Brak połączenia lotniczego nie wynika z niechęci Palestyńczyków do latania. Kontrolowane przez nich terytorium jest zbyt zdefragmentowane, by móc wybudować tu międzynarodowy port lotniczy – z pasami startowymi o odpowiedniej długości i z pełną kontrolą ruchu lotniczego. Problemem jest także to, że samoloty schodzące do lądowania manewr ten musiałyby wykonywać bezpośrednio nad terytorium Izraela – na co ten ostatni musiałby każdorazowo wyrażać zgodę.
Tym, którzy chcą odwiedzić Palestynę pozostaje więc tylko droga lądowa (wyjątkiem jest Strefa Gazy, która posiada 12-kilometrową granicę z Egiptem). Wejść lub wjechać do jednej z wielu otoczonych betonowym murem enklaw można w wyznaczonych przejściach granicznych stanowiących de facto silnie umocnione wojskowe checkpointy. W zależności od aktualnej sytuacji pomiędzy Izraelem a Palestyną system przejść jest mniej lub ściślej nadzorowany – a w chwilach napięć całkowicie zamykany dodatkowymi barierami. Gdy przejścia zostaną zamknięte Palestyńczycy przebywający na terenie enklawy zostają odcięci od fizycznej komunikacji ze światem zewnętrznym. My w podróż wybraliśmy się w momencie, kiedy przejścia były otwarte.
Warto pamiętać o tym, że wysoki betonowy mur otaczający palestyńskie miasteczka i wioski jest „produktem” Izraelskim. Wysoka na 6-8 metrów konstrukcja, głęboko wkopana w ziemię oraz zakończona ponurymi wieżyczkami strażniczymi naszpikowana jest nowoczesną technologią: to nie tylko fizyczna bariera, ale także obiekt nasłuchujący, monitorujący i zbierający informacje z otoczenia. W wielu miejscach mur skręca ostro w głąb terytorium palestyńskiego zagarniając „nielogicznie” kawałki terenu – to jednak przemyślane działanie: taka łamana linia fortyfikacji pozwala lepiej kontrolować fragmenty obszaru pozostającego pod palestyńską administracją.
Z biegiem lat mur po stronie arabskiej stał się prawdziwą galerią sztuki. Znajdują się na nim tysiące graffiti o jednoznacznie politycznej i społecznej wymowie. W wielu miejscach wyraźnie widać także ślady po kolejnych szturmach Palestyńczyków: okopcenia i wyrwy w betonie znaczą miejsca, w których dochodziło do ataków oraz eksplozji bomb.
W moim życiu jest to już chyba ósma palestyńska intifada, powstanie, dżihad, operacja oczyszczająca i deeskalacja poprzez eskalację – jak zwał, tak zwał. Patrząc z perspektywy czasu sytuacja pomiędzy oboma krajami jest niczym sinusoida i gra w zimno-ciepło; dla mnie jako podróżnika jest to zawsze bolesne, gdyż chciałbym móc zwiedzać w pokoju obie strony krwawiącej granicy.
Na zawody polecieliśmy z Polski do Izraela, gdyż jak już wspomniałem autonomia Palestyńska nie ma własnego lotniska. Granicę pomiędzy Izraelem a Palestyną postanowiliśmy przekroczyć pieszo – i nie dlatego, że przejazd taksówką lub turystycznym autobusem był dużo droższy (większość turystów wybiera właśnie autokary, gdyż dają one większe poczucie bezpieczeństwa i swoisty psychiczny komfort) ale dlatego, że tak mogliśmy zrobić: akurat trwał utrzymujący się od kilkunastu miesięcy spokój.
Jak wygląda przejście przez graniczny mur? Możecie zobaczyć to na filmie. Nas najbardziej zszokował fakt, że na punktach kontrolnych i licznych bramkach praktycznie nie spotkaliśmy żywej duszy; nawet wieże strażnicze wyglądały na opuszczone. Nikt nie sprawdzał nam dokumentów, nikt nie odnotował naszego przejścia, nikt nie pytał po co, dokąd i dlaczego. Szybko okazało się, że ta cisza miała złowrogi smak – cztery dni po naszym wyjeździe po raz kolejny pod murem rozgorzały krwawe walki, w których zginęło kilkanaście osób.
Zawody sportowe były wspaniałe, radosne i udane. Nie powiem nic o mieszkających za murem ludziach – mądrym wystarczą zdjęcia. Nie powiem także niczego w stylu „nie każdy Palestyńczyk to terrorysta” – bo uważam, że tego rodzaju przysłowia tylko spłycają poziom dyskusji. Powtórzę więc tylko jeszcze raz: zawody sportowe były wspaniałe, radosne i udane. Ale to już historia na kolejną opowieść.
Zdjęcia: Sławek, Jacek, Krzysiek.