Makao to kraj bardzo podobny do Hongkongu – także on niemal w stu procentach zależny jest od swojego ogromnego sąsiada; od Chin. Właściwie Makao to już są Chiny, gdyż autonomia tego regionu wynika jedynie z umowy zawartej w 1949 roku pomiędzy wycofującymi się ze swojej kolonii Portugalczykami, a władzami komunistycznego Wielkiego Brata. Cały proces zaplanowano na sto lat – pomiędzy 1949 a 1999 rokiem Makao było nadal kolonią Portugalską, a obecnie jest samodzielnym regionem tylko nadzorowanym przez wojska chińskie. I tak będzie aż do 2049 roku, kiedy to Makao zostanie razem z Hongkongiem wcielone do Chin.
Zresztą to nie jedyna wspólna cecha obu autonomii. W rzeczywistości łączy je wiele więcej – jak choćby położenie geograficzne: oba kraje leżą u ujścia uchodzącej do Morza Południowochińskiego Rzeki Perłowej. Makao leży po zachodniej stronie ujścia, a Hongkong po wschodniej – oba kraje dzieli odległość jedynie 60 kilometrów, a łączy je most o dźwięcznej nazwie Jianghai Channel Brg.
Maraton w Makao nie jest jakimś szczególnie znanym globalnym wydarzeniem sportowym. I pewnie nigdy bym w nim nie wystartował gdyby nie fakt, że organizowany jest dokładnie tydzień przed dużo większym maratonem – w Hongkongu. Nadarzyła się więc okazja startu podczas jednej podróży po Azji w aż dwóch maratonach, co ma niewątpliwie ekonomicznie pozytywny aspekt. A kiedy okazało się, że tydzień po Hongkongu można jeszcze wystartować w maratonie w stolicy Tajwanu – Tajpej – nie mieliśmy żadnych wątpliwości: jedziemy!
Jako że do Makao przylecieliśmy z Europy w piątek późnym wieczorem, to na zwiedzanie tego kraju mieliśmy tylko jeden dzień: sobotę poprzedzającą bieg. Makao jest niewielkie, i zajmuje dwie wyspy – postanowiliśmy ambitnie zwiedzić je obie. Nie był to przemyślany pomysł, gdyż realizacja zajęła nam cały dzień; po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów tutejszym metrem oraz dodatkowych 30 kilometrów pieszo (!) do hotelu wróciliśmy z pakietami startowymi zaledwie chwilę przed lokalną północą. Dobiła nas zwłaszcza awaria metra, która spowodowała, że utknęliśmy już po zmierzchu nie na tej wyspie co trzeba – ostatecznie uratowała nas sympatyczna mieszkanka tego kraju, która zabrała nas na północną wyspę taksówką.
Jeden dzień tak intensywnie spędzony w Makao nie pozwolił nam się ani wyspać, ani zaaklimatyzować do wysokich tutejszych temperatur (przyjechaliśmy z Polski, w której trenowaliśmy przy około 5-10 stopniach). Nie było także szans na zwalczenie tzw. jet laga. W efekcie kiedy wstawaliśmy o 5 rano na maraton, to w Polsce była godzina 22:00 – czyli jeszcze wieczór dnia poprzedniego. I tak się właśnie czułem: jakbym zupełnie nie spał od trzech dni.
O poranku mieliśmy także inny problem: nie mieliśmy jak dostać się na start, a musieliśmy ponownie dojechać na południową wyspę. Wieczorem w hotelu obiecano nam wezwać taksówkę, ale o 5 rano okazało się, że wczesnym rankiem… żadna nie jest dostępna. W końcu udało się nam dosiąść do taksówki z pewnym biegaczem z Chin, który ostatecznie sam się do niej nie zmieścił i został. To zbyt skomplikowane, żeby teraz opowiedzieć tę historię szczegółowo. Tak czy inaczej udało nam się dostać na start maratonu na 20 minut przed godziną zero!
Całą opowieść znajdziecie TUTAJ