monotonny. Okazało się, że byłem w błędzie; blisko 1000-kilometrowy przejazd „ekskluzywnym” pociągiem wzdłuż Nilu będę pamiętał długo. Bardzo długo.

Nasz styczniowy plan zwiedzania Egiptu podczas zaplanowanej na 12 dni podróży krystalizował się błyskawicznie. Na podstawowe pytanie „co chcemy zobaczyć (?)” – odpowiedzieliśmy szybko: Kair, piramidy, Luxor, Asuan oraz rzekę Nil. Gdy wiadomo jaki jest cel, wszystko inne układa się już niemal samo.

Do Egiptu przylecieliśmy na własną rękę, bezpośrednim lotem z Warszawy do Kairu. Nasycenie oczu piramidami zajęło nam trzy pełne dni (moglibyśmy sycić się tymi widokami przez kolejny tydzień, ale czas poganiał). Po kilku intensywnych dobach spędzonych w stolicy Egiptu musieliśmy przedostać się na południe kraju, do Asuanu. Z Kairu można tam dolecieć szybko i tanio samolotem (lot trwa około 50 minut), ale wybraliśmy coś o wiele bardziej ekscytującego: podróż wzdłuż Nilu pociągiem. Brzmi wspaniale, prawda?

Asuan od Kairu dzieli odległość prawie 900 kilometrów. Każdego dnia tę trasę pokonują dwa kolejowe składy turystycznego egipskiego przewoźnika „Watania Sleeping Trains”. Przyznam się: skusiła nas strona internetowa tej firmy prezentująca wygodne pociągi i fajne, 2-osobowe przedziały z łóżkami do spania. Wyobraźnia podpowiadała mi widoki, które zobaczę wpatrując się w okna pociągu. Zagubione w piaskach wioski, skaliste zbocza doliny Nilu, oraz samą rzekę – błękitną toń wody najdłuższej rzeki świata. Jednym słowem – podróż marzeń.

Mógłbym teraz napisać, że pies jest pogrzebany w szczegółach. I nigdy nie zgadniecie jak wielki był to pies!

Planowanie

Najpierw porozmawiajmy może o „technikaliach”. Linia Watania Sleeping Trains ma w swoim posiadaniu kilka (kilkanaście?) składów przeznaczonych głównie dla zagranicznych turystów. Z założenia są to pociągi klasy VIP – wszystkie przedziały w wagonach są 2-osobowe, z łóżkami i namiastką toalety w każdym z nich. Fajną opcją jest możliwość połączenia dwóch sąsiadujących ze sobą przedziałów wewnętrznymi drzwiami, co tworzy 4-osobowy mikro-apartament.

Drzwi wewnętrzne łączące przedziały są zamknięte na klucz, który posiada obsługa wagonu – więc w normalnej sytuacji nie musicie się martwić, że ktoś będzie chodził po Waszym przedziale bez Waszej wiedzy. Jeżeli jest Was jednak czwórka, to takie drzwi otwieracie, i macie w pociągu mega fajny apartament.

Koszt przejazdu najdłuższego odcinka trasy (czyli z Kairu do położonego na południu Egiptu Asuanu) to 80 dolarów od osoby. Jeżeli chcielibyście mieć jednak cały przedział tylko dla siebie (dla 1 osoby), to musicie zapłacić nieco drożej – 120 dolarów. Z jednej strony ceny te wydają się atrakcyjne: wszak o wartości usługi decyduje przygoda i to, co zobaczycie za oknem. Z drugiej jednak strony bilet na ten pociąg jest droższy niż przejazd pociągami w Europie na podobnej długości trasach. Taniej do Asuanu dolecicie z Kairu nawet samolotem.

Mimo wszystko opcja przejazdu pociągiem wydawała się bardzo zachęcająca. Aby kupić bilet należy założyć konto na stronie operatora linii. Wbrew pozorom nie jest to takie intuicyjne jak być powinno. Gdy przejdziemy etap weryfikacji możemy wybrać pociąg, który nas interesuje. Podajemy dzień, liczbę podróżnych oraz – co obowiązkowe – wskazujemy relację, która łączy nas ze współpasażerami.

Niestety nie możemy wybrać samodzielnie przedziałów, które rezerwujemy – system przydziela je za nas. Podróżowaliśmy w sześć osób, i oczywiście chcieliśmy mieć trzy przedziały obok siebie: nie można tego zaznaczyć samemu podczas kupna biletów, ale na szczęście aplikacja zarezerwowała nam miejsca obok siebie. Czy to zasada? Trudno powiedzieć.

