To, co uznajemy za pokarmowe tabu – rozróżnienie co można zjeść, a czego nie należy – spotkać możemy u większości ludzkich kultur rozsianych po całym świecie. Wstręty pokarmowe najczęściej dotyczą mięsa, co wynika zarówno z wierzeń, historycznej dostępności różnych rodzajów pożywienia, jak i z postrzegania niektórych zwierząt jako nieczystych.
Wstręt do wybranych pokarmów jest w nas bardzo głęboko zaszyty. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z jego istnienia – aż do momentu, kiedy parująca i pięknie podana miska z obiadem nie stanie wprost przed naszymi ustami. Jeżeli nie będziemy wiedzieli co właśnie jemy, to będzie nam to mogło nawet smakować. Dopiero gdy dowiemy się, że w miseczce znajduje się np. mięso z robaka – zatrzaśnie się w naszym mózgu blokada.
Pierwszy raz z „dziwnym obiadem” spotkałem się w 1992 roku pod Pałacem Kultury w Warszawie. Podczas wycieczki do stolicy usłyszeliśmy, że na targowisku znajduje się „wietnamska gastronomia„, w której można zamówić żabę. Jako dumni 19-latkowie poszliśmy i zamówiliśmy. Smaku żaby już nie pamiętam, ale pamiętam mój zawód, gdy okazało się, że usmażona żaba była wielkości kciuka. Pamiętam także oburzenie starszej pani, która przyglądała się jak zjadamy płaza. Skomentowała krótko:
– Takiego syfu w życiu nie wzięłabym do ust!
Kilkadziesiąt lat później nocowaliśmy nad brzegiem rzeki Mekong. Hostel był skromny, ale sympatyczny. Naszą uwagę przykuło menu w restauracji: oprócz typowych wietnamskich zupek i dań z ryżem można było zamówić także… szczura . Lub węża. Obudziło się w nas wyzwanie.
Właściciel restauracji trzymał szczury w lodówce; normalnie jak każde inne mięso. Szczurze tusze były ładnie zapakowane w torebki – po kilka sztuk, już rozebrane i gotowe do smażenia. Nieco inaczej sprawa wyglądała z wężami – te trzymane były żywcem w beczce stojącej na zapleczu. O ile szczury są bardzo pospolite i tanie (kosztują po kilka złotych za sztukę), to węże uważane są za rarytas: za nieduży, kilkudziesięcio-centymetrowy okaz zapłaciliśmy ponad sto złotych.
Wydawało mi się, że nie będę miał żadnych problemów ze zjedzeniem takiego egzotycznego śniadania. Wężowi obcięto głowę i rzucono go na ruszt, a chwilę później dołączyły do niego dwa średniej wielkości szczury z lodówki. Pierwszym mój szok spowodował wąż: jego ciało pod wpływem ognia ożyło i zaczęło wić się na wszystkie możliwe strony. Ale nie musicie się oburzać – wąż był absolutnie martwy; jego ruchy były naturalnym skutkiem skurczy mięśni wywołanych wysoką temperaturą.
Postanowiliśmy losować i wypadło, że ja zjem szczura. I to było szczęśliwe losowanie; mięso szczurów okazało się bardzo smaczne, podobne w smaku do kurczaka, ale dużo delikatniejsze. Zresztą szczur podany w warzywach przypomina trochę kurczaka – tyle, że malutkiego. Gdy przyszedł czas konsumpcji, moje ręce zaczęły niespodziewanie mocno drżeć – gdy podnosiłem szczura do ust, umysł zareagował instynktownie – mięso utknęło mi w gardle i nie mogłem go przełknąć. Najbardziej protestowały dłonie, do których miałem przecież pełne zaufanie. Prawa ręka tak silnie drżała, że musiałem ją schować za plecami. A przecież mięso to mięso… Oto jest potęga wstrętu!
Mój towarzysz wylosował dużo gorzej: węże nie nadają się za bardzo do jedzenia. Zastanówcie się – z czego składa się wąż? Odpowiadam: wąż składa się z długiego kręgosłupa, grubej skóry oraz żylastych mięśni. I żaden z tych elementów nie daje się łatwo zjeść.
Łatwo może się sami o tym przekonać: jeżeli macie w ogrodzie gumowego węża do podlewania trawnika, to odetnijcie kawałek, wrzućcie na grilla i spróbujcie zjeść go po pięciu minutach smażenia. Uzyskacie potrawę, której konsystencja i smak będą identyczne jak węża prosto z dżungli. Jeżeli nie macie pod ręką ogródka, to możecie spróbować zjeść także podeszwę od starego trampka. Jesteście sto złotych do przodu!
W dorzeczu Mekongu na własnej skórze zrozumiałem jak silne i głęboko ukryte w naszych mózgach jest uczucie wstrętów. Tłumaczysz swojemu mózgowi, że to tylko mięso – a on Cię zupełnie nie słucha.