Od mojego wyjazdu na Antarktydę minęło prawie sześć lat. Od zamieszczenia pierwszego filmowego odcinka z tej podróży życia – osiem miesięcy. Mam nadzieję, że relacja z tej najdalszej możliwej podróży spodobała się Wam i zachęciła do śledzenia dalszych moich podróżniczych losów. Wszak była to – sam nie mogę w to wciąż uwierzyć – moja pierwsza podróż; od razu na głęboką wodę. Biorąc pod uwagę Cieśninę Drake’a którą przepłynęliśmy –  głęboką na dwa kilometry.

Żegnając Antarktydę czas rozliczyć w końcu koszty tej wyprawy. Ale najpierw anegdota… Po pięciu latach od powrotu z wyprawy do domu siedziałem sobie pewnego wieczoru z żoną, rozmawialiśmy o tym i owym. W telewizji leciał jakiś program podróżniczy, i tak jakoś wymknęło mi się nieopatrznie: teraz już nie dałbym tylu tysięcy za ten wyjazd na Antarktydę…

– Słucham??? – zabłyszczały oczy mojej lepszej połówki.

– Co słucham? – zripostowałem czując zbliżające się zagrożenie.

To ile zapłaciłeś za ten wyjazd?

Okazało się, że nigdy nie powiedziałem żonie, ile ta przyjemność mnie (nas!) kosztowała. Zawsze myślałem, że skąd tam pewnie wie. Dałbym sobie rękę uciąć, że wie (!) i teraz chodziłbym bez ręki. Gdyby w finale Miliarderów padło pytanie „Czy Twoja żona wie ile wydałeś na wycieczkę na Antarktydę?” to przegrałbym ten finał z kretesem. Tego wieczoru pierwszy raz usłyszałem jak moja żona przeklina. Jak szewc, jak murarz, jak jakiś kibic podczas przegranego meczu. Nie wiedziałem, że ona tak umie.

Antarktyda - statek wycieczkowy

A teraz do rzeczy. Oto koszty na jakie musicie być przygotowani planując wakacje na Antarktydzie:

Środek transportu: to oczywiście najdroższy składnik takiej wyprawy. Na Antarktydę najwygodniej dopłynąć specjalnym statkiem „turystycznym” w ramach odbywających się każdego roku wypraw. Takie podróże organizuje kilka wyspecjalizowanych firm, które czarterują statki wraz z załogami – oferty znajdziecie w sieci. Można wybierać w różnych standardach statków, i wydać na to kwoty bądź bardziej ekonomiczne – bądź wręcz kosmiczne – np. dodając loty helikopterem. Na nasze potrzeby zostańmy jednak przy wersjach ekonomicznych, które i tak są wystarczająco „zabójcze”.

Ceny rejsów zaczynają się od 7-9 tysięcy dolarów za 10-12 dniową wyprawę. To koszt za jedną osobę w kajucie ekonomicznej 2-osobowej z bulajem, czyli takim malutkim okrągłym okienkiem w burcie statku. Za kajuty w wyższym standardzie trzeba dopłacić od 30% do nawet 50% ceny wyjściowej. Ja zapłaciłem za 10-dniowy rejs zrealizowany w 2014 roku równe 29 tysięcy złotych. Podobno można uzyskać duże zniżki wykupując rejs „w ostatniej chwili” bezpośrednio w porcie z którego wypływa wyprawa – ale trzeba mieć szczęście i trafić na wolne miejsce.

Antarktyda - statek wycieczkowy

Dolot: wyprawy zaczynają się zwykle w Ushuaia – najbardziej na południe położonym mieście świata, na samym koniuszku Argentyny. Alternatywą może być także w chilijskie Punta Arenas. Z obu tych miejsc jest niedaleko do Przylądka Horn, a więc trzeba tam jeszcze jakoś dotrzeć z Polski. Najlepiej dolecieć z Europy do Buenos Aires i stamtąd już lokalnymi liniami lotniczymi przemieścić się do Ushuaia. W moim przypadku organizatorzy rejsu jako punkt zbiorczy wyznaczyli Buenos Aires, a opłata za lot do Ushuaia była w cenie. Dlatego też zapłaciłem osobno tylko za lot Berlin – Amsterdam – Buenos Aires – Amsterdam – Berlin. Cena takiego połączenia wyniosła 3450 pln.

Hotele: nasza wyprawa połączona ze startem w maratonie na Antarktydzie miała ten wielki plus, że w cenie były także dwa noclegi w Buenos Aires wraz z uroczystą kolacją oraz z krótkim zwiedzaniem miasta. Za hotele dopłacić musieliśmy dopiero w drodze powrotnej, by zostać dodatkowe dwa dni w stolicy Argentyny. Ten niezbędny hotel wyniósł mnie 250 pln. Co ważne, gdy na Antarktydę płyniecie statkiem, to odpada koszt noclegów, bo śpi się w kajutach – a nie na lądzie. Lecąc na Antarktydę samolotem (są i takie opcje!) trzeba dodatkowo organizować noclegi na miejscu, a jest to bardzo duży dodatkowy koszt zważywszy na to, że to jednak… Antarktyda. I ważna uwaga: na lot powrotny do Europy zaplanujcie kilka dni zapasu – przy sztormowej pogodzie nie wiadomo ile potrwa Wasz powrót z Antarktydy przez Cieśninę Drake’a.