Oba pociągi odjeżdżają z Kairu w godzinach wieczornych. Z jednej strony to dobrze, bo ma się cały dzień na zwiedzanie miasta; z drugiej jednak źle, bo prawie cała podróż odbywa się nocą. W aplikacji można wybrać pociąg odjeżdżający ze stacji Ramzes (położonej w centrum Kairu) o godzinie 19:20 lub 21:01. W pierwszym przypadku do Asuanu dojedziemy o 8:00 rano, a w drugim o 11:10. Główna atrakcja związana z przejazdem, czyli oglądanie Egiptu z okna pędzącego pociągu staje się więc ze względu na ciemności pozbawiona większego sensu…

Podróż

Z bezpiecznym, kilkugodzinnym wyprzedzeniem pojawiliśmy się na Ramses Station – stacji kolejowej będącej początkiem naszej przygody. Od razu otoczyli nas słynni „dobrzy wujkowie”: już przed wejściem informowali, że to nie tędy droga, że tu nie można, że trzeba iść za nimi, że zaprowadzą. Jeden nawet zapewniał nas, że zawiezie nas busem na prawidłową stację, bo to nie ta. Egipski koloryt.

Na stację wchodzi się jak na lotnisko: są elektroniczne bramki, prześwietlanie, kontrola zawartości bagaży. Nic trudnego i stresującego – obsługa jest bardzo pomocna i kulturalna (i mówię to poważnie – bez żadnych złośliwości). Każdy mundurowy pracownik stacji – policjant, ochroniarz, kolejarze – służy chętnie pomocą. Wskazano nam, gdzie możemy wygodnie poczekać, wytłumaczono o której godzinie powinniśmy podejść do bramki wejściowej na peron, wskazano samą bramkę itd. Każdy kogo poprosicie o pomoc sprawdzi Wasz bilet by upewnić się, co i jak. Stacja jest nowoczesna: są na niej wygodne poczekalnie, czyste ubikacje, porządne restauracje. Chciałbym, żeby takie stacje kolejowe były u nas w Polsce.

W końcu nadeszła godzina odjazdu. 20 minut wcześniej przeszliśmy ostatnie bramki prowadzące już bezpośrednio na peron. Natychmiast pojawili się nowi „pomagacze” – chcieli nieść bagaże, zaprowadzić na właściwy peron oraz sprzedać wodę „bo w pociągu nie będzie”. Nie trzeba się tym stresować, wystarczy być stanowczym i po chwili mamy spokój.

Na peronie podszedł do nas policjant i poprosił o pokazanie biletów. Wytłumaczył, żebyśmy uważali, bo za pięć minut przed naszym pociągiem podjedzie inny – żebyśmy przez pomyłkę do niego nie wsiedli. Ostatecznie i tak stał obok nas by sprawdzić, czy damy sobie radę. W drzwiach do wagonów stoją kolejarze, tzw. opiekunowie wagonów, którzy po raz kolejny sprawdzają bilety.

Już z zewnątrz nasz pociąg wyglądał kiepsko. Prawdziwa niespodzianka czekała na nas jednak dopiero w środku. W przedziałach wszystko lepiło się od brudu; nie był to niestety zwykły brud starości, który czasem ma nawet swój urok. To był zwykły brud; lepiące się ściany, umorusane syfem okna, wilgotna warstwa kurzu w formie lepiszcze klejącego się do rąk. To był brud najgorszego sortu, najbardziej wstrętnego rodzaju. To brud ordynarny – taki, o którym wiesz, że mógłby zniknąć… gdyby tylko ktoś przyłożył się do swojej pracy i go po prostu posprzątał.

Klamki? Lepiące. Łóżka? Miejscami zarwane. Wykładziny? Zbutwiałe. Usiedliśmy zdezorientowani: a więc tak ma wyglądać nasza podróż marzeń? To są te komfortowe przedziały, które widzieliśmy w Internecie? Spojrzałem na dziewczyny: dzielnie milczały, ale ich spojrzenia generowały prąd o napięciu 220V.

– Tu nie jest za bardzo luksusowo – odważyłem się jako pierwszy przerwać ciszę.

– Napijemy się, i jakoś to będzie – wsparł mnie Sławek.

– Za 12 godzin wysiadamy, jakoś zleci – dodał Szymon.

Najbardziej imponującą postawę przyjął Paweł – nasz „dziadek”, najstarszy członek wyprawy. Jakby nie zauważał żadnych minusów otoczenia – dla niego liczyła się tylko przygoda, reszta była nieistotna. Paweł od początku sprawiał wrażenie bardzo opanowanej osoby, a poznaliśmy go zaledwie trzy dni wcześniej. Na miesiąc przed wyjazdem w mediach społecznościowych zamieściłem ogłoszenie, że szukamy chętnych na wspólną wyprawę – zadzwonił do mnie i spytał, czy może się dołączyć. Czy nie będzie przeszkadzało nam, że ma już swoje lata? Czy może zabrać ze sobą żonę?

