Na podstawie zawartego porozumienia i „amnestii” tysiące wyzwolonych z obozów pracy więźniów ruszają późnym latem i jesienią 1941 roku na południe by wstąpić do odradzającego się Wojska Polskiego. To jedyna szansa na ocalenie, na wyrwanie się z matni stalinowskiego terroru. Jadą pociągami, konno, pieszo. Całymi tygodniami i miesiącami, nadciągają z najbardziej odległych zakątków Kraju Rad. Dla wielu wycieńczonych katorżniczą pracą ponad siły jest już jednak za późno na ratunek. Nawet gdy w końcu docierają do punktów zbornych, umierają z powodu chorób i chronicznego wyczerpania.
Początkowe ustalenia, w myśl których liczebność Armii Polskiej w ZSRR szacowano na dwie dywizje (ok. 25 tysięcy ludzi), szybko okazują się zbyt niskie. Tysiące uciekinierów wciąż docierające do miejsc koncentracji powoduje, że zapada decyzja o rozbudowie armii o kolejne dywizje. Formowanie jednostek bojowych trwa, ale jednocześnie komplikują się relacje na linii rząd RP na emigracji – ZSRR. Stawka, czyli radzieckie Naczelne Dowództwo, obstaje przy rzucaniu na front pojedynczych dywizji polskich jedna po drogiej, w kolejności ich formowania.
Jako pierwsza na front przeciwko faszystom ma zostać skierowana 5 Wileńska Dywizja Piechoty. Na to nie zgadza się ani Anders, ani Sikorski – średni czas „przeżycia” dywizji piechoty na linii frontu, ze względu na stosowaną przez sowietów taktykę „ludzkiej fali”, to zaledwie kilka dni. Polscy dowódcy protestują przeciwko takiemu użyciu jednostek – oznaczałoby to natychmiastowe wykrwawienie nowo formowanych dywizji.
Stalin zarzuca Polakom brak chęci do walki. Z dnia na dzień jest także coraz bardziej pewny siebie – niemieckie natarcie zostało zatrzymane pod Moskwą, i te kilka dodatkowych dywizji nie ma dla niego już tak dużego znaczenia. Współpraca pomiędzy „sojusznikami” robi się niemal lodowata; kuleją dostawy żywności, odzieży, broni. Sowietom trudno jednak wykazać brak dobrej woli – twierdzą, że absolutny priorytet mają dostawy dla walczących na froncie jednostek, a Polacy przecież nie walczą, tylko wciąż szkolą na bezpiecznym zapleczu frontu…
Działające na rozległych terenach ZSRR Delegatury Ambasady RP w Rosji oraz oficerowie łącznikowi Wojska Polskiego wciąż nie ustają w staraniach uwolnienia jak największej liczby rodaków. Udaje się uwolnić i przetransportować do miejsc koncentracji dziesiątki tysięcy osób: mężczyzn zdolnych do służby wojskowej, ale także kobiet, dzieci, starszych osób. Armia zostaje rozbudowana do sześciu dywizji plus jednostki wsparcia. Generał Anders nakazuje przyjmować do wojska wszystkich, bez względu na wiek – by wyrwać z radzieckich rąk jak najwięcej osób.
Największą bolączkę w Armii Andersa stanowi brak doświadczonej kadry. Szacowano, że z łagrów zostanie uwolnionych kilkanaście tysięcy oficerów „zagarniętych” na kresach wschodnich przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Tymczasem przytłaczającą większość stanowią zwykli żołnierze. Na pytanie o Polskich oficerów Stalin udziela odpowiedzi, która przejdzie do historii: „Wasi oficerowie uciekli do Chin”.
W kwietniu 1943 roku Niemcy ujawniają światu Zbrodnie Katyńską. Sowieci oczywiście zaprzeczają, a świat odnosi się do tych rewelacji z politycznym dystansem. Stalin traci jednak resztki chęci do współpracy z Rządem Emigracyjnym – jednostki Armii Andersa są przesuwane coraz bardziej na południe, na aż do Ałma-Aty i Kirgistanu. Stąd już tylko krok dzieli je od Iranu. W końcu w coraz bardziej napiętą sytuację wkraczają Brytyjczycy; za ich pośrednictwem udaje się uzyskać zgodę na ewakuację całej armii na terytoria brytyjskie. Łącznie ze szpon czerwonego imperium zostaje wyrwanych 77 tysięcy polskich żołnierzy oraz 43 tysiące towarzyszących armii cywilów.
Do miejsc rekrutacji wciąż jednak napływają kolejni uwolnieni z wiezień, z łagrów, z gułagów. Ci, którzy nie zdążyli dołączyć do Armii Andersa, zostają po sowieckiej stronie już na zawsze. W stosunku do nich Stalin ma już nowy plan – ze „spóźnionych” stworzy wkrótce kolejną armię – dowodzone przez radzieckich oficerów Wojsko Polskie całkowicie podporządkowane komunistom. Rzuci ich później zgodnie z przyjętą doktryną ciągłych ataków na wyczerpanie do bezsensownego szturmu pod Lenino.
