No i co przyszło ateńczykom z tych filozofów? Niewiele. A tymczasem Singapur to obecne jedno z najbogatszych państw świata, małpy pozamykano w ogrodach zoologicznych, a kokosy też są, ale… finansowe.
Od razu przyznam: Singapur to nie moja bajka. Zupełnie nie moja bajka. Nie ma takich miliardów dolarów, za które dałoby się zbudować coś, co mi się spodoba. Lepiej się czuję w afrykańskiej lepiance czy w skromnych uliczkach syberyjskiej wsi, niż na ociekających owymi miliardami ulicach nowoczesnych miast. To jednak nie wina tych miast: cała wina leży we mnie. Taki to ze mnie podróżnik – prostota mnie urzeka, miliardy zaś dolarów powodują cofki.
Singapur może mieć co chce, i nie waha się tego użyć. Tu niczym w filmie „Miś” nie zarabia się na oszczędnościach. Jak stawia się hotel, to największy na świecie. Jak przy hotelu brakuje parku, to odstawi się taki, że świat będzie klękał. Ma być tak, że jak z wizytą przyjedzie jakiś szejk lub Putin to ma powiedzieć: „o rany, ale macie na bogato!”
Oczywiście miasto-państwo ma swój klimat. Nie mój, ale ma. Dzielnica chińska pozwala uciec trochę od nowoczesności. Fajne jest to, że niby najnowocześniejszy kraj świata, a na dzielni nie zapłacisz nigdzie kartą 🙂
Szukając przygód (i oszczędności!) zamieszkaliśmy w hotelu kapsułowym. Mi się bardzo podobało, Sławkowi mniej – bo się do swojego pokoju po prostu, fizycznie nie mieścił. I to chyba była największa przygoda jaką przeżyłem w Singapurze. Ale przesadzam – wystarczyłoby dodatkowe kilkanaście tysięcy złotych i pewnie bawiłbym się świetnie.
#Singapur