Kiedy na czworaka przeciskałem się przez ciasne tunele piramid, byłem cały mokry. Łapałem powietrze jak ryba. Tymczasem Paweł – nasz „dziadek” – nawet się nie spocił. Dopiero kilka dni później wygadał się, że jest himalaistą i wspinał się po najwyższych górach naszej planety. Jego żona zresztą też. I pomyśleć, że dopiero co czytałem artykuł o tym, jak to jest źle jechać z kimś nieznanym w podróż!

– Ale rzeźnia! – słyszę słowa prawdziwego zachwytu. To żona Pawła, Maria, wypowiada na głos to, o czym wszyscy myślimy.

– Jak już mówiłem napijemy się, i jakoś to będzie – ponowił propozycję Sławek.

Po chwili pociąg ruszył. Łóżka są lepiące, ale jakoś się przyzwyczajamy. Ogarniamy bagaże i urządzamy się w przedziałach, które są naszymi sypialniami. Staramy się niczego nie kłaść na podłodze, nawet butów. Jedziemy.

Dwadzieścia minut później coś zaczyna się dziać. Pierwsze krople deszczu stukają o szyby jeszcze dość nieśmiało, ale kiedy pociąg wjeżdża na stację w Gizie, rozpoczyna się regularna ulewa. Z peronu dochodzą nas przeraźliwe wrzaski – to pasażerowie innych pociągów uciekają w poszukiwaniu zadaszenia. Robią przy tym tak ogromny hałas, że mam wrażenia jakby doszło do jakiejś katastrofy. Do dziś nie wiem: krzyczeli z przerażenia, czy z radości? Jak często w Egipcie mają miejsce takie „oberwania chmury”?

Okazuje się, że wagony… nie są wodoodporne. Woda leje się strumieniem przez nieszczelne okna, drzwi, dziurawy sufit. Na podłogę wlewają się wiadra wody, mokną nasze łóżka w których mamy przecież spać. Lepki brud dostaje skrzydeł i unosi się na powodziowej fali płynącej środkiem korytarza. W chwili, gdy już sami zastanawiamy się nad ewakuacją z pociągu, atmosferę rozbraja opiekun naszego wagonu:

– Proszę usiąść na swoich miejscach. Zaraz podam Państwu kolację.

Każdy wagon – podobnie jak w kolei transsyberyjskiej – ma swojego opiekuna. To pracownik odpowiedzialny za porządek, za obsługę turystów, za podawanie posiłków i gorącej herbaty. Kolacja jest typowo „samolotowa” – gotowe pudełko zawierające paczkowaną, niezdrową żywność. Przy zakupie biletów można było wskazać, czy wybiera się dania mięsne, czy wegańskie – i co zaskakujące, każdy z nas otrzymał prawidłową paczkę. Gdy zjadamy z umiarkowanych zachwytem podaną kolację, opiekun wagonu rozkłada na podłodze w korytarzu długie prześcieradła i koce. Wsiąknie w nie deszczówka, do rana wszystko wyschnie.

Przed snem postanawiamy zwiedzić jeszcze pociąg. W głębi serca męczy mnie myśl: co będzie, jeżeli okaże się, że w innych wagonach jest czyściej? Że inni mają lepiej? Może tylko my mamy tak beznadziejnie stary i umorusany wagon?

Pod pozorem spaceru do wagonu restauracyjnego idziemy na zwiady. Całe szczęście wszędzie jest jednak tak samo: klamki się lepią, wykładziny gniją, a zagraniczni pasażerowie piją na korytarzach by zagłuszyć wewnętrzny bunt. Tylko jedna Azjatka kłóci się zawzięcie twierdząc, że nie podoba jej się przedział. Zaglądam z ciekawością i stwierdzam, że robi błąd – ma całkiem czysto. Pani Czepialska.

Docieramy do wagonu restauracyjnego, ale odbijamy się od niego z impetem. Nigdy nie byłem w tak zadymionym miejscu. Czuję jak gęstość papierosowego powietrza spowalnia wręcz moje kroki; zanim dojdę do baru mam wrażenie, jakbym wypalił pół paczki fajek. Nie dałbym rady niczego przełknąć w tych okolicznościach przyrody – wykonujemy więc obrót i wracamy do przedziału.

Noc w pociągu

Pociąg zatrzymuje się awaryjnie; tak niespodziewanie, jakbyśmy kogoś przejechali. Stoimy na rogatkach: wszystko dookoła wyje, migają czerwone światła. W ciemności niewiele więcej widać przez brudne okna. Chyba nic się nie stało, bo po kilkunastu minutach ruszamy dalej.

