Zastanawialiście się kiedyś nad tym, ile jest krajów na świecie? Na pierwszy rzut oka pytanie wydaje się dość proste: każdy kawałek naszej planety (poza Antarktydą) jest przecież „czyjś”. Wystarczy więc policzyć. Ewentualnie, zamiast żmudnego zliczania, można sprawdzić w źródłach: wpisać pytanie w przeglądarkę i zobaczyć wynik. To dość zaskakujące, ale szybko okazuje się, że policzenie wszystkich krajów jest dość trudne. A nawet… niemożliwe.

Przyzwyczajeni jesteśmy – w naszej okolicy geopolitycznej – do tego, że każdy kraj to określone, stałe terytorium wyznaczone przez jego granice. Liczba krajów powinna więc być stała: wystarczy policzyć sąsiadów, i sąsiadów sąsiadów. Na przykład: Polska graniczy z siedmioma krajami – z Rosją, Litwą, Białorusią, Ukrainą, Słowacją, Czechami oraz Niemcami. Jednak gdy zaczniemy wgłębiać się w temat, sprawa okazuje się o wiele bardziej skomplikowana.

Po pierwsze: wciąż powstają nowe kraje. I wbrew pozorom jest to dość częste zdarzenie. Nie wierzycie?  By się o tym przekonać wcale nie musimy sięgać po przykłady z egzotycznej Afryki. Popatrzmy na… Polskę. Pamiętacie 1989 rok? Polska miała wtedy tylko trzech sąsiadów (a nie jak dziś siedmiu) – ZSRR, Czechosłowację oraz NRD. I tyle. Do dnia dzisiejszego nie przetrwał jednak żaden z nich: Związek Radziecki rozpadł się na kilkanaście państw, NRD zostało połączone z RFN, a Czechosłowacja podzieliła się na dwa odrębne kraje: Czechy i Słowację. Polska jest krajem, który w ciągu zaledwie kilku lat stracił wszystkich sąsiadów! To tyle jeżeli chodzi o stałość granic.

Po drugie: kraje także znikają. Najczęstszym powodem jest aneksja państw przez agresywnych sąsiadów. W ten sposób z map świata zniknął na przykład w 1951 roku Tybet. Niewiele brakowało, by w jego ślady poszedł zajęty w 1990 roku przez Irackie wojska Kuwejt. Ale wojna to nie jedyny powód znikania krajów: rzadkim zjawiskiem (ale jednak występującym!) jest dobrowolne łączenie się krajów w jeden. Tak stało się w 1964 roku gdy Tanganika i Zanzibar połączyły się tworząc nowy kraj – doskonale dziś znaną wszystkim turystom Tanzanię. Podobny los prawie spotkał Republikę Wysp Zielonego Przylądka oraz Gwineę-Bissau. Ostatecznie do połączenia obu krajów nie doszło tylko ze względu na przewrót wojskowy w Bissau z 1980 roku.

Musimy zaakceptować fakt, że liczba krajów na świecie jest zmienna w czasie. Ale może uda nam się chociaż określić ile ich jest „tu i teraz”?

Gdy kilka lat temu wraz z moim przyjacielem wymyśliliśmy projekt pobiegnięcia maratonu w każdym kraju świata, musieliśmy zrobić listę wszystkich Państw. Ale skąd ją wziąć? Pierwsze kroki skierowaliśmy do ONZ. Tzw. „Lista państw członkowskich Organizacji Narodów Zjednoczonych” liczy sobie 193 kraje. Jest to dość stabilna lista ze względu na fakt, iż dołączenie do ONZ nie jest takie proste (o czym później). W tym tysiącleciu dołączyło do ONZ tylko jedno nowe państwo – powstały w 2011 roku Sudan Południowy. Z listy zniknęły zaś (w latach 90-tych minionego wieku) cztery kraje: Czechosłowacja, Jemen Południowy, Jugosławia oraz Niemiecka Republika Demokratyczna.

Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Spójrzcie na nazwę: „Lista państw członkowskich ONZ”. Czyżby były też państwa nieczłonkowskie? Owszem, takie kraje istnieją – co znacznie komplikuje ich zliczanie.

Na liście ONZ nie ma takiego kraju jak Szkocja. A przecież Szkocja jest krajem. Nie wierzycie? Wejdziecie wieczorem w Szkocji do pierwszego z brzegu pubu i powiecie głośno „Szkocja to nie jest prawdziwy kraj!”. Żywi nie wyjdziecie. Jak to możliwe? Otóż „w papierach” Szkocja jest częścią składową Wielkiej Brytanii – wraz z Anglią i Walią. Nawet Anglia nie jest „krajem” wg ONZ – jako państwo wpisano Wielką Brytanię; pod tym wpisem znajdują się trzy kraje tworzące wspólnie tzw. państwo unitarne. I wcale nie jest to koniec kłopotu z liczeniem – Wielka Brytania wraz z Irlandią Północną tworzy „Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej”. W efekcie Irlandii Północnej też nie ma w OZN jako punktu na liście… 

A może Szkocja, Walia oraz Irlandia Północna nie są jednak krajami? Są. Mają własne reprezentacje sportowe, terytorium, ludność i parlamenty. Nawet od czasu do czasu ich obywatele rozmawiają nad tym, czy warto byłoby może przegłosować wyjście z unii z Anglią. Mogą to zrobić! Po podjęciu decyzji o wyjściu z Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię dużo na ten temat mówiono choćby w Szkocji. A pamiętacie unię Polski z Litwą? To także były dwa Państwa, choć liczone jako jedno. W pewnym sensie podobnym przypadkiem jest także Grenlandia, która ma status terytorium zależnego od Danii. Od kilku lat mieszkańcy tej największej na świecie wyspy poważnie debatują nad referendum dotyczącym ogłoszenia niepodległości.

Spróbujmy pójść dalej tropem różnych organizacji zrzeszających państwa. Co na temat liczby krajów mówią wielkie, międzynarodowe stowarzyszenia? FIFA, czyli Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej, zrzesza 211 członków. Czyli o kilkunastu więcej niż ONZ. Członkami FIFY bez wątpienia są kraje – ich reprezentacje uczestniczą w rozgrywkach międzynarodowych jako federacje krajowe. Znajdziemy wśród nich naszą „zagubioną” Szkocję, Walię czy Irlandię Północną. Gdy mówimy o rozgrywkach FIFA – np. o eliminacjach do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej – to mówimy przecież o turniejach międzynarodowych. Nie występuje tam reprezentacja Mazowsza, Brukseli czy Krajów Bałtyckich.

Co ciekawe FIFA ma także odrębną listę zrzeszającą „podmioty niepaństwowe”. To tzw. lista NF-Board. Znajdują się na niej między innymi: Cypr Północny, Grenlandia, Laponia, Monako, Somaliland, Tybet, Czeczenia, Gozo, Masajowie, Kiribati, Sahara Zachodnia, Kurdystan, Królestwo Obojga Sycylii (!) czy Wyspa Wielkanocna. Łącznie jest to dodatkowe kilkadziesiąt „krajów”.

Żeby bardziej zagmatwać sytuację dodam, że MKOL – czyli Międzynarodowy Komitet Olimpijski – posiada listę aż 241 członków, z czego „aktywnych” jest dwustu czterech. Aktywnych? A co z nieaktywnymi? W MKOL znajdziemy np. informację, że „Państwo Antyle Holenderskie przestało istnieć w 2010 roku”. Każdy z tych krajów występować może na Igrzyskach Olimpijskich pod własną flagą. A więc jednak kraje!

Tak oto wkraczamy w niezwykle interesującą i barwną strefę międzynarodowej polityki. Udajmy się teraz w podróż po krajach. Skoro nie wiemy ile ich jest, to może czas najpierw doprecyzować czym jest „kraj”?

