Wciąż mam w pamięci dawne maratony, podczas których się marzło. Człowiek wstawał rano i zastanawiał się, czy nie założyć jednak na bieg długiej bluzy albo spodni. Było zimno, było szybko, było dobrze. Teraz jak tylko okiem sięgnę – nie tylko w tym roku – gdzie nie wystartuję, to panuje upał. Ten największy wróg biegacza towarzyszy imprezom na całym świecie. Czy to jakaś niedostrzegana przez innych oznaka słynnego globalnego ocieplenia? Nie wiem, ale faktem jest, że nie umiem z pamięci krótkotrwałej przywołać przykładu chłodnego maratonu z ostatnich kilku lat – takiego, podczas którego nie spociłem się i nie rozpuściłem. Gdzie nie było upalnej rzeźni.
Wyspa Man leży ma Morzu Irlandzkim, pomiędzy zachodnim wybrzeżem Wysp Brytyjskich a Irlandią. Jak na niezbyt znaną szerszej publiczności wysepkę ma całkiem spore rozmiary: około 50 na 20 kilometrów. Zamieszkują ją 84 tysiące mieszkańców. Jest wyspą w pewien specyficzny sposób niepodległą: prowadzi własną politykę, rządy itd. Jest jednak tzw. dependencją Wielkiej Brytanii – co to znaczy i jak bardzo jest zawiłe? Tego poszukajcie sami.
Dla mnie najważniejszy przy planowaniu wyjazdu w to miejsce był fakt, że wyspa jest zaliczana do niezależnych podmiotów prawa międzynarodowego: dziwnych podmiotów, ale jednak niezależnych: podobnie jak Wyspy Alandzkie czy Wyspa Jersey na swój własny międzynarodowy kod i status. Skoro jest traktowana jako osobny kraj, a co istotne – jest tam organizowany maraton – to musiałem pojechać!
Opłata startowa była symboliczna: 35 funtów. Dużo drożej kosztował lot na wyspę; trzeba planować przelot z przesiadką w Anglii – może to być i Londyn, i Liverpool. Najdroższe zaś na miejscu są… noclegi. Niestety liczyć się trzeba z wydatkiem rzędu 400 złotych i więcej za dobę.
Maraton przeprowadzony był na dwóch 21-kilometrowych pętlach prowadzących przez łąki północnej części wyspy; start, półmetek oraz meta znajdowały się na niewielkim stadionie sportowym w miasteczku Ramsey. Bardziej leniwi biegacze mają możliwość startu także w półmaratonie.
Maraton jest niewielki: w tym roku ukończyły go zaledwie 84 osoby (ale już półmaratonczyków było aż 283) Żeby uniknąć ścisku na wąskich uliczkach półmaratończycy startowali pół godziny po maratończykach. W efekcie już po kilku kilometrach maraton biegło się praktycznie samotnie, a na drugim okrążeniu właściwie nikogo już nie widziałem ani przed sobą, ani za sobą. A więc walka typowo z własnymi myślami i nudą.
Całkowicie asfaltowa trasa jest dość monotonna: dominują łąki, z niewielkimi tylko odcinkami prowadzącymi przez miasteczko i może dwie lub trzy niewielkie, miniaturowe wioski. Po obu stronach drogi rośnie gęsty angielski żywopłot powodujący, że poza drogą niewiele widać interesujących rzeczy. Punkty z wodą są dość częste (co ok 3.5 – 4 km) ale niestety wyposażone wyłącznie w wodę w kubkach – w dodatku ciepłą. Mimo, że maraton jest kameralny i raczej nie porywa żadnym elementem (poza ceną okolicznych hoteli!), to ciesze się, że jest. Można normalnie, jak człowiek, bez wysilania się na dziwactwa w stylu prywatnych maratonów – zaliczyć kolejny kraj. Isle of Man zdobyłem więc oficjalnie jako 57 albo i 59 kraj. Trzeba to w końcu znowu porządnie podliczyć.
Miejsca Polaków:
29. Michał Zdunek – 03:39:17
42. Katarzyna Smolińska – 04:15:04
55. Szymon Babiński – 04:35:36
68. Michał Walczewski – 04:55:52
69. Wojciech Machnik – 04:58:10
71. Sławomir Smoliński – 05:09:06
Kilku naszych rodaków wystartowało także na dystansie półmaratońskim. Pełne wyniki znajdziecie w portalu MaratonyPolskie.PL.
Wyspa Man jest bardzo fajnym miejscem na wydłużony weekend. Idealna liczba dni potrzebnych na jej zwiedzenie to cztery, maksymalnie pięć. O tym jak tam dotrzeć i co zwiedzić – już wkrótce przeczytacie na blogu.