Do położonego na południowym – zachodzie Arabii Saudyjskiej miasta Abha jechaliśmy nieco z duszą na ramieniu. Dwa tygodnie przed naszym przyjazdem padło ono ofiarą ataku dronów nadlatujących z terenu objętego wojną domową Jemenu. Mimo, że odległość od granicy z tym państwem zdawała się spora – w linii prostej to 115 kilometrów – to obszar ten znajduje się już w zasięgu dronów i rakiet rebeliantów. Ataki takie następowały co jakiś czas, a ich celem padało np. tutejsze lotnisko. Decyzję o tym, czy ostatecznie dojedziemy do Abhy czy nie, odwlekaliśmy do ostatniej chwili. W końcu postanowiliśmy, że nie ma co narzekać i trzeba jechać.
Abha jest sporym miastem, ze swoimi ponad 200 tysiącami mieszkańców nie należy jednak do pierwszej dziesiątki miast w Arabii. Znajduje się tu wspomniane międzynarodowe lotnisko, ale ze względu na ataki często jest (tak było wiosną 2022 roku) zamykane dla ruchu cywilnego. Samo miasto jest jak na realia Półwyspu Arabskiego stare, a jego charakterystyczną cechą są gliniane średniowieczne domy o niezwykłej, zapadającej w pamięć konstrukcji. Wystarczy zobaczyć je raz, a nigdy nie pomyli się ich z niczym innym.
Największą atrakcją miasta nie jest jednak jego architektura, lecz położenie geograficzne. Abha leży na wysokości 2200 metrów, u podnóża najwyższych gór Arabii Saudyjskiej – pasma Sarawat (Al-Sarawat). Jest to przedziwna formacja geologiczna: jadąc od wschodu praktycznie nie widzi się tych gór – a na pewno nie budzą one wrażenia potężnych. Pomimo, iż w pobliżu Abhy szczyty wznoszą się na wysokość trzech tysięcy metrów, to pasmo jest… płaskie. Na samą grań można wjechać samochodem, gdyż biegnie tam wygodna i gęsto uczęszczana szosa przy której stoją setki normalnych domów. Dopiero po dotarciu na grań otwiera się przed nami przepaść – zbocza gór spadają stromo o blisko kilometr w dół.
Zagadka tych dziwnych gór polega na tym, że zdają się mieć one tylko jedną stronę. Cały Półwysep Arabski jest uniesiony na swoich zachodnich krańcach ku górze, do wysokości 2-3 kilometrów. W rzeczywistości to ogromna płyta tektoniczna, której jeden bok uniósł się łagodne w górę zamiast zderzyć i wypiętrzyć. Gdy płyta nagle się kończy, cały świat zdaje się opadać w dół jak odcięty nożem.
Zaledwie kilkanaście kilometrów od Abhy znajduje się Dżabal Sauda – najwyższy szczyt Arabii Saudyjskiej. To bardzo kontrowersyjny tytuł, gdyż wszystko wskazuje na to, że nie jest to prawda. Do dziś nie przeprowadzono precyzyjnych pomiarów i wysokość szczytu oceniana jest z dużą granicą błędu – w zależności od źródła jest to pomiędzy 2985 metrów, aż po 3132 metry. Problem z pomiarem wysokości wynika z dużej odległości od punktów odniesienia i stacji bazowych, co całe szczęście nie jest treścią tego artykułu. Osoby zainteresowane z pewnością bez trudu znajdą w Internecie stosowne informacje geodezyjne.
Wszystko wskazuje na to, że Dżabal Sauda będzie musiał wcześniej czy później ustąpić pierwszeństwa innemu regionowi Arabii Saudyjskiej: położonemu na południe do Abhy, zaledwie 30-50 kilometrów dalej… płaskowyżowi. Jest to kolejne stosunkowo płaskie miejsce, tyle tylko że położone na wysokości ponad trzech kilometrów. Na płaskowyżu znajdują się różne pagórki i wzniesienia; ale które z nich jest najwyższe? To wciąż nierozwiązana zagadka, a bój toczy się dosłownie na metry. Problem z wyznaczeniem najwyższego szczytu Arabii polega na tym, że są to różnice w wysokości poniżej błędu obliczeniowego. Warto więc zapamiętać, że najwyższy szczyt Arabii Saudyjskiej wciąż nie został ostatecznie wyznaczony.
