Historii Rapa Nui nie da się opisać nie tylko w jednym zdaniu, ale i w jednej książce. Wyspa, na którą tysiąc lat temu dopłynęły łodzie polinezyjskich uciekinierów / rozbitków – zaledwie stu jedenastu mężczyzn i kobiet. Kilkaset lat temu ta mała populacja rozmnożyła się do liczby przekraczającej możliwości lokalnego ekosystemu. Szacuje się, że w XVII-XVIII wieku tubylców zamieszkujących Rapa Nui mogło być nawet 18 tysięcy. Osiemnaście tysięcy ludzi skupionych na zaledwie 163 kilometrach kwadratowych powierzchni. Na wyspie odległej o trzy tysiące kilometrów od jakiegokolwiek innego lądu. Na wyspie, z której nie można uciec ani wyemigrować.
Wycięto lasy porastające centrum wyspy. Zabrakło drewna do budowy łodzi i łowienia ryb. Mieszkańcy zaczęli umierać z głodu. Oczywiście wybuchła wojna: bratobójcza, krwawa, bezlitosna. Rządził kanibalizm, brutalna siła, okrucieństwo. Tych, którzy przeżyli odkryli europejscy odkrywcy i zarazili europejskimi chorobami: grypą, cholerą, syfilisem. Tych, który przeżyli pandemię chorób – porwali piraci. Ostatnia bitwa Króla Rapa Nui z piratami odbyła się na zboczach krateru Ranu Kao. Bitwę wyspiarze przegrali,
Niemal całą pozostałą populację wyspy sprzedano do pracy w słynnych kopalniach srebra w Chile – w Potosi. Tych, których w końcu uwolniono od niewolniczego piętna, wsadzono na statek i odesłano na wyspę. Na statku wybuchła kolejna zaraza. Prawie nikt z pasażerów, którym dopiero co zwrócono wolność, nie przeżył podróży powrotnej…
Dla tych, którzy w końcu wrócili na Rapa Nui nie był to koniec udręki. Wyspę zaanektowali Francuzi, stworzyli tam farmy owiec a mieszkańców zamknęli w wiosce. Zabroniono im opuszczać ogrodzony teren. Stali się więźniami we własnych domach. Bywało, że członkowie plemienia nigdy nie wychodzili z Hanga Roa.
Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej zapadli na kolejne choroby w tym na trąd, który przywieziony przez europejczyków rozprzestrzenił się niczym wiatr po wyspie. Trędowatych zamykano na całe życie w przytułku by czekali aż do reszty zgniją ich ciała. To działo się zaledwie sześćdziesiąt lat temu. Ci którzy mieli siłę zbudowali ukradkiem łódź i uciekli. Popłynęli na Tahiti – na archipelag wysp odległy o kilka tysięcy kilometrów. Odpływając mówili, że wolą umrzeć wolni niż czekać aż pożre ich trąd. Nie dopłynęli, nikt ich więcej już nie zobaczył.
To tylko wycinek historii wyspy i jej mieszkańców. Historii, która wciąż się toczy. Wyspa do dziś nie ma portu morskiego a jej pięć tysięcy mieszkańców żyje wyłącznie dzięki dostawom produktów spożywczych i przemysłowych z Chile. W latach osiemdziesiątych amerykanie wybudowali tu lotnisko przeznaczone dla promów kosmicznych, więc na wyspę można dolecieć samolotem. Ruszyły tłumy turystów, ale wciąż nawet wodę sprowadza się z odległości tysięcy kilometrów – na Wyspie Wielkanocnej nie ma ani jednego źródła słodkiej wody. Jej jedynym lokalnym źródłem jest… deszczówka.
Rdzenni mieszkańcy, potomkowie owych stu jedenastu pierwszych przybyszów, są niezwykle dumni. I jak przystało na Polinezyjczyków – także bardzo agresywni. Z zadziwiającą konsekwencją żądają opuszczenia wyspy przez wszystkich białych i pozostawienia ich własnemu losowi. Wyspa jest własnością Chile, której władze mają jednak coraz bardziej dość kłopotów związanych z walką tutejszych wojowników o niepodległość.
Gdyby Rapa Nui stało się samodzielnym, niezależnym Państwem – byłoby jednym z najmniejszych na świecie. Około trzy tysiące rdzennych mieszkańców, brak jakichkolwiek zasobów naturalnych, wody, przemysłu, portu, rolnictwa, rybołówstwa. mieszkańcy kamieniami brzuchów nie napełnią, a w ich oczach – wybaczcie szczerość – wciąż widać historię bratobójczej wojny sprzed kilku wieków.
#RapaNui #WyspaWielkanocna #EasterIsland