Kiedy kraj to Państwo?

Do tego pory używałem naprzemiennie nazw „kraj” i „państwo”. To wprowadzająca w błąd niejednoznaczność. Mamy przecież choćby „Kraj Morawsko-Śląski”  w Czechach, czy „Kraj Nadmorski” w Rosji – które to krajami z całą pewnością nie są. Dlatego na potrzeby tego artykułu przyjmijmy dalej, że jako „kraj” rozumiemy Państwo.

Czym jest Państwo?

Definicja jest zarówno prosta, jak  i niezwykle skomplikowana. Otóż „Państwo” to forma organizacji społecznej mającej monopol na stanowienie i egzekwowanie prawa na określonym terytorium, oraz mająca tzw. zdolność do nawiązywania stosunków dyplomatycznych z innymi państwami. Proste. Ale też szalenie skomplikowane.

Konwencja międzynarodowa z 1933 roku mówi, że Państwo musi mieć: określoną ludność, terytorium oraz władzę pozwalającą tym wszystkim rządzić. Dodatkowo państwo musi mieć zdolność wchodzenia w stosunki międzynarodowe. Czym jest ludność, terytorium i władza – to wiemy. Ale czym jest owa „zdolność do utrzymywania stosunków dyplomatycznych”? W tym miejscu dochodzimy do sedna problemów związanych z liczeniem państw.

Czym jest „zdolność dyplomatyczna”?

Definicje są skomplikowane. W nieuniknionym skrócie sprowadzają się do jednego: do możliwości utrzymywania relacji dyplomatycznych z innymi państwami. Żeby było to możliwe dwa kraje muszą uznać się nawzajem. Czyli krótko mówiąc (ten skrót zapewne oburzy część czytelników, dyplomatów i polityków): Państwo jest wtedy Państwem, gdy uznają je inne Państwa.

Załóżmy, że 102 kilometry na północ od Łeby, wiatr nawiał dużo piasku i utworzył nową wyspę na eksterytorialnych wodach Bałtyku. Grupa studentów kierunku „Dyplomacja i stosunki międzynarodowe” ląduje na wysepce oraz ogłasza jej niepodległość. Wydają własną Konstytucję, nadają nazwę, rysują flagę. Na przywiezionej drukarce drukują paszporty. Ogłaszają się nowym państwem. Jednak twór ten nie jest nowym krajem: Republika Północnej Łeby państwem stanie się dopiero wtedy, kiedy uznają ją inne Państwa. 

Nasza wymyślona właśnie republika jest tzw. mikronacją. Pseudo-państwem. Jest to twór bez żadnej osobowości międzynarodowej, o charakterze ciekawostki dziennikarskiej. Obecnie na świecie jest kilkaset takich dziwnych „państw”. Jako najbardziej znany przykład można podać pseudo-państwo Sealand; znajduje się ono na opuszczonej platformie przeciwlotniczej z czasów II wojny światowej, położonej na Morzu Północnym. Liczba mieszkańców: dwóch. Powierzchnia: 4 tysiące metrów kw.

Mikronacje to różnego rodzaju projekty artystyczne, pomysły pojedynczych osób lub grup, „kraje stworzone” przez osoby szukające sławy, poklasku czy wręcz przeciwnie – odosobnienia i ucieczki od cywilizacji. Mikronacje potrafią mieć własnych królów czy prezydentów – zwykle wybranych przez założyciela. Cechą charakterystyczną tych pseudo-państw jest to, że nikt – poza nimi samymi – ich nie uznaje. Często można o nich jednak przeczytać, gdyż jest to świetny temat dla dziennikarzy poszukujących ciekawostek. I tyle.