Antarktyda - statek wycieczkowy

Jedzenie: to kolejny plus podróży statkiem. Wyżywienie jest już w cenie rejsu, i to zwykle w wersji full-wypas. Nie wiedząc jakie będą realia na pokładzie przed wypłynięciem z Ushuaia zrobiłem spore zakupy spożywcze tak, by nie „zemrzeć z głodu” na statku. Okazało się to zupełnie niepotrzebnie. Czekały na nas trzy obfite posiłki, a do tego dodatkowy bufet kawowo-ciastkowy każdego dnia.

Wszystko jest pyszne… ale pod warunkiem, że uda Wam się zwalczyć chorobę morską. Inaczej całe to jedzenie psu na budę – a raczej rybom na pokarm. Na czas podróży morskiej kupiłem także 0.7 litra wódki., mi okazało się to absolutnie niepotrzebnie. Ze względu na ciągłe kołysanie statkiem nie byłem w stanie spojrzeć nawet na alkohol. Ostatecznie na koniec rejsu butelkę podarowałem Pani Sprzątającej, która okazała się Rosjanką. Tak na oko 60-latka popłakała się ze wzruszenia, bo jak mówiła: im nie wolno na statku posiadać alkoholu, a ona już na pokładzie była piąty miesiąc. 

Antarktyda, zatoka

Pamiątki: cóż, chyba nie zdziwi Was informacja, że na Antarktydzie nie ma gdzie kupić pamiątek ze względu na brak cywilizacji. Na siłę przemyciłem z lądu na statek kilka kamieni (to surowo zabronione!) i w ten sposób powstała moja domowa, do dziś rozrastająca się kolekcja kamieni z różnych zakątków świata. Czasem w bazach Antarktycznych można kupić pocztówkę lub magnes.

Pamiątki z Buenos Aires: brak pamiątek z Antarktydy powetowałem sobie w stolicy Argentyny – kupiłem tu mnóstwo rzeczy, o których w większości już nie pamiętam. Indiańskie ponczo dla żony (do dziś w nim chodzi, jest idealne na chłodne wieczory) oraz prawdziwy kowbojski kapelusz (dla mnie) za który dałem kupę kasy. Ponieważ kapelusz nie mieścił się w bagażu ani w schowku w samolocie, to wiozłem go przez cały 13-godzinny lot do Europy na kolanach – żeby się tylko nie pogniótł! Co łatwe do przewidzenia do dziś użyłem go… tylko raz. Łącznie wydałem na te pamiątki 550 pln.

Wycieczka rzeką Paraną: korzystając z dnia wolnego w Buenos Aires w drodze powrotnej postanowiliśmy wykupić rejs statkiem po Paranie – drugiej co do wielkości rzece Ameryki Południowej. Na statku spędziliśmy łącznie osiem godzin i było pięknie. Kosztowało nas to w wersji full wypas – z posiłkami itd. – po ok. 150 złotych od osoby.

Antarktyda fotografia

Steki: Jadąc do Argentyny postanowiłem spróbować tamtejszych steków, wszak to ich kolebka. Próbowaliśmy ich trzykrotnie i mogę podsumować je tak: czym były droższe, tym lepsze. Pierwszy stek kupiony w przyulicznym barze kosztował ok 40 złotych – i był typowym kapciem. Za drugim razem stek kupiłem już w restauracji – kosztował 80 pln i był super. Za trzecim razem, ostatniej nocy przed powrotem do Polski, zaszaleliśmy na bogato i poszliśmy do jednej z najlepszych restauracji w centrum miasta. Stek kosztował 230 złotych, ale opłacało się – nigdy nie jadłem lepszego mięsa. Łącznie na przygody kulinarne związane ze stekami poszło więc 350 pln.

Podsumowanie: 

Łącznie na całą podróż wydałem – nie ma co ukrywać – ogromną kwotę 33.750 złotych. Do tego należałoby jeszcze doliczyć dojazd z Polski do Berlina oraz powrót z Berlina do Polski. Wyprawa zajęła nam 16 dni, z czego dziesięć spędziliśmy na statku (w tym cztery dni zajęło pokonanie Cieśniny Drake’a, po dwa w każdą stronę). Sumarycznie więc na Antarktydzie spędziliśmy sześć dni.

Dziękuję Krzyśkowi, który mnie tam zabrał. Sam nigdy bym nawet nie wpadł na pomysł, by popłynąć w takie miejsce. 