Uznaliśmy, że wyjazd na ten płaskowyż musimy odpuścić; jest on zbyt blisko granicy z Jemenem, byśmy nie zwrócili na siebie kłopotliwej uwagi lokalnych posterunków wojska i policji. Niestety także z wejścia na sam szczyt Dżabal Saudy nic nie wyszło: na szczycie znajdują się ośrodki wypoczynkowe z których korzysta często saudyjska Rodzina Królewska. Wejść na szczyt owszem można, ale tylko wtedy, gdy nie przebywają tutaj Saudowie. Mieliśmy pecha i drogę zagrodził nam szlaban z pilnującymi go strażnikami.
– Możemy wjechać?
– Szejk jest. Szczyt zamknięty.
– A jutro? Jutro będzie można?
– Szejk jest. Proszę odjechać. Jutro też szczyt zamknięty.
Pozostało nam tylko popatrzeć na rozpościerającą się przed nami przepaść. Pomimo to widok i tak był fascynujący.
Pogodziliśmy się z realiami i poszliśmy spać. Przenocowaliśmy w centrum miasta, a z samego rana zaczęliśmy szukać celów zastępczych. Najpierw udaliśmy się do położonej w centrum miasta twierdzy Shamsan Ottoman Castle. Wprawdzie okazało się, że jest zamknięta, ale ze wzgórza na którym stoi zamek rozpościerał się piękny panoramiczny widok na budzące się właśnie miasto. Następnie zjechaliśmy do położonej już nieco na uboczu dzielnicy stanowiącej kiedyś centrum miasta – do „starej Abhy”. To z tego właśnie miejsca pochodzą zdjęcia, które mam przyjemność prezentować Wam w dzisiejszym artykule. Jest to miejsce mocno już podupadające, co tylko podkreśla jego wiek. Z większości budynków mieszkańcy zostali wysiedleni, i albo rozpoczęły się remonty ich zabytkowych domów, albo rozpoczną się lada moment.
Nie mieliśmy więcej planów dotyczących samego miasta; a skoro wspinaczka na szczyt Dżabal Saudy okazała się niemożliwa, to nic nas już tutaj dłużej nie trzymało. Przed wyjazdem do Arabii wędrowałem palcem po mapie – często tak robię by wizualizować sobie nadchodzącą podróż (przy okazji udaje mi się też znaleźć kolejne ciekawe miejsca do odwiedzenia). Jednym z punktów planu awaryjnego był głęboki i długi na kilka kilometrów kanion o nazwie Wadi Lajb. Niestety wejście do niego znajduje się zaledwie 35 km od granicy z Jemenem; tak więc z wyjazdu w tamto miejsce także musieliśmy zrezygnować. Czasy były niesprzyjające.
O wiele bardziej realny okazał się pomysł odwiedzenia Rijal Alma – kamiennej wioski, w której zachowało się budownictwo pamiętające czasy narodzin islamu. By dotrzeć do tego regionu czekała nas przeprawa przez góry. Samo dotarcie na grań jak już wspominałem było bardzo łatwe; od strony Abhy prowadzi tu dobrej jakości droga i wysiłek porównywalny jest z przejazdem z Piaseczna do Warszawy.
Jednak droga od grani dalej na zachód stanowi nieco większe wyzwanie, gdyż pasmo gór opada stromo w dół. Można skorzystać z dwóch dróg: albo bezpieczniejszej, ale liczącej sobie kilkadziesiąt kilometrów długości, albo bardziej stromej, wijącej się ostrymi serpentynami i schodzącej bezpośrednio po zboczu. Wybierając tę drogę musicie przygotować się nie tylko na nieziemskie krajobrazy, ale też na dramatyczny spadek wysokości: na odcinku zaledwie niecałych czterech kilometrów zjeżdżamy w dół o kilometr.
Oczywiście wybraliśmy ten trudniejszy wariant. Już po kilkuset metrach klocki hamulcowe w samochodzie płonęły, a cała kabina wypełniła się specyficznym zapachem. Korzystając z punku widokowego zatrzymaliśmy się by ostudzić nieco maszynerię i zrobić kilka zdjęć. I wtedy właśnie natknęliśmy się na wredne pawiany.
