Z Naddniestrza do Kiszyniowa udało nam się wrócić na tyle sprawnie, że mieliśmy jeszcze kilka godzin do wieczora – i ten czas zapragnąłem dobrze wykorzystać. Moim celem stało się zlokalizowane w centrum miasta Military History Museum – coś, co bardzo chciałem zwiedzić by powiększyć blogowe zasoby zdjęć czołgów, samolotów i różnych innych pojazdów służących przeciąganiu liny pomiędzy całymi państwami. Wprawdzie moi towarzysze nie wykazali żadnego entuzjazmu, to jednak ich przegłosowałem stosując Liberum Veto. Nie na wiele się to zdało, bo ostatecznie i tak zostawili mnie pod muzeum… i poszli swoją drogą. A tyle się mówi o tym, jak ważne jest to, kto stoi za Twoimi plecami.
Kłopoty zaczęły się już na samym początku zwiedzania. Nie mogę w to uwierzyć, ale… nie mogliśmy znaleźć wejścia do muzeum. Dwa razy okrążyliśmy ogrodzenie i nic. Jedyna furtka była zamknięta na gruby łańcuch, choć wisiała na niej jednocześnie intrygująca informacja, że obiekt otwarty jest każdego dnia od 08:00 do 17:00 – a była zaledwie 15:20. Zwiedzający musieli jednak jakoś dostawać się do środka, bo po zewnętrznej ekspozycji ganiało liczne stado dzieciaków, pomiędzy którymi spacerowało kilkoro dorosłych.
Domyśliłem się, że wszyscy oni dostali się do środka przez przylegający do placu potężny budynek – jakież było moje zdziwienie, gdy wejście okazało się zaledwie sklepikiem z magnesami. Drugą próbę podjąłem wchodząc odważnie do środka gmachu wyglądającego niczym Ministerstwo; wielkie drzwi skrzypnęły, a gdy tylko przestąpiłem ich próg wyrosła przede mną Pani Dyrektor ds. Konserwacji Powierzchni Płaskich.
– Zakluczone!
– Ależ jak to zamknięte? Przecież muzeum jest czynne do 17:00?
– Zamknięte!
Pokazuję Pani Dyrektor godziny otwarcia muzeum na telefonie, zupełnie bezskutecznie.
– No przecież mówię, muzeum zakluczone!
– Proszem Paniom – próbuję cierpliwie wytłumaczyć moją sytuację – Ja prijechał k Wam z daliekiego kraju, znad Wisły. Zawtra ja wracam, musziem teraz opatrit ekspionaty.
– Wyjdzie stąd, no toć mówię, że muzjei zaklczionyj.
Ręce mi opadły, morale siada, ale patrzę – a tam w głębi korytarza, raptem 30-metrów przede mną, normalnie chodzą jacyś ludzie i zwiedzają. Skoczyła mi temperatura, wrócił bojowy nastrój:
– Ja idu pazwiedzać, muzeum jest otwarte!
– Stoi! Ty kuda! Wracaj! Zamknięte!
Nieczuły na protesty poszedłem dalej pewnym siebie krokiem mijając Panią Niedopuszczalską niczym Pułkownik Kwiatkowski. I wiecie co? Zwiedziłem sobie to cholerne muzeum bez żadnych dalszych przeszkód.
Interesowała mnie wyłącznie ekspozycja zewnętrzna, na której znajduje się niecałe trzydzieści różnych gabarytowych eksponatów: dwa czołgi (kultowy T-34 oraz PT-76), dwa samolotu odrzutowe (MIG-17 i MIG-21?), kilka transporterów opancerzonych piechoty, wyrzutnia przeciwlotnicza, wyrzutnia Katiusza, i kilkanaście różnorakich armat. Całość zajmuje niewielką przestrzeń, więc jest dość gęsto – a co za tym idzie trudno zrobić dobre fotografie: takie, na których wyraźnie widać główny obiekt, a nie okoliczny bałagan.
Kolekcja jest dość mocno zaniedbana, choć niektóre sprzęty wojennego użytkowania zdają się być odnowione lub choć nieco lepiej zadbane od innych. Być może to efekt jakiegoś harmonogramu naprawczo-konserwacyjnego: powolnego, ale konsekwentnego. Samo zwiedzanie zajmuje może 20 minut, chyba że będziecie robić tak jak ja dużo zdjęć. Zestaw militariów jest typową post-sowiecką zbieraniną, i nie ma tutaj żadnych unikalnych „perełek”.
Opuszczając muzeum nie spotkałem już Pani Sprzątającej, pewnie poszła do domu. W końcu skoro zamknięte, to zamknięte. Ciesze się, że moja upartość zwyciężyła – dzięki czemu mogę Wam pokazać te kilka tak czy inaczej interesujących fotek. I tyle.