Strzelce Krajeńskie odwiedziłem „przejazdem” – jak zwykle jadąc zupełnie gdzieś indziej. Moją uwagę przyciągnęły otaczające miasto kamienne mury; jedne z najdłuższych kompletnych, tak dobrze zachowanych średniowiecznych murów w Polsce. Być może nawet najdłuższe?
Strzelce Krajeńskie to nieduże miasteczko; liczy sobie niecałe dziesięć tysięcy mieszkańców. Powstało jednak stosunkowo dawno temu – w 1272 roku. Wtedy to zbudowano wspomniane mury miejskie o długości 1700 metrów. Co jest ewenementem: mury te praktycznie na całym obwodzie zachowały się w całości po dziś dzień. Brakuje – po 750 latach od ich budowy – zaledwie 60 metrów. Tak, dobrze czytacie! Z pierwotnych 1700 metrów zachowało się aż 1640. Które z obwarowanych w średniowieczu miast może pochwalić się takim wyczynem?
Mury zbudowano z polnego kamienia – i jest to kolejny element świadczący o ich wyjątkowość. Wysokie na 8-10 metrów, grube na półtora metra, otaczały w XIII wieku przestrzeń o powierzchni około 24 hektarów. W środku powstało miasto. Politycznie należało do germańskiej Marchii Wschodniej, później do Brandenburgii, przez okres kilkudziesięciu lat rezydowali tutaj Krzyżacy, a po zakończeniu II wojny światowej stało się miastem Polskim.
Mury były zabezpieczone dodatkowo fosą oraz wałem ziemnym. Otaczająca miasto tzw. „mokra fosa” zaopatrywana była w wodę z dwóch pobliskich jezior. Żeby jeszcze bardziej podnieść walory obronne miasta wybudowano 38 baszt oraz dwie silnie ufortyfikowane bramy wjazdowe: Młyńską i Gorzowską. Jak łatwo policzyć baszty znajdowały się w murach średnio co 50 metrów. Istne polskie Carcassonne! Miało być jednak o procesach czarownic, a nie o murach. Więc do rzeczy!
Gdzieś w okolicach połowy XVI wieku jedną z baszt podwyższono i urządzono w niej więzienie. Nadano jej miano „Baszty Więziennej”. Szybko jednak zastąpiono nazwę bardziej adekwatnym zwrotem – „Baszta Czarownic”. I to jest początek historii, na którą czekacie.
Ze względu na położenie geograficzne oraz narodowość mieszkańców Strzelce (jeszcze nie Krajeńskie, bo tę nazwę dodano dopiero w 1946 roku) już w pierwszej połowie XVI wieku stały się miastem luterańskim. Jak się zaraz okaże, z poważnymi tego konsekwencjami.
Nasza historia zaczyna się 8 grudnia 1550 roku, kiedy to została pojmana oraz oskarżona o stosowanie czarów żona tutejszego mieszczanina, niejakiego Valentina Freydebeckera. Kobietę oskarżono o to, że – UWAGA – jest winna psucia się piwa, które warzył burmistrz miasta. Miała podobno dorzucać do wody czerpanej z miejskiej studni trujących ziół. Potem podrzucała ten zatruty wywar do gospodarstwa burmistrza. Odbył się proces, a kobietę uznano winną. Nakazano jedyną możliwą w tym przypadku karę: czary oznaczały spalenie żywcem na stosie. Dwa lata później, w 1552 roku, ten sam los spotkał także jej siostrę – wdowę po Kerstenie Marzdorf z pobliskiego Różańska. Przyłapano ją na spółkowaniu ze służącym, a gdy dodano dwa do dwóch – uznano, że obie siostry musiały oddawać swoje ciało diabłu. Były to czasy, gdy wszelkie wątpliwości interpretowano na niekorzyść podejrzanego.
Dwa stosy, które zapłonęły na wznoszącym się za murami miasta Wzgórzu Wisielczym, stały się preludium do wydarzeń o trzydzieści lat późniejszych. W 1580 roku do władz regionu Kostrzyna i Frankfurtu zaczęły docierać coraz to liczniejsze skargi i donosy mówiące o tym, że mieszkańcy Strzelec mają problemy z wiarą; tutejsi mężczyźni w niedzielę coraz częściej przesiadywali w oberżach zamiast uczestniczyć we mszach. Władze kościelne nie mogły tych donosów pozostawić bez reakcji – do miasta wysłano specjalną wizytację celem sprawdzenia „jak się sprawy mają”.
Przeegzaminowano z wiedzy o przykazaniach wszystkich mieszkańców miasta związanych z życiem religijnym. Wytropiono osoby, które do obowiązków religijnych niespecjalnie się przykładały – lub robiły to ze zbyt małym entuzjazmem. Tym razem wszystkim się jeszcze „upiekło” – komisja nakazała poprawę, a burmistrza i osoby kościelne zobowiązano do skuteczniejszego nadzoru nad mieszkańcami.
Jednak pomimo przedsięwziętych środków zaradczych w 1590 roku ponownie zaczęło psuć się piwo warzone przez burmistrza. Serio, nie zmyślam, psuło się piwo. Na psi urok! Nie znalazłem informacji czy wciąż chodziło o tego samego burmistrza, czy może o jego następcę? Wszak od pierwszego spalenia na stosie psujących piwo czarownic minęło aż czterdzieści lat. Znaczący jest jednak fakt, że użyto tego samego oskarżenia co prawie pół wieku wcześniej.
Brama Gorzowska, według sztychu Mateusza Meriana Starszego z 1652 roku. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim.
Powyżej: Baszta Czarownic na pocztówkach, 1927 i 1904 rok. Źródło: Edward Rymar, „Strzelce (Krajeńskie) i okolice na przestrzeni wieków” [2011]
Psujące się piwo uruchomiło mechanizmy, które doprowadziły do niebywale krwawego końca. Będąc pewnym swych umiejętności w warzeniu piwa burmistrz zdecydował się na zatrudnienie domokrążcy, wędrownego kotlarza – niejakiego Kerstena Talka. Ten (jak sam twierdził) posiadał umiejętność wypędzania upiorów z gospodarstw. Natychmiast nie tylko zajął się wypędzaniem upiorów sikających do piwa, ale i wdrożył w tajemnice swojego fachu zleceniodawcę – burmistrza Strzelec.
O tym fakcie dowiedziała się miejska rada parafialna. Zażądano „wygnania z miasta tego diablego pomiotu jakim był Kersten„. Burmistrz odmówił, a na dodatek wkrótce dopuścił się kolejnego złego uczynku: zerwał zaręczyny swojej córki, i kazał jej wyjść za „nowego” narzeczonego – bogatego młynarza. Wzgardzony i wściekły poprzedni narzeczony pojawił się w dniu ślubu w kościele i zaczął wygrażać burmistrzowi. Ten kazał straży miejskiej pojmać awanturnika i osadzić w areszcie. I wtedy sprawy całkowicie wymknęły się spod kontroli.
Osadzony w areszcie mężczyzna zaczął toczyć pianę z ust. Osuwał się na posadzkę, targały nim konwulsje. W chwilach przytomności wył, złorzeczył i wyklinał przeraźliwie burmistrza. Zgromadzony pod aresztem tłum ciekawskich mieszczan z przerażeniem spostrzegł, że nagle podobne konwulsje zaczęły targać także woźnym opiekującym się aresztem oraz… jego małżonką. Związano ich i położono do łóżek.
Wina burmistrza wydawała się bezdyskusyjna, ale to był dopiero początek szeregu niezwykłych wydarzeń. Po kilku dniach ataki szału i padaczki dotknęły wszystkich, którzy mieli kontakt z bohaterami wydarzeń. Opętanych było coraz więcej osób: mieszkańcy Strzelec biegali, przeklinali, pocili się i złorzeczyli. Liczba „chorych” rosła lawinowo – najpierw było to 60 osób, potem 120. Nawet 180! Miasto ogarnęła istna hekatomba. Kto tylko mógł uciekał za mury miasta by uratować duszę.
Z pomocą opętanym przyszedł miejscowy pastor, który próbował uleczyć mieszkańców egzorcyzmami. Zgromadził wszystkich w kościele, ale tutaj doszło do kolejnej eskalacji – nie dość, że tłum rzucił się na pastora zanim ten wypowiedział egzorcyzmy, to jeszcze wykrzyczano, że to on jest wspólnikiem diabła. To on miał sprowadzić – jak uznał tłum – obłęd na mieszkańców. Nagle, niespodziewanie… także pastor zaczął zachowywać się jakby oddał duszę diabłu; nie do końca jest jasne czy rzeczywiście został opętany, czy może w ten sposób ratował życie będąc otoczonym przez żądny ofiar tumult.
Za sprawą uciekinierów z miasta historia trafiła w końcu odpowiednio wysoko. Władze regionu zażądały wyjaśnienia wszystkich okoliczności. Wkrótce do Strzelec zjechała specjalna komisja.
Podczas przesłuchań grupa opętanych mieszczan jako winnych wskazała na burmistrza i jego żonę. Niewiastę oskarżono o czary, nazwano czarownicą. Przytoczono dowody: psucie piwa i zaproszenie pod własny dach osoby trudniącej się wypędzaniem diabła. Także złe prowadzenie się, które miało być efektem diabelskich podszeptów. Proces odbył się w pobliskim Kostrzynie, i… burmistrza wraz z żoną uniewinniono. Podobno wywinął się dzięki sowitym łapówkom. Niespodziewanie winnym uznano pastora, który – jak stwierdzono – miał zawrzeć pakt z diabłem. Zrobić miał to wg sądu tylko po to, by zemścić się na burmistrzu. Burmistrz zresztą pod przysięgą zeznał, że z pastorem miał na pieńku. W obliczu takiego wyznania oczywiste stało się, że pastor zwrócił się po pomoc do diabła by pogrążyć swojego przeciwnika. A jak kończą się układy z diabłem każdy wie: diabeł pastora przechytrzył, i teraz opanował jego ciało i myśli.
Pastora jednak nie spalono i uznano, że wystarczy go odizolować, a znudzony diabeł sam z niego w końcu wyjdzie.
Powyżej: Czarownice. Zobacz tutaj
Skoro jednak diabeł raz zawitał do Strzelec, to nie chciał już tak łatwo odejść. Dlatego też zarówno w samym mieście, jak i po okolicznych wsiach zaczęło się istne polowanie na czarownice. Co chwilę wskazywano kolejne osoby, które z nim paktowały; dowody były aż nadto widoczne. A to ktoś wyleczył kogoś z nieuleczalnej choroby, a to zbyt długo żył – choć żyć już nie powinien. Wystarczyło, bo komuś krowy nie zdychały w zagrodzie, gdy tymczasem sąsiadowi marły na potęgę. Czary! Dowody były druzgoczące. Skala toczących się procesów była tak duża, że niektórzy żądali nawet zburzenia całego miasta – zło należało wypalić żywym ogniem. Strzelce ocalały tylko dlatego, że ktoś stwierdził iż „tylko Bóg może zniszczyć swoje dzieło”.
W 1581 roku aresztowano pewną wdowę, która wdała się w spór o spadek z byłym szwagrem. Wiadomym było, że tak uboga i stara kobieta nie mogła mieć tyle sił, by chodzić i walczyć o swoje prawa. Spalono więc ją na stosie, bo udowodniono że chciała spadek przekazać diabłu. Dwa lata później o czary oskarżono dwóch radnych, którzy pobili się w karczmie. Pogodzili się, wyszli na zewnątrz, po czym pokłócili się ponownie tak skutecznie, że jeden drugiemu odrąbał głowę toporem. Nie było żadnych wątpliwości – w tym zdarzeniu musiał maczać palce diabeł. Przestępcę spalono na stosie.
W 1587 roku oskarżono o czary żonę niejakiego Markusa Preslau z pobliskiej wsi Przyłęg. Spalono ją na stosie. Zanim jednak trafiła na stos zmuszono ją do wyznania winy i oczyszczenia duszy: zrobiono to oczywiście przy pomocy wymyślnych tortur. Przed śmiercią zdążyła odkupić część win: na mękach kobieta wyznała nazwiska czterech kolejnych kobiety ze Strzelec, które wraz z nią uprawiały czary i oddawały się diabłu. Wszystkie natychmiast aresztowano. Zostały na polecenie burmistrza (tym razem wiadomo, że był to ten sam, który kilka lat wcześniej sam był oskarżony o czary) przepytane przez kata. Kat dopytywał się tak skutecznie, że jedna z nich, Gerda Becker, przyznała się – to ona od lat zatruwała burmistrzowe piwo!
„Piwo [miała] zepsuć gotowanymi chwastami, głową żmii i włosami; kiedy masło wyrobić chciała, to z maselnicą udawała się nad trzęsawisko Zorbenbruch, znane z pobytu wrogich ludziom duchów.”