Obecność stada zaskoczyła mnie; nie spodziewałem się tutaj dzikiej zwierzyny – a tym bardziej tak licznego stada. Kilkadziesiąt osobników, w tym kilka wielkich i pewnych siebie samców, siedziało na kamiennym murku i niby przypadkiem zerkało w naszym kierunku. Ja wiem, że pawiany nie są miłymi małpkami. Wiem, że w ich przypadku trafniejsze jest określenie: wredne, niebezpieczne, agresywne zwierzęta, które mogą rzucić Ci się na głowę i zerwać skalp. Tym bardziej są niebezpieczne, im w większej znajdują są grupie. Niestety jak to zwykle bywa: wiedzieć to jedno, a włączyć myślenie to drugie.
Wszystko było w porządku do momentu, kiedy wyjąłem ciastka. Stado rzuciło się natychmiast do ustanawiania praw własności do tego pokarmu. Wystraszony wyrzuciłem paczkę ciastek przed siebie, co tylko rozzuchwaliło najbliższego samca alfa – ten odebrał to jako zaproszenie do częstowania się. Zdążyłem wskoczyć do auta, jednak zamykając drzwi tak pechowo przekładałem kluczyki, że te wpadły mi pod siedzenie. Zapewne wiecie o takim miejscu na plecach, którego nie da się podrapać; no to takie samo miejsce jest w każdym samochodzie pod fotelem. Jak wpadną tam kluczyki, to nie ma takiego gimnastyka, który by do nich sięgnął bez wysiadania z auta.
Ja wysiąść nie mogłem. Nastał remis. Pat polegał na tym, że małpy skakały po całym aucie dobijając się do okien – a ja nie mogłem odjechać bez wcześniejszego wyjścia z auta na zewnątrz. Dobrze, że zdążyłem zamknąć okna, bo te potwory by mnie po prostu zjadły. Co gorsze na zewnątrz pozostał mój kompan od podróży, także Michał. Gdy zaczęła się cała ta nieszczęsna bitwa o ciastka stał kilkanaście metrów dalej i małpie stado nie połączyło jeszcze kropek. W każdej chwili remis mógł przerodzić się jednak w dogrywkę; małpom brak przeciwstawnego kciuka wcale nie przeszkadzał w demolce.
Ratunek przyszedł niespodziewanie. Zatrzymała się ciężarówka, wysiadł z niej dość już leciwy pracownik firmy porządkowej i zaczął opróżniać stojące na punkcie widokowym kubły na śmieci. Widząc nasze tarapaty wziął w garść dwumetrowej długości drąg i zdecydowanym krokiem ruszył na małpią bandę. Niczym jakiś 70-letni wiedźmin wpadł jak upiór w środek stada i tnąc kijem na wszystkie strony torował sobie drogę do uwięzionej w aucie księżniczki. Pawiany atakowały, szczerzyły zęby, srożyły się – ale ich przewaga wynikająca z liczebności okazała się iluzoryczna. Drąg szalał pomiędzy zwierzętami z szybkością bicza rozrzucając przeciwników na boki.
Tak naprawdę, to małpy uciekły na sam widok kija w ręku człowieka i nie było żadnej bitwy (ani księżniczki czekającej na ratunek). Oswobodzicielowi podziękowaliśmy za pomoc, wręczyliśmy skromny banknot i stwierdziwszy, że hamulce są już zimne ruszyliśmy w dół. Miałem wrażenie, że stado ruszyło za nami, biegnąc skrótem wprost przez przepaście. Tu i ówdzie ukazywały nam się małpie pyski, wyskakujące z krzaków i nurkujące pomiędzy kamieniami; szczerzące zęby i pokazujące niezarośnięte części pawianiego ciała. Całe szczęście zatrzymaliśmy się dopiero pół godziny później, na samym dole.
Spojrzeliśmy w górę. Z tej perspektywy szczyt Dżabal Saudy wzbudzał szacunek. Wspinaczka od strony zachodniej jest z pewnością nie tylko przygodą, ale i fizycznym wyzwaniem. Zresztą możecie zobaczyć to na zdjęciach. Świat oglądany z góry zawsze wygląda inaczej niż ten, który widzimy od dołu.
Gdybyście zawędrowali kiedyś w to miejsce i chcieli wchodzić na górę pieszo pamiętajcie: czai się tutaj stado wrednych pawianów. Nie częstujcie ich ciastkami, chyba że macie ze sobą wielkie kije bojowe. Albo jeżeli jest wśród Was prawdziwy Wiedźmin. Pawiany to wredne, agresywne i groźne dzikie zwierzęta. To nie są kociaki – pluszaki. To łowcy skalpów i smakołyków.
O wiosce Rijal Alma opowiem w kolejnym odcinku.