PS. Przypomniał mi się jeszcze jeden wydatek, już nie uwzględniony na filmie. To obowiązkowe ubezpieczenie ratunkowe i ewakuacyjne z Antarktydy. Zapłaciłem za nie w Polsce czterysta złotych.

Antarktyda - statek wycieczkowy

Jak ocenić podróż na Antarktydę? Trudno podjąć się tego zadania, gdyż w tym przypadku zarówno plusy jak i minusy są ogromne. Piękno kontynentu jest niepodważalne. To, co czujesz stoją na statku płynącym wzdłuż brzegów kontynentu i patrząc w bezkres śnieżnych pustyń jest niezwykłe. Każdy dzień to ogromna dawka emocji i widoków. No chyba, że źle traficie z pogodą – wtedy nie tylko nie będziecie mogli zejść na ląd, ale i niewiele zobaczcie. Niepewność to jeden ze wspomnianych minusów.

Koszt jest niebagatelny. Porównywalny – nawet w wersji maksymalnie ekonomicznej – z zakupem 3-letniego samochodu średniej klasy. Za kilka dni podróży! W przypadku lepszych kajut, lepszych statków, nieco dłuższego pobytu czy bardziej rozbudowanego programu – możecie nie zmieścić się w 100 tysiącach złotych za osobę. Co ciekawe, lot na Antarktydę samolotem na maraton organizowany na kontynencie – i kilkudniowe siedzenie na miejscu w namiotach – to 60 tysięcy złotych. Więc opcja podróży statkiem jest i tańsza, i dużo – wg mnie – ciekawsza.

Antarktyda - foki

Jak mawia klasyk: chcesz lecieć? Nie narzekaj na cenę, tylko zbieraj pieniądze, odkładaj każdego dnia, sprzedaj lodówkę… i jedź. Nie jest to podróż dla każdego, i każdy z Was am musi rozwiązać dylemat: nowy samochód, czy wyjazd życia?

Nie jest to także bezpieczna wyprawa. Nie zrozumcie mnie źle – nie mówię, że jest groźnie. Takie wyjazdy organizują fachowcy; ale na Antarktydzie wszystko może pójść nie tak, jak zaplanowano. Ryzyka są minimalizowane ale nie wykluczane. Dla mnie np. zabrakło kamizelki ratunkowej – i byłem jedyną osobą na statku (108 pasażerów + 80 załogi) która popłynęła bez kamizelki. Nie wiem jak to możliwe, ale do końca rejsu kamizelki dla mnie nie znaleziono. Możecie trafić na sztorm, na załamanie pogody, na awarię pontonu podczas zejścia na ląd. Możecie wypaść za burtę, złamać nogę na skałach, dać się zaskoczyć lampartowi morskiemu. Możecie dostać zawału. I to wszystko w sytuacji, kiedy najbliższy szpital z prawdziwego zdarzenia jest półtora tysiąca kilometrów dalej, w Ameryce Południowej.

Podczas przekraczania Cieśniny Drake’a mieliśmy trzy do czterech stopni w skali Beauforta. Mało, zwykle jest tu sześć do ośmiu. A mimo to czwórka powodowała, że godzinami leżałem plackiem na łóżku. Wstawałem tylko na jedzenie. Gdy narzekałem załodze – jak ostatni szczur lądowy – że chodzimy po ścianach, to oni się śmiali i odpowiadali, że mam przecież szczęście – bo zwykle chodzi się tutaj po sufitach. Mój znajomy popłynął na Antarktydę rok później i trafił na oceanie na „ryczące dziesiątki”. Mówi, że ledwo przeżył. Zazdroszczę mu tego do dziś, bo to wspomnienie będzie z nim już do końca życia.

Antarktyda - pingwin

Pod względem egzotyki i przyrody Antarktyda dostaje maksymalną notę: 5/5. Inaczej być nie może. Niestety ocenę końcową psuje bezpieczeństwo, a jeszcze bardziej – trudność organizacji wyjazdu i cena. Wiem, można taniej. Można zostać członkiem wyprawy badawczej, można popłynąć jako wolontariusz do zimowania w bazie antarktycznej. Można być marynarzem i popłynąć z zapasami. Można też – znam taki jeden przypadek – załapać się na wyprawę jachtem na morskiego stopa. Ale to są wyjątki z legend. Dla wszystkich innych jest drogo i trudno.

Średnia ocen wypada poniżej oczekiwań: Antarktyda zdobywa u mnie zaledwie 56/100 punktów. Matematyka jest bezlitosna choć wiem, że to była cudowna wyprawa. Wyjątkowa i niezapomniana. Przebić ją może już tylko lot na Księżyc.

Czy chciałbym tam wrócić? Tak! Czy wrócę? Wątpię. Teraz muszę zbierać na nowy samochód – bo stary już ledwo zipie. Albo samochód, albo Antarktyda!

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Antarktyda – więcej losowych materiałów z wyprawy:

Koszt podróżowania – więcej losowych materiałów z tej kategorii: