Plan wyprawy:
Dzień 1 (13 lipca) – lot Warszawa – Paryż – Mauritius
Dzień 2 – po południu lądujemy, odsypiamy 17 godzin podróży z Polski, i…
Dzień 3 – o 5 rano start w Dodo Trail; wstać musimy o 2 w nocy. To 50 km w górach po dżungli. Niby limit czasu spory, bo aż 14 godzin, ale to też dodatkowo 3500 metrów w górę.
Dzień 4 – W ramach odpoczynku marsz przez Black River Gorge; wąwóz w którym już kiedyś byłem ale… wygoniły mnie z niego małpy. Serio.
Dzień 5 – Najpierw odwiedzam mojego starego znajomego Alfreda, potem Port Louis (UNESCO). Mam nadzieję, że Alfred żyje – ostatnio jak się widzieliśmy miał 185 lat. Alfred jest… mega żółwiem. Wieczorem pakujemy się w samolot i lecimy na wyspę Rodrigeza.
Dzień 6 – Obchodzimy Wyspę Rodrigeza z buta. To mała wyspa, jakieś 40-50 km obwodu – odległa od Mauritiusu o 800 km. Ma nawet mieszkańców, jaskinie i swoje własne żółwie. Tutaj mieszkał kuzyn Dodo – Dront Samotnik. Ale też wymarł. Wyspa Rodrigueza kręci nas głównie dlatego, że mało kto tam lata – bo to na końcu świata i nie ma tam nic ciekawego!
Dzień 7 – wracamy na Mauritius. Próbujemy sturlać kulę z pewnej góry. Nikt jej jeszcze nie sturlał. Pięć lat temu próbowałem, ale tubylcy o podnóża tej góry wypompowali mi paliwo z auta. Cwaniaki zostawili 5 litrów żebym na stację dojechał
Dzień 8 – Zdobywamy szczyt Le Morne (UNESCO) – to wysoka i pionowa góra, absolutna wizytówka Mauritiusa – na której w XVIII wieku ukrywali się zbiegli niewolnicy. Podobno tam też ukrywał się ostatni ptak Dodo, ale to tylko plotki że zjedli go niewolnicy – zdążył wyginąć 200 lat wcześniej.
Dzień 9 – Wylatujemy z Mauritiusu na wyspę Reunion.
Dzień 10 – Robimy Route 1 i Route 2 – trasy trekkingowe przecinające wszerz całą wyspę Reunion – przez dżunglę i wulkany. Oczywiście z buta. Pierwszą trasę robi się w pięć dni, drugą w trzy-cztery. Mamy mało czasu więc musimy zrobić pierwszą trasę w trzy dni, a drugą w dwa.
Dzień 17 – Biegniemy w kolejnych zawodach – też na 50 km, znowu na szczyty tych wulkanów… i z powrotem. Ale nie ma marudzenia, jeden wulkan jest nieaktywny, a drugi raczej nieaktywny. W górę mamy tym razem 3700 metrów, limitu czasu na pokonanie trasy nie pamiętam – wyparłem, go żeby się nie stresować.
Dzień 18 – Dzień wolny. W ten sposób zadaję kłam plotkom, że nie umiem zarządzić dnia wolnego. Myślę, że coś wymyślę. Nogi przecież trzeba jakoś rozchodzić po biegu.
Dzień 19-20 – powrót do PL
Towarzysz podróży: Szymon Babiński