Wyspa Man / Isle of Man / Man Island – jest właśnie takim miejscem. 50 kilometrów długości i do 20 kilometrów szerokości. Raptem nieco ponad 500 kilometrów kwadratowych zwiedzania; idealny „kompakt” na kilkudniowy wyjazd podróżniczy. Na wydłużony weekend. Wystarczą 3-4 dni, żeby zobaczyć wszystko co warte jest zobaczenia, żeby złapać klimat – nie będąc zmuszonym ani do nadmiarowej gonitwy, ani też do siedzenia na plaży i liczenia baranów.
Wyspa Man zasiedlona została ponad osiem tysięcy lat temu. Dokonały tego te same ludy, które desantowały się w Irlandii, na Wyspach owczych czy Szetlandach. Ktoś w epoce kamiennej lubił najwidoczniej popływać sobie po wzburzonym morzu na drewnianych tratwach – już wtedy ludzie mieli swoje hobby. Niestety na wyspie nie powstały imponujące kamienne budowle podobne do tych, które krajowcy stawiali na Wyspach Brytyjskich czy w Irlandii. O prehistorii wyspy można podobno nieco zobaczyć w Muzeum Isle of Man mieszczącym się w Douglas – podobno, gdyż my pocałowaliśmy klamkę. Jak w wielu innych tutejszych miejscach.
To w ogóle ciekawa historia jest z tymi godzinami otwarć obiektów historycznych. Najbardziej znane tutejsze zamki także mają w zwyczaju zamykać się szybko przed turystami. Szczyt wakacyjnego sezonu, sobota… a zamek bach, i o 15:30 zamykamy na cztery spusty. Właściwie to w środku dnia. Pozostaje oglądać je z zewnątrz, choć może biorąc pod uwagę ceny biletów to wcale nie jest to takie złe rozwiązanie. Wejściówka 12 czy 15 funtów od osoby za wejście na zamkowy dziedziniec który obejść można w 5 minut to jednak wciąż dla mnie zbyt wysoka cena.
Na podobny kłopot możecie liczyć szukając noclegów: owszem, jest ich sporo, ale ceny miałem wrażenie że są odrealnione. Od 400 złotych w górę za dobę, za nieduży pokój, to stanowczo za dużo. Choć, skoro ludzie płacą, to widocznie ich stać. Bardzo trudno znaleźć kategorię ekonomicznych noclegów – jeżeli w ogóle taka tutaj istnieje.
Dla mnie największą frajdą była tutejsza kolej wąskotorowa pochodząca jeszcze z XIX wieku. Wszystko w niej funkcjonuje: napędzane parą lokomotywy, wagony rodem z wiktoriańskiej Anglii, jest także kilkanaście zabytkowych ale w pełni działających stacji kolejowych z epoki. Pociągów jeździ dużo, i co ważne – punktualnie. To zdecydowanie najciekawszy element komunikacyjny na wyspie.
Warto udać się zarówno na południowy kraniec wyspy, jak i na północny. Można także wspiąć się na najwyższy szczyt Isle of Man: 621 metrów nad poziom otaczającego morza. Na szczyt wjeżdża nawet wspomniana kolej żelazna, choć w tym przypadku jest to wersja elektryczna pociągu. W naszym przypadku to się jednak nie udało: pociąg się popsuł, i pomimo przekładanej kilkukrotnie godziny odjazdu ostatecznie musieliśmy pójść „z buta”. Ale nie żałuję, bo pieszo jest zdecydowanie ciekawiej.
Powodem do dumy wśród mieszkańców wyspy są rozgrywane tutaj wyścigi motocyklowe. Cały sezon wielkich wyścigów motocyklowych. Szaleńcy mkną wtedy po 200-300 kilometrów na godzinę, ginąc widowiskowo w wypadkach. Nie ma roku i wyścigu, by ktoś nie poleciał w przepaść, nie roztrzaskał się o skały czy widowiskowo nie wyleciał w bandy na stałe oklejone na wyspie materacami. Zginęło już kilkudziesięciu motocyklistów, o czym wspominają rozsiane na trasach wyścigów pomniki, kapliczki i tablice pamiątkowe. Dziwne to i dla mnie niezrozumiałe – ale rozkmincie to sobie dalej sami. Wrzućcie po prostu na YouTube hasło „isle of man crash” i zrozumiecie o czym piszę.
Wyspę Man polecam na długi weekend, choć lepiej, żeby to był np. wtorek – piątek. Wtedy będzie z całą pewnością mniej turystów. Jeżeli zdecydujecie się na wyjazd, to obowiązkowo wynajmijcie na lotnisku auto. Pomimo dobrze działającej komunikacji i wspomnianych zabytkowych pociągów – na wyspie jednak bez samochodu jak bez ręki.