O rozgrywanym na wyspie Mauritius ultra-maratonie dowiedziałem się kilka lat temu z… plakatu wiszącego na słupie. Podczas mojego pierwszego pobytu w tym kraju startowałem w zwykłym „ulicznym” maratonie; plakat wisiał sobie na drzewie i lakonicznie informował, że tego samego dnia rozgrywany jest także bieg na dystansie 50 kilometrów – w górach. Niestety ze względu na konflikt terminów nie mogłem wziąć wtedy udziału w tej imprezie, ale… marzenie zostało zasiane.

W maju 2023 szukając wakacyjnego biegowego wyzwania znalazłem rozgrywany pod koniec lipca ultra-maraton na wyspie Reunion. Wyspa ta znajduje się zaledwie dwieście kilometrów na zachód od Mauritiusu; kilka szybkich internetowych kliknięć wystarczyło, by sprawdzić czy przypadkiem nie udałoby się upiec dwóch pieczeni nad jednym ogniem. I bingo! Tegoroczny ultra-maraton na Mauritiusie zaplanowano na dwa tygodnie przed imprezą na Reunionie. Kilkanaście dni spędzonych pośrodku Oceanu Indyjskiego to było to, czego szukaliśmy!

Planowanie wyprawy nie było specjalnie skomplikowane. Wylot z Warszawy, przesiadka w Paryżu – i po kilkudziesięciu godzinach podróży w piątkowe popołudnie 14 lipca znaleźliśmy się na wyspie Mauritius. Start do biegu miał miejsce w sobotę – o godzinie 5 rano – czasu na wyspanie się po długim przelocie było więc niewiele. Położyliśmy się spać o 22:00, a o 02:00 w nocy byliśmy już na nogach; czekała nas jeszcze godzinna podróż na linię startu podstawionym przez organizatorów autobusem.

Głównym wydarzeniem imprezy jest bieg rozgrywany na dystansie nieco ponad 50 kilometrów. Trasa prowadzi po górach i przez dżunglę: w poprzek błotnistych wąwozów, przez rwące rzeki oraz lesiste szczyty parku narodowego Black River Gorges. Dla osób, które nie czują się na siłach podjąć tak trudnego zadania przygotowano także krótszy dystans (26 km), jest także możliwość startu w sztafetach – wtedy każdy z członków zespołu pokonuje tylko część głównej trasy. Nas oczywiście interesował wyłącznie dystans główny.

W teorii bieg nie wydawał się specjalnie trudny. Dystans 50 kilometrów jest zaledwie o osiem kilometrów dłuższy od klasycznego maratonu, a limit czasu na jego pokonanie wyznaczono na 14 godzin. Jeżeli skorzystacie z kalkulatora, to okazuje się, że wystarczy pokonywać trasę w tempie czterech kilometrów na godzinę (czyli każdy kilometr w 15 minut) by ukończyć bieg w limicie i otrzymać na mecie medal. Jednak diabeł tkwi w szczegółach – a te w przypadku wyspy Mauritius sprowadzają się do ukształtowania terenu.

Na 50 kilometrach trasy suma podejść wynosi prawie trzy i pół kilometra w górę. Jako że start i meta znajdują się mniej więcej na poziomie oceanu, to tyle samo trzeba także sumarycznie zejść w dół – i nie są to łagodne zbiegi. A to zaledwie początek utrudnień: zarówno wspinaczkę jak i zejścia poprowadzono przez gęstą dżunglę, wśród tropikalnej roślinności, rywalizacji zaś towarzyszyły monsunowe ulewy, lepkie błoto oraz wysoka wilgotność. Na trasie znajdowało się także kilka podejść wymagających korzystania z lin asekuracyjnych oraz przewidziano forsowanie z marszu dwóch rzek. Dość powiedzieć, że pokonanie jednego z trudniejszych technicznie kilometrów – podczas zejścia ze szczytu najwyższej góry Mauritiusa (Piton de la Petite Rivière Noire, 828 m n.p.m.) – zajęło mi aż 35 minut. Potem trzeba było gonić uciekający czas…

Start do biegu odbywa się jeszcze w ciemnościach nocy; w lipcu słońce wschodzi nad wyspą dopiero w okolicach godziny 7:00 rano. Zanim zrobi się jasno większość uczestników dociera już do 9-10 kilometra, gdzie znajduje się pierwszy punkt kontrolny. Jest to zdecydowanie najłatwiejszy fragment trasy – po chwili rozpoczyna się niemal 60-stopniowe podejście prosto przez dżunglę kończące się ostatecznie zdobyciem wspomnianego najwyższego szczytu wyspy Mauritius. Resztę zobaczyć możecie na filmie.

Na metę dotarłem na czternaście minut przed końcem limitu czasu. Śmiało mogę powiedzieć, że podczas biegu zużyłem wszystkie posiadane siły; ale po raz kolejny zrozumiałem też, że człowiek może pokonać o wiele większe przeszkody niż mu się wydaje – pod warunkiem, że wytrzyma głowa. Jeżeli szczelnie zamkniecie myśli, jeżeli nie pozwolicie swojemu mózgowi dyktować Wam co macie robić – to wielogodzinny wysiłek fizyczny jest czymś, z czym każdy może sobie poradzić. Muszę też przyznać, że Dodo Ultra Trail wyznaczył granicę wysiłku, której nie chciałbym już dalej przesuwać; gdybym dotarł na metę kilkanaście minut później – wystarczyłaby jedna dodatkowa przeszkoda lub zabłądzenie na ostatnich (ponownie nocnych) kilometrach trasy – to biegu bym nie ukończył. Punktualnie o godzinie 19:00 organizatorzy zamknęli metę.

Gdybyście szukali przygody – polecam ten bieg z całego serca. Siedząc przy kominku na emeryturze będziecie o nim opowiadać swoim wnukom i prawnukom.

PS. Film towarzyszący mojej relacji to mój mały jubileusz. Jest to pięćdziesiąty biegowy film, który zamieszczam na moim maratońskim kanale filmowym. Znajdziecie na nim filmy z maratonów w następujących krajach i regionach: Antarktyda, Arabia Saudyjska, Czechy, Węgry, Chorwacja, Indie, Gambia, Mauritius, Tanzania, Singapur, Wyspa Wielkanocna, Iran, San Marino, Bośnia i Hercegowina, Watykan, Rosja, Łotwa, Słowacja, Kazachstan, Republika Zielonego Przylądka, Turcja, Niemcy, Ukraina, Azory, Tunezja, Liechtenstein, Isle of Man, Kosovo, Jersey Island, Albania, Wyspy Alandzkie, Cypr, Finlandia, Egipt, Senegal, Spitsbergen, Gozo i Gruzja. Kolejne kraje wkrótce.

Zapraszam do odwiedzenia kanału.

 

Dla czytelników: spodobała Ci się ta opowieść? Zrewanżuj się i postaw mi wirtualną kawę – ten sympatyczny gest zmotywuje mnie do pracy nad kolejnymi materiałami.

Maratony Świata – więcej losowych materiałów z tej kategorii:

Mauritius – więcej losowych materiałów z wypraw: