Zamieszkaliśmy u Issama, Omańczyka który udostępnił nam pokój w swoim mieszkaniu w Muskacie, w stolicy Omanu, na zasadach couchsurfingu. Nie lubię tej metody, czuje się wtedy zbyt zobowiązany i uwiązany, ale w tym przypadku był to strzał w dziesiątkę. Issam jest skromnym, fajnym facetem, rozwiedzionym, jakimś tam dyrektorem banku. Skromnym, ale basen na dachu domu ma.
– Issam, powiedz mi jak to jest u Was, arabów, z tymi żonami. Możecie mieć ich cztery, fajnie co?
Tylko spojrzał na mnie, i od razu wiedziałem że nie trafiłem.
– Fajnie? Co Ty wygadujesz. U nas z jedną wytrzymać nie można, a kto by wytrzymał z czterema. Jedna jest tak droga, że mało kto daje radę. Ciągle trzeba zaspokajać jej zachcianki. Jak ktoś ma dwie żony, to mówimy, że jest głupi. Po co się tak męczyć.
No i wiem już wszystko. Tak właśnie upada mit. Podróże kształcą.
Bazę mieliśmy u Issama w mieszkaniu, ale drugiego dnia pobytu wynajęliśmy terenówkę by pojechać na 2-3 dni na pustynię. Gdy Issam to zobaczył, po godzinie w przedpokoju czekała na nas sterta bagaży: koce, dywany, namiot, butle z gazem, kuchenka, paczki daktyli, łopata, lina, menażki na wodę. Jakiś metr sześcienny zapasów – jakbyśmy mieli zamiar przejechać wzdłuż największą piaszczystą pustynię świata Ar-Rab.
– Issam, co to jest?
– No jak to co? Ekwipunek na Waszą wyprawę! Przecież jedziecie na pustynie! Szkoda, że nie mogę jechać z Wami, ale muszę iść do pracy.
Musicie wiedzieć, że dla Omańczyków pustynia to świętość. Taka nasza Jasna Góra, tylko że dużo większa. Dla Issama fakt, że mieszka w luksusowym domu z basenem na dachu to kara. Jego miejsce jest na piaskach i dopiero tam czuje się szczęśliwy.
Noc spędzamy na pustyni. Wieczorem, w ciemnościach, odważyliśmy się w nią wjechać niewiele, może na kilometr. Z pustynią nie ma żartów – zwłaszcza, gdy jej koniec jest tysiąc sto kilometrów dalej. Rankiem budzą mnie jakieś dźwięki.
Patrzę – zatrzymał się obok nas biały samochód terenowy. Wysiadają ubrani w tradycyjne stroje Arabowie. Kurde, o co tu kaman, wjechaliśmy komuś na teren prywatny? Podeszli, usiedli na naszym dywanie. Popatrzyli z uznaniem na dogasające ognisko, pokiwali głowami. Nie pytając o nic zjedli nam po daktylu, spytali czy wszystko ok, wstali, pożegnali się i pojechali dalej.
Jako Polacy dumni jesteśmy z naszej gościnności. To taki narodowy mit: polak zawsze bojowy, gościnny, sprawiedliwy i bogobojny. W rzeczywistości jako naród gówno wiemy o gościnności. Rozmawiamy po powrocie z Issamem o co chodzi, co tu zaszło:
– Na pustyni nigdy nikogo nie zostawiasz. Zawsze podchodzisz i patrzysz czy wszystko ok. Z jego zapasów możesz zabrać to co potrzebujesz, ale wiesz też, że i on może wziąć od ciebie to czego jemu zabrakło. Wodę, daktyle. To licząca tysiące lat tradycja. Gwarancja przeżycia. Nikogo na pustyni nie zostawia się i nie omija. Idziesz choćby przywitać się i wymienić informacjami. Poczęstowali się Waszymi daktylami bo tak wypadało – pokazali, że jesteście dla nich ważni, i to był jednocześnie gest, że Wy też możecie liczyć na ich pomoc. Gdyby się Was spytali czy mogą się poczęstować, to by Was obrazili. Byli Waszymi gośćmi na pustyni, prawo gościnności kazało Wam ich nakarmić.
To będzie kontynuowane…
#Oman