Lata mijają, a mi wciąż trudno jest w to uwierzyć: Antarktyda była moją pierwszą wyprawą podróżniczą w życiu. Byłem oczywiście wcześniej na wczasach w Bułgarii (w szkole średniej na kempingu), na koloniach na Węgrzech (w podstawówce) oraz na wycieczce szkolnej w Wenecji. I raz nawet pojechałem na kilka dni do Chorwacji. Podczas tych podróży było tak sobie – nic nie wskazywało na to, że zostanę kiedyś podróżnikiem.
Pewnego dnia przy piwie rozmawiałem z przyjacielem, który właśnie wrócił z maratonu w Japonii. Opowiadał o wyjeździe do Tokio, o starcie w maratonie, o podróży. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami – jak to tak? Normalny człowiek może sobie wsiąść w samolot i tak po prostu polecieć sobie na drugi koniec świata? Tak swobodnie, jakby szedł do sklepu czy do fryzjera? Na kraniec świata, aż za mapę Europy – tam, gdzie ocean przelewa się poza krawędź dysku? Każdy może sobie polecieć, a potem wrócić – i siedząc przy piwie na wrocławskim rynku opowiadać o tym?
Krzysiek w dziesięć minut został moim guru. Poprosiłem go, by – gdy znowu będzie się gdzieś wybierał – koniecznie do mnie zadzwoni. Chętnie się z nim wybiorę na jakąś wyprawę by skorzystać z jego opieki i doświadczenia.
Ta niepozorna prośba zdecydowała o moim życiu. Krzysiek zadzwonił do mnie po niecałym roku:
Michał, jest wyprawa na maraton – jedziesz? No pewnie, że jadę, dzięki że pamiętałeś! A dokąd?
Odpowiedź mnie zmroziła:
Na Antarktydę, wyjazd za pięć miesięcy. Zwolniło się jedno miejsce, ale decyzję musisz podjąć dziś.
Podjąłem tą decyzję w terminie.
Dzięki tej decyzji, oraz jej konsekwencjom zobaczyłem miejsca, o których istnieniu nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. Przepłynąłem na statku Cieśninę Drake’a, choć był to mój pierwszy rejs statkiem w życiu. Spoglądałem na niebo południowej półkuli oniemiały ciemnością nocy, która możliwa jest tylko w miejscu tak ekstremalnie oddalonym od siedzib ludzkich i świateł cywilizacji. I choć mój światopogląd podczas tej podróży nie runął w gruzy, to zaczął się kształtować w zupełnie sposób.
Na Antarktydzie złapałem jakąś bakterię, z której nie udało mi się wyleczyć. Bakterię podróży, która z chłopaka lubiącego beztroskie dyskoteki i bieganie po krajowym podwórku – zrobiła podróżnika. Ta bakteria dość długo pozostawała w ukryciu, inkubowała, mutowała, zarażała w tajemnicy komórki… Ale gdy już uderzyła, to zrobiła to z całą mocą. Dwa lata później pojechałem na swoją drugą wyprawę – także przełomową – do Iranu.
Niby wszystkiego w życiu należy próbować stopniowo. Lepiej nie skakać od razu na głęboką wodę, tylko najpierw sprawdzić patykiem głębokość jeziora. W moim przypadku było inaczej; na czterdzieste urodziny zrobiłem sobie prezent – spróbowałem przypadkiem czegoś, co nigdy mnie nie interesowało i nie pociągało. I skończyło się tak, jak się skończyło – zostałem podróżnikiem.
Polecam Wam robienie rzeczy, których nie znacie i których nigdy nie próbowaliście. Nie sztuka robić to, o czym wiecie, że to lubicie. W ten sposób niczego nowego nie odkryjecie. W życiu trzeba robić rzeczy, których się jeszcze nie spróbowało.
#Antarktyda