Co pozostało po tych latach wspólnej przyjaźni? Śmiało można powiedzieć, że nic. A nawet gorzej, bo Polacy i Litwini od ponad stu lat gotowi są skoczyć sobie do gardeł przy każdej sposobności. Po zakończeniu I wojny światowej Litwini zabierali nam Wilno i Grodno, my im te miasta odbijaliśmy i im zabieraliśmy różne tereny – to tu, to tam. Bodajże w 1938 roku Polska nawet wystosowała ultimatum militarne do Litwy, by ta wycofała się z kolejnych regionów. Jak te niesnaski skończyły się dla obu piorących się po pyskach krajów – pokazała jesień 1939 roku i wiosna 1940.
I zasadniczo za to – dobrze i jednym, i drugim. Zasłużyli sobie. Problem jednak w tym, że ani jednych ani drugich niczego to nie nauczyło. Niby jesteśmy w jednym potężnym sojuszu militarnym – w NATO – ale i tak lubimy się nawzajem tak, że gotowi jesteśmy się nawzajem podpalić – choćby po to, żeby popatrzeć jak się pali.
Czesi nas nie lubią, Ukraińcy nas nie lubią. Niemcy nas nie lubią i Rosjanie też nas nie lubią. Lubimy biadolić, że mamy złych sąsiadów, którzy nas nie lubią – ale zapominamy o tym, że my nikogo nie lubimy. Australijczycy to „kangury”, Chińczycy to „żółtki” a Francuzi to „żabojady”. Według nas tylko Polacy żrą widelcami a reszta świata tylko czyha, żeby nam z naszego wiejskiego, szlacheckiego prowincjonalnego gara bigos podkraść. Taka jest prawda o nas – Polakach. Nikt nie lubi takich, którzy nikogo nie lubią.
Przez Litwę zawsze byłem przejazdem, i poza „śladami polskości” niewiele widziałem. W żadnym przewodniku poza wymienionymi „polonikami” nie znalazłem nic ciekawego, co chciałbym zobaczyć w tym kraju. Dlatego też chyba w najbliższe wakacje specjalnie tam pojadę, by przekonać się na własne oczy – przewodnikom już dawno przestałem dowierzać.
#Litwa