O godzinie 23:00 przychodzi opiekun wagonu i rozdaje pościel. Całe szczęście jest czysta, nawet nie ma dziur. Leżąc staram się znaleźć taką pozycję, by nie dotykać ścian; nie jest to niestety możliwe. Pod moim łóżkiem znajdujemy drabinę, po której Szymon wchodzi na górne posłanie. Gasimy światło i idziemy spać. Przez okna i tak nic nie widać, więc z podziwiania Egiptu nici.

Kojarzycie ten miarowy, jednostajny, kojący stukot pociągowych kół toczących się po szynach? Słynne tuk-tuk, tuk-tuk, tuku-tuku-tuk? No więc tego stukania zupełnie tutaj nie ma. Przez całą noc pociąg jedzie jak szalony, to przyśpieszając, to ostro hamując. Kołysze się na boki, zrywa, uderza, szarpie, chwieje. Budzę się kilkukrotnie przekonany, że właśnie uczestniczę w kolejowej katastrofie. Śpiący umysł podsuwa mi obrazy zderzenia z innym pociągiem, wypadnięcia z torów, koziołkowania i swobodnego spadku z mostu wprost do rzeki. Nie wiem jak konstruktorom udało się uzyskać tak fenomenalne efekty; jakbyśmy jechali górską kolejką w wesołym miasteczku.

Rankiem nieco poobijany robię pobudkę współtowarzyszom podróży. W świetle dnia przedziały nie zyskują na czystości, ale odważam się zwiedzić ubikację. Nie jest źle, myślałem, że będzie gorzej. Nasz opiekun przynosi herbatę – jedna jest w cenie! Udajemy się do wagonu restauracyjnego napić się kawy. Płaci Szymon, więc nie będę podrapanemu koniowi zaglądał w dziurawe zęby; kawa to kawa. Na korytarzach panuje wilgotna, słodka stęchlizna – to zapachowa pamiątka po nocnej powodzi. Kiedy dojeżdżamy na stację końcową, wraz z nami na peron wysiadają bladzi podróżni z całego świata. Nikt nie robi sobie z pociągiem pamiątkowych selfie. Buntownicy.

Podsumowanie

Dojechaliśmy cali, zdrowi i w jednym kawałku. Nikt się nie zatruł, nikt nie miał rozwolnienia, wysiedliśmy z nieznacznym 2-godzinnym opóźnieniem. I to tyle plusów podróży pociągiem.

Przejazd ekskluzywnym składem „komfortowej” linii Watania Sleeping Trains jest atrakcją, którą możecie sobie absolutnie darować. Wnętrze pociągów nie ma nic wspólnego z tym, co jest prezentowane na stronie internetowej przewoźnika. Jest syf, brud i smród. Pochwalić mogę tylko pracowników linii, którzy byli weseli, pomocni, oraz bardzo kulturalni: za stan pociągu nie mogą przecież odpowiadać.

Upiorna jest cena – 400 złotych za przejazd czymś, co absolutnie na taką cenę nie zasługuje. Ci ciekawe: myślę, że to właśnie ta wystrzelona w kosmos cena jest motorem napędowym marketingu firmy. Zagranicznym podróżnym wydaje się, że skoro coś jest drogie, to musi być komfortowe, a jak wiadomo – wygoda kosztuje. Nabraliśmy się i my, czego nie zamierzam się wypierać.

Rok wcześniej jechałem podobnym pociągiem w Kazachstanie. Tamtejsza trasa liczyła sobie 1100 kilometrów, ale przedziały były nieskończenie bardziej wygodne: 2-osobowe, każdy z własną łazienką i prysznicem (tak, to nie pomyłka – w całym wagonie było zaledwie pięć przedziałów, każdy wyposażony we własną łazienkę i prysznic!), z telewizją, z internetem, z dwoma posiłkami. Choć pociąg był postradziecki i miał już swoje lata, to było w nim bardzo czysto. A kosztował… zaledwie 135 złotych od osoby. W Egipcie cena była trzykrotnie wyższa; za to jakość 10-krotnie niższa.

Mimo wszystko tą podróż będę pamiętał bardzo pozytywnie. Była przygoda, były emocje, będzie co wspominać na stare lata. Możliwe, że po prostu mieliśmy pecha: czytałem relację pewnego blogera, któremu się bardzo podobało. Jechał tą samą linią, na tej samej trasie – wraz z całą rodziną; jak napisał mieli ładne, czyste, słoneczne przedziały. Może więc jest tak, że kursują tutaj składy różniące się od siebie wiekiem, jakością i czystością? Na który z nich traficie podczas swojej podróży? To już kinder-niespodzianka.

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej materiałów z kategorii Pojazdy i Maszyny?

Więcej materiałów z wyprawy do Egiptu?