Druga z kobiet, zeznała, że „w diabła i swoim imieniu z marchwi, którą przyniosła […] ze żmii i ropuch, gotowała truciznę dla burmistrza i wylała ją przed drzwiami jego domu, aby przez to się wykrzywił i uległ paraliżowi„.
Zanim kobiety trafiły na stos, padło jeszcze pytanie o to, od kogo miały przepis na robienie trucizn. Padło kolejne nazwisko. Receptę na wywar miała przekazać im niejaka Ester Bechnen ze Starego Kurowa. Natychmiast rozkazano przywlec i ją przed oblicze ramienia sprawiedliwości. Wieści o zeznaniach dotarły do niej jednak szybciej niż wysłani konni strażnicy: zdążyła popełnić samobójstwo. Uznano to za przyznanie się do winy i potwierdzenie wszystkich wcześniejszych wyroków sądu.
Na torturach kobiety przyznawały się niemal hurtowo: do tego, że karmiły diabła z kotła, do tego, że pokazywały mu drogę do domu burmistrza, do tego, że namawiały diabła do zabicia bydła pasącego się na pastwisku. Podały też kolejne nazwiska. W końcu, 1 maja 1587 roku, wszystkie kobiety spalono żywcem na stosie. Tradycyjnie, na Wzgórzu Wisielczym.
Ale to wciąż nie był koniec tej historii. Jak podaje Edward Rymar w „Strzelce Krajeńskie i okolice na przestrzeni wieków” [wyd.2011]:
„Ale nie dosyć na tym. Także dzień przed egzekucją skazane oskarżyły o czary i inne kobiety: krzywonosą Wöhlen ze Skwierzyny, Reginę Stetler i Gerdę Schimming ze Strzelec. Powiedziały im to w oczy, następnie przyjęły sakrament i stanęły na stosie. Te trzy odpowiadały przed sądem i skazane zostały na podobną śmierć. I one wymieniły dalsze wspólniczki. Jeszcze w 1589 roku przesłuchano dwie z nich: Dörte Mittelstedt i „długą Hannę”. Uznano je za towarzyszki diabła i także spalono”.
„W 1609 roku osądzono kolejne kobiety z Przyłęgu: Ester Pollen (uciekła z więzienia), Welle Güstrow (zmarła na torturach) oraz Trine Röder, wdowę po Chimie Hagedornie. Ta ostatnia, chociaż 60-letnia, po owdowieniu usidliła miłośnie diabelskimi sztuczkami młodego parobczaka. Po wydaniu na męki na terenie poklasztornego Stadthofu zmarła na torturach.”
I tak oto na terenie dzisiejszej Polski płonęły stosy.
Góra Czarownic / Wzgórze Wisielcze istnieje do dziś. Odwiedzenie miejsca w którym palono pięćset lat temu żywcem czarownice może być jednak trudne – obecnie znajduje się tutaj osiedle domków jednorodzinnych. Nie wiem, czy jego mieszkańcy wiedzą o historii tego terenu. Ciekawe.
Stoi także ponura Baszta Czarownic (zwana inaczej Basztą Więzienną), w której więzieni byli oskarżeni o czary. W lochu mogli do ostatnich swych chwil zastanawiać się kogo jeszcze podać jako wspólników. Była to idealna forma zemsty w drodze na stos. Na murach baszty możecie zobaczyć postacie czarownic dosiadające mioteł. Gdy będziecie mieli trochę szczęścia, to usłyszycie także w środku nocy ich krzyki i lamenty. Niosą się one po okolicznych murach, zwłaszcza w czasie pełni księżyca. Duchy spalonych na stosach czarownic krążą wokół baszty wciąż jeszcze przeklinając burmistrza miasta.
Basztę Więzienną można także zwiedzić od środka. W tym celu należy skontaktować się z tutejszym punktem informacji turystycznej. Kamienne mury – chyba najdłuższe kompletne, średniowieczne, miejskie, kamienne mury w Polsce – można zaś obejrzeć na własną rękę. Prowadzi wzdłuż nich ścieżka turystyczna okrążająca miasto.
Gdy zaś zatrzymacie się na dłużej – uważajcie na piwo. Może być zepsute!
Jak zwiedzić Strzelce Krajeńskie? Tutaj znajdziecie krótki PRZEWODNIK
Ze swojej strony dziękuję pracownikom Urzędu Miejskiego w Strzelcach Krajeńskich za umożliwienie wejścia na wieżę oraz udostępnienie materiałów historycznych które widzicie w tym artykule.