„Na bezbrzeżny ocean świata wpływa mój statek”

Wyobraźmy sobie teraz, że powierzchnia naszej wyspy rozrasta się podczas kolejnych sztormów do 1 kilometra kwadratowego. W jej rozwój inwestuje środki jakiś wielki miliarder sprowadzając tu kapitał i technologię. Pamiętajmy, że wielkość terytorium nie ma znaczenia w przyznawaniu państwowości! Takie  państwa jak Watykan, Monako czy Nauru pokazują, że nie chodzi tu ani o wielkość, ani o liczbę mieszkańców.

Ten kilometr kwadratowy potrzebny nam jest jednak do stworzenia funkcjonującej administracji i ulokowania ludności zarządzającej terenem wyspy. Nasz anonimowy miliarder inwestuje w przemysł rozrywkowy, w bankowość, w usługi wirtualne. Nasze pseudo-państwo bogaci się. Na wyspie można np. wyhodować części swojego ciała… na zapas. Inne kraje pod wpływem opinii publicznej tego zabraniają, ale wyspa jest eksterytorialna, więc stoi poza jurysdykcją sądów należących do innych państw. Przyznać musicie, że to już dużo więcej niż 2-osobowy Sealand. Przed naszą wyspą otwierają się szerokie możliwości!

Republika Północnej Łeby ma już kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat. Jej przychód roczny szacuje się na 10 miliardów dolarów. Ma także półtora tysiąca obywateli. Po co więcej? Wystarczy. Ponieważ mieszkańcy wyspy – byli studenci – wciąż twierdzą, że są niepodległym krajem, wyspa awansuje do miana tzw. państw nieuznawanych. Wbrew pozorom jest to bardzo duży awans! Samo określenie kogoś, że „Ciebie nie uznaję” jest już w polityce międzynarodowej formą zauważenia czyjejś obecności. Takich nieuznawanych przez nikogo państw jest na świecie kilka: np. Sahara Zachodnia. Podobny status miało także terrorystyczne Państwo Islamskie: nikt go nie uznawał, mimo że posiadało rząd, ludność i terytorium.

A co się stanie, gdy nasze państwo ktoś uzna?

Kolejnym krokiem władz Republiki Północnej Łeby powinno być doprowadzenie do sytuacji, w której ktoś – ktokolwiek – uzna naszą niepodległość. Powodów takiej decyzji może być wiele: gospodarka, polityka, sytuacja militarna regionu. Najnowszym przykładem jest uznanie Donieckiej Republiki Ludowej oraz Ługańskiej Republiki Ludowej przez Rosję. Powód jest nieistotny, liczy się sam fakt uznania niepodległości.

Problem w tym, że zasady międzynarodowe nie określają, ile państw musi uznać Republikę Północnej Łeby za niepodległy kraj by stała się ona prawdziwym państwem. Czy wystarczy uznanie przez jakikolwiek inny, jeden, już uznawany kraj? Czy może muszą to zrobić wszystkie?

Czy nasza Republika Północnej Łeby jest już oficjalnie państwem? Nie do końca. Fakt uznania kraju przez jedno czy kilka innych państw oczywiście podwyższa jego status międzynarodowy, ale tylko do pewnego poziomu. Takich uznawanych przez jedno bądź kilka krajów państw jest całkiem sporo. Przykłady? Cypr Północny – relikt konfliktu pomiędzy Turcją i Grecją o panowanie nad wyspą Cypr. Cypr Północny uznawany jest od prawie 50 lat, ale tylko przez Turcję. Ten twór polityczny zajmuje 3300 kilometrów kwadratowych, i posiada ponad 300 tysięcy mieszkańców. Jednak wszystkie inne kraje uważają go za terytorium Cypru pozostające pod okupacją.

Takich uznawanych przez jedno, dwa, trzy lub kilka krajów państw na świecie jest sporo. Kolejne przykłady to Republika Chińska (Tajwan), Abchazja, Donieck, Ługańsk, Osetia Południowa. Na to wszystko nakłada się jeszcze wzajemne uznawanie się państw… będących państwami nieuznawanymi. Taka wspólnota problemu: Donieck uznaje Ługańsk, a Ługańsk uznaje Donieck. Górski Karabach oraz Osetia uznają Saharę Zachodnią – i z wzajemnością.

Dochodzimy teraz do sytuacji, w której zaczyna liczyć się ilość. Są państwa, które uznawane są prawie przez wszystkich, ale nie przez wszystkich. Przykłady? Izrael, Tajwan, Korea Północna. Pierwszy z nich nadal jest nieuznawany przez część państw arabskich, drugi przez Chiny, a ostatni – przez Francję, Japonię i Koreę Południową. Fakt nieuznawania państwa przez kilka innych państw zdaje się mieć jednak już coraz mniejsze znaczenie wraz ze spadkiem ich liczby. 

To ile w końcu jest tych krajów?

Jak więc widzicie, nawet dziś nie jesteśmy w stanie określić, ile jest dokładnie państw na świecie. To zarówno kwestia definicji którą przyjmujemy, jak i punktu widzenia państwa, którego jesteśmy obywatelami. Gdy jako Polska uznamy Republikę Północnej Łeby – będziemy mieli na świecie np. 200 państw. Ale w tym samym momencie wg. szwedzkiej dyplomacji będzie ich nadal 199.

Czy w najbliższym czasie powstaną kolejne państwa?

Z całą pewnością tak. Jak wiecie Rosja uznała właśnie dwa nowe państwa na światowej mapie politycznej: Doniecką oraz Ługańską Republiki Ludowe. A więc awansowały one na drabinie państw z poziomu krajów nieuznawanych (uznawanych tylko przez inne kraje nieuznawane) do poziomu krajów uznawanych przez inny już uznany kraj. To bardzo duży awans. Czas oczywiście pokaże, czy te dwa państwa przetrwają: bardzo możliwe, że wkrótce uzna je kilka kolejnych (mówi się głównie o sojusznikach politycznych Rosji, czyli o Białorusi, Syrii, Wenezueli itd). Ale możliwe też, że szybko zakończą one swój byt np. poprzez wchłonięcie przez Rosję, lub porzucenie ich przez sojusznika i ponowne zajęcie przez Ukrainę.

Wiele nacji i narodów wciąż walczy o swoją niepodległość. Kurdowie, Gwinejczycy, całkiem sporo plemion afrykańskich czy pacyficznych. Ale nie musimy tak daleko szukać: także Katalończycy, którzy kilka lat temu byli całkiem blisko sukcesu. Często mówi się o tym, że Belgia może ostatecznie podzielić się na odrębne państewka – obecnie jest to federacja złożona z Flandrii i Walonii.

Osiągnięcie niepodległości nie zawsze oznacza walkę zbrojną. Często to głównie walka o dusze. A bywa i tak – jak w przypadku Wyspy Wielkanocnej – że pewne regiony ciążą swoim macierzom, i dopuszczają one ich usamodzielnienie się w pewnej dalekiej perspektywie.

Nowe państwa powstają cały czas. Jest to ciągły proces związany z transformacjami otaczającego nas świata: zmieniają się układy polityczne, sojusze, wybuchają i kończą się wojny. Wkrótce świat doświadczy także nowych impulsów: globalnych zmian środowiska i migracji mas ludności. Pojawią się nowe państwa. Znikną stare.

Na mapie politycznej świata nowe kraje powstają często falami będącymi skutkiem historycznych przesileń. Było tak podczas rozpadu Cesarstwa Austro-Węgierskiego po I wojnie światowej, podczas demontażu Imperium Brytyjskiego w latach 60-tych XX wieku, w chwili upadku Związku Radzieckiego czy podczas rozpadu Jugosławii. Ale temat tych fascynujących państwowo-twórczych wydarzeń to już historia na osobną opowieść.

Więcej artykułów z kategorii publicystyka?