Pierwszy raz przejazdem przez Czechy byłem w szkole podstawowej, w 1986 roku. Miałem 13 lat i jechaliśmy na wycieczkę „zakładową” na wakacje na Węgrzech. Kolonie. W Czechach (wtedy jeszcze Czechosłowacji) zatrzymaliśmy się na siku. Próbowaliśmy ukraść z kolegami / łobuzami ołówki i kredki w papierniczym w jakimś miasteczku. Nie udało się. Był wielki wstyd.
Drugi raz byłem w Czechach kilka lat później, już po upadku komunizmu. Jechaliśmy do Bułgarii na wakacje. Zatrzymałem się ze znajomymi, poszliśmy do jakiegoś baru, na dyskotekę. Gratulowałem im dobrej gry na mistrzostwach świata w piłce nożnej – i wtedy okazało się, że jestem na Słowacji a nie w Czechach. Był spory wstyd i kupa śmiechu.
Trzeci raz w Czechach byłem gdy dostałem zaproszenie prasowe od organizatorów maratonu w Pradze. Hotel Hilton, przepustki VIP, bankiety, te sprawy. Wszystko za free! Głupio wyszło… bo nie pojechałem i wysłałem kumpla w zastępstwie. Mówił, że mu się podobało. Ponoć Praga ładna.
W końcu w 2020 roku – jesienią – korzystając z przerwy w pandemii, pojechałem do Czech z Grzegorzem i Zbyszkiem – na maraton do Ostrawy. Fajny był, dojechałem. Szybki nocleg, szybki bieg… i po 15 godzinach byłem już z powrotem w Polsce. Takiej wyprawy nie mogę więc nawet nazwać wyprawą.
Ostatni raz w Czechach byłem ze szwagrem, latem 2021 roku. Podczas podróży do Bośni i Hercegowiny. Odkryliśmy jaskinię Macochy, choć ciągle myliła mi się z maciorą albo macicą. No po prostu nie umiem zapamiętać tej nazwy. Ale jaskinia PIĘKNA !!! Zapraszam Was na film z tej jaskinio-przepaścio-podziemnej rzeki. Moim skromnym zdaniem urywa czułki ważkom.
Więcej napiszę jak znowu pojadę do Czech.
#Czechy