1 Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki rzucona zostanie tam wprost na doskonale przygotowane do obrony odziały niemieckiej 337 Dywizji Piechoty oraz XXXIX Korpusu Pancernego. Polacy walczyć będą przy pasywnej postawie sąsiadujących z nimi dywizji sowieckich. W ciągu dwóch dni bezsensownych szturmów „Kościuszkowcy” stracą 1/4 stanu osobowego – ponad trzy tysiące ludzi. Straty po stronie niemieckiej w tej bitwie wyniosą zaledwie… 80 żołnierzy. W ten oto sposób spełniają się najczarniejsze przepowiednie generała Andersa na temat skuteczności wykorzystania polskich dywizji pod radzieckim dowództwem.
By dotrzeć do Polskich cmentarzy wojennych Armii Andersa znajdujących się na południu Kazachstanu trzeba się trochę napracować. Choć nazwy miejscowości, w których się one znajdują, są łatwe do odszukania, to ich dokładne lokalizacja sprawiają już nieco kłopotów. Z kilkunastu takich miejsc, dzięki pomocy Ambasady RP w Kazachstanie, wyznaczyliśmy pięć, które znajdowały się w zasięgu naszej wyprawy.
Polskie cmentarze rozsiane są zarówno na północy jak i południu Kazachstanu. Planując dotarcie do nich należy zdać sobie sprawę ze skali odległości występujących w tym kraju. Ma on trzy tysiące kilometrów rozciągłości w kierunku wschód – zachód, i ponad półtora tysiąca na linii północ – południe. Według spojrzenia na mapę wydawało nam się często, że jesteśmy blisko celu – gdy tymczasem okazywało się, że mamy do przejechania dobre 300-400 kilometrów. Gdy będziecie kiedyś planować taką wyprawę, musicie zdawać sobie z tego koniecznie sprawę.W podróżowaniu po Kazachstanie największym utrudnieniem jest czas.
Oto nazwy miejscowości i koordynaty Polskich cmentarzy w regionie Almaty, które ustaliliśmy dzięki uprzejmości naszej ambasady w Nur-Sułtan:
W okręgu konsularnym Ambasady RP w Nur-Sułtanie nie ma odrębnych, wydzielonych polskich cmentarzy, istnieje natomiast kilka miejsc poświęconych pamięci Polaków. Znajdują się one w pobliżu cmentarzy, na których wśród pochowanych są również Polacy:
– Akmoł/Malinowka (koło Nur-Sułtanu) ALŻYR – cmentarz na terenie byłego Akmolińskiego Obozu Żon Zdrajców Ojczyzny, w którym przebywało około 180 Polek i wiele z nich pochowanych na miejscowym cmentarzu.
– Majkain – cmentarz w obwodzie pawłodarskim, na którym spoczywa wielu spośród 1.500 Polaków – rodzin oficerów polskich zesłanych w latach 1937-1940 roku.
– Cmentarz Pochomowski w Pawłodarze, gdzie znajduje się około 500 polskich mogił.
– Ekibastuz i okolice – groby Polaków na cmentarzach ofiar przymusowych robót w kopalniach.
– Spask (koło Karagandy) – miejsce pamięci w obwodzie karagandyjskim na terenie byłego Karłagu i obozu jeńców wojennych, na których pochowano również Polaków.
Mniejsze cmentarze, na których spoczywają Polacy, głównie potomkowie zesłańców z 1936 roku, znajdują się również w miejscowościach Tajynsza, Oziornoje w obwodzie północno-kazachstańskim oraz Pierwomajka, Kamyszenka, Łozowoje, Stepnogorsk w obwodzie akmolińskim.
Wszystkie te miejsca objęte są stałym nadzorem i opieką ze strony Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej. Większe z cmentarzy zostały ogrodzone, a same nagrobki odnowione lub zrekonstruowane. Zajmują się nimi także lokalni opiekunowie, z którymi MSZ podpisało stosowne umowy.
Do Alma-Aty, leżącej na południu starej stolicy Kazachstanu, dotarliśmy po 14 godzinnej jeździe pociągiem z Nur-Sułtan. Jako pierwszy cel naszych poszukiwań obraliśmy cmentarz w miejscowości Tałgar. Nie dysponowaliśmy dokładnymi koordynatami, ale uznaliśmy że zasięgniemy języka wśród miejscowych – nie powinno to sprawić większych kłopotów (jak sądziliśmy…) Po dotarciu do Tałgar okazało się jednak, że nikt o niczym nie wie – nawet starsze osoby z którymi rozmawialiśmy. Analiza map pomogła nam w końcu ustalić, że nie chodzi o samą miejscowość Tałgar, ale o leżącą na wzgórzach otaczających miasto wioskę Azat. Odnaleziony tam przez nas cmentarz okazał się jednak… tak obszerną nekropolią, położoną na kilku sąsiadujących ze sobą wzgórzach, że ostatecznie polskich grobów nie zdążyliśmy zidentyfikować w zapadających już ciemnościach.
To, co nie udało się za pierwszym razem, zakończyło się sukcesem dzień później – w odległym o 330 kilometrów na wschód miasteczku Merke. Także tutaj cmentarz nie znajdował się w swojej „encyklopedycznej” lokalizacji, tylko w wiosce obok – w Spatay. Na zadbanym, ogrodzonym niskim kamiennym murem cmentarzu, znajdują się groby 19 naszych rodaków. Pośrodku stoi wysoki obelisk, z opisem w trzech językach: Polskim, Kazachskim i Rosyjskim.
Po krótkiej chwili podchodzi do nas starszy mężczyzna. Wita się serdecznie, pozdrawia, wtrąca kilka zdań po Polsku. To opiekun tutejszego cmentarza, mieszkający „przez płot” potomek zesłańców z Gruzji. Po chwili pojawia się także jego żona, zapraszają nas oboje na gorącą herbatę i opowiadają o cmentarzu. Na grobach leżą świeże kwiaty, teren jest zagrabiony, posprzątany, zadbany. Rozmawiamy pół godziny ale czas nas ponagla. Zostawiamy tutaj naszą biało-czerwoną flagę, i żegnając gospodarzy wyruszamy dalej.
Tym razem mamy blisko. Zaledwie pięćdziesiąt kilometrów dalej, w Ługowoj znajduje się następny cmentarz. Spoczywa tutaj 49 naszych rodaków. Polskie groby znajdują się w centrum dużego, lokalnego cmentarza, do którego prowadzi stara, polna droga. Obok przebiega duża linia kolejowa a my oglądamy tlący się czerwienią zachód słońca. Realia Kazachstanu znowu dają znać o sobie – zdążyliśmy w ostatniej chwili przed nocą. Tym razem nikt nas nie wita, ale wokół nie ma żadnych zabudowań. Mimo to cmentarz zachowany jest we wzorowym porządku.
Dwa kolejne cmentarze odwiedzamy dopiero kilka dni później, wracając znad wyschniętego Morza Aralskiego. Wśród polnego kurzu, przedzierając się przez pola pełne dojrzewających zbóż docieramy do cmentarza położonego na północ od miasta Mankent. Ten cmentarz leży pośrodku kilku biednych gospodarstw otaczających go od północy. Gdzie spojrzeć wokół – step. W oddali majaczą szczyty gór oddzielających nas od Uzbekistanu. Nie mija pięć minut, a mamy już towarzystwo. Dwóch masywnie zbudowanych Kazachów wychodzi nam naprzeciw, i pyta się czy my z Polszy. Gdy potwierdzamy, podają tylko w milczeniu dłoń na przywitanie, i z dezaprobatą patrzą na naszą wynajętą Dacię Duster. To zdecydowanie nie jest auto na tutejsze drogi…
Ostatni z odwiedzonych przez nas cmentarzy leży 70 kilometrów na wschód, niedaleko miejscowości Szakpak. Tego obiektu musimy się porządnie naszukać – znajduje się pośrodku młodego lasu pełnego krzaków i cierni, kilkaset metrów od drogi. Gdyby nie koordynaty GPS nigdy byśmy go nie znaleźli.
Kiedyś był tutaj większy, lokalny cmentarz. Przedzierając się przez gęsty cierniowy lasek mijamy stare, opuszczone, jeszcze komunistyczne groby pamiętające miniony ustrój. Czerwone gwiazdy zastępujące krzyże, spoglądają na nas wyblakłymi kolorami. Groby komunistów leżą całkowicie zarośnięte, ale gdy docieramy do celu ukazuje się nam ponownie pięknie zachowany, otoczony murem i świeżo opielony kwartał. To miejsce spoczynku aż 211 Polaków. Marmurowe, czyste tablice, a na nich ciągnące się rzędy imion i nazwisk, stopni wojskowych i dat śmierci. Rodacy, którzy dotarli tak daleko, ale do ojczyzny nie dane było im już nigdy powrócić…
– Strzelec Józef Mirek, lat 32
– Kapral Władysław Mysza, lat 42
– Ułan Jan pajączek, lat 33
– Porucznik Teofil Pasiut, lat 45
– Bombardier Kazimierz Plackowski, lat 42
– Strzelec Jan Rogowiec, lat 21
– Podchorąży Andrzej Sąchocki, lat 21
– Strzelec Franciszek Stec, lat 19
– Starszy Sierżant Stanisław Sulma, lat 46
– Strzelec Józef Korol,lat 19
Lista nazwisk na grawerowanych, ciemnych płytach ciągnie się w dal. Ponad dwieście nazwisk. Doszli tak daleko, ale nigdy nie dotarli do celu. Zmarli na obczyźnie, tysiące kilometrów od ojczyzny…
Cześć Ich Pamięci.