Twierdza Chełmno to jeden z najmniej znanych systemów fortyfikacji w Polsce. Wybudowana została w tzw. Zakolu Dolnej Wisły; jej zadaniem było uzupełnienie linii twierdz ciągnących się od Gdańska aż po Modlin i Warszawę – wzdłuż brzegów najdłuższej rzeki naszego kraju. Choć z założenia była tylko uzupełnieniem głównych twierdz, to na swój sposób jest wyjątkowa: umiejscowiona została poza obrębem miasta – i taka pozostała do dziś. 

Wyjątkowość obiektów Twierdzy Chełmno wynika także z innej przyczyny: po ponad stu latach od powstania systemu fortów – podziemne schrony wciąż stoją w szczerym polu, na przedpolach nielicznych wsi, wśród lasów, łąk i pól uprawnych. W czasie gdy inne XIX-wieczne twierdze zostały wchłonięte przez rozrastające się miasta, Twierdza Chełmno pozostała poza granicami terenu zurbanizowanego.

Gdy w 1901 roku projektowano przebieg umocnień poszczególne forty rozmieszczono na szerokim łuku wokół miasta, w odległości 5-7 kilometrów od centrum Chełmna – i tak pozostało do dziś. Dzięki temu wszystkie budowle nie dość, że stoją w szczerym polu, to jeszcze poza kilkoma zaledwie wyjątkami są one niezagospodarowane; można do nich wejść i zwiedzać je w pierwotnym, surowym stanie. Tylko Wy i podziemia.

Podstawy bezpieczeństwa

Zanim zaczniecie planować eksplorację Twierdzy Chełmno muszę Was ostrzec: podczas zwiedzania tutejszych obiektów należy zachować szczególną ostrożność. Pięć z ośmiu dużych fortów znajduje się w stanie „dzikim” – nikt ich nie pilnuje. Nie możecie więc liczyć na czyjąś pomoc jeżeli wpadniecie w kłopoty. Większość obiektów fortyfikacyjnych odsunięta jest od siedzib ludzkich o co najmniej kilkaset metrów; a bywa i tak, że aby do nich dojść trzeba przedrzeć się przez setki metrów krzaków i nieużytków rolnych.

Podobnie jest z mniejszymi obiektami wchodzącymi w skład pierścienia umocnień: schronami piechoty, bunkrami amunicyjnymi i schronami artyleryjskimi. To kilkadziesiąt dodatkowych budowli – w większości podziemnych – tworzących labirynt pomieszczeń mieszkalnych i magazynowych, wraz z łączącymi je korytarzami. Poza nielicznymi wyjątkami obiekty te nie są zagospodarowane; tylko w dwóch przypadkach jest inaczej – jeden schron został zamknięty i przystosowany jako zimowisko dla nietoperzy, w drugim znajduje się nieczynna już hodowla… pieczarek. W dwóch dużych fortach głównych znajdują się obecnie strzelnice.

Jesienią, zimą i wiosną część twierdzy bywa zalewana przez wodę, a w sezonie wegetacji do wielu z obiektów nie można dojść ze względu na otaczające je uprawy rolne. Dlatego też najlepszą porą na zwiedzanie „chełmińskich bunkrów” jest wczesna wiosna oraz późna jesień.

Pamiętajcie także o ostrzeżeniu: tego rodzaju obiektów nigdy nie należy penetrować samotnie. Znajdują się tutaj – czasem w dość niespodziewanych miejscach – studnie oraz otwory odwadniające; wiele z nich jest odkrytych, a część zamaskowana przez bujną roślinność; niektóre studnie zabezpieczono drewnianymi deskami. Ze względu na wszechobecną wilgoć wiele zabezpieczeń jest przegniłych i studnie mogą stać się pułapką. Towarzystwo podczas zwiedzania nie jest więc po to, by było Wam raźniej – ale po to, by umożliwić wezwanie pomocy gdyby stało się coś niespodziewanego.

Historia Twierdzy Chełmno

Decyzja o budowie umocnień ryglujących obszar pomiędzy twierdzami w Grudziądzu i Toruniu zapadła w 1900 roku. W tamtym czasie w Chełmie nie istniał jeszcze most na Wiśle; kursował tutaj tylko prom łączący oba brzegi rzeki. Niemniej miejsce było dogodne do forsowania, a odległość od pozostałych twierdz sprzyjała ewentualnej ofensywie wojsk carskich: umocnienia w Grudziądzu znajdowały się 25 kilometrów na północny-wschód od Chełmna, a w Toruniu 35 kilometrów na południe. Istniało więc ryzyko, że w przypadku wybuchu wojny z Rosją niemieckie pozycje mogą zostać ominięte właśnie pod Chełmnem. Gdyby tak się stało, to cała koncepcja istnienia systemu dużych twierdz na linii Wisły stałaby się z militarnego punktu widzenia błędna. 

W 1904 roku sformułowano cele stawiane przed Twierdzą Chełmno. Miała ona „zabezpieczyć przejście przez Wisłę wojskom własnym, oraz uniemożliwić przejście siłom nieprzyjaciela”. W ówczesnej sytuacji geopolitycznej Europy „siły własne” oznaczały wojska niemieckie, a „siły nieprzyjaciela” – armię Carskiej Rosji. 

Zapleczem twierdzy miało być miasto Chełmno, same zaś obiekty bojowe znajdowały się w odległości od 5 do 8 kilometrów od miasta. Główną linię obrony wyznaczało osiem dużych fortów piechoty o numerach I-VIII nadawanych kolejno od południa ku północy. Łącznie cała linia umocnień miała siedemnaście kilometrów długości, a jeżeli dodać także planowane obiekty polowe przechodzące przez zalewową dolinę Wisły – ponad dwadzieścia kilometrów.

Długość linii powodowała jednak, że same główne forty nie mogły stworzyć ciągłej obrony. Dlatego też luki pomiędzy nimi uzupełniono mniejszymi fortyfikacjami – tzw. schronami piechoty oraz artylerii. Wzdłuż wewnętrznej linii twierdzy wybudowano drogę umożliwiającą komunikację pomiędzy stanowiskami; na zapleczu zaś działała kolej wąskotorowa wraz ze stacjami rozładunku amunicji dla planowanych baterii armat. Całość miały uzupełniać fortyfikacje ziemne wykonane z chwilą ogłoszenia mobilizacji: okopy, zasieki i nieliczne pola minowe.

Budowa posuwała się stosunkowo szybko; o ile wiążąca decyzja o rozpoczęciu budowy fortów zapadła w 1901 roku, to już w 1908-1909 większość prac wykonano. W 1910 roku warowny obszar wokół miasta uzyskał status Twierdzy Chełmno.

I Wojna Światowa

Zaledwie kilka lat po ukończeniu twierdzy – 28 lipca 2014 roku – wybucha w Europie wojna światowa. Większość państw przystępuje do planowanych od wielu lat działań mobilizacyjnych. Niemiecka doktryna wojenna przewiduje walkę na dwóch frontach: tzw. państwa centralne, czyli Święte Trójprzymierze obejmujące Cesarstwo Austro-Węgierskie, Cesarstwo Niemieckie i Imperium Osmańskie znajdują się w geograficznym okrążeniu; po drugiej stronie stają do walki kraje ententy (Wielka Brytania, Francja, Rosja, Serbia, Włochy – oraz znajdująca się poza obszarem europejskich działań Japonia)

Ze względu na owo „okrążenie” Niemcy przygotowują scenariusz, który ma dać im szansę na zwycięstwo pomimo trudnego położenia geograficznego: pierwsze uderzenie ma być skierowane na Francję. Do czasu planowanego zwycięstwa na zachodzie tereny wschodnie mają opierać się armii carskiej z pomocą wybudowanemu z wielkim wysiłkiem systemowi twierdz na Wiśle. Możliwości militarne Rosji oceniano wtedy bardzo nisko: na podstawie przegranej wojny z Japonią, która toczyła się w latach 1904-1905. Na wschodzie Niemiec pozostają więc niemal wyłącznie jednostki (dywizje) drugiego i trzeciego rzutu; o mniejszej wartości bojowej. Ich zadanie brzmi: bronić się do czasu, gdy Francja zostanie pokonana i będzie można przeprowadzić ofensywę także na wschodzie.

Tymczasem ponaglana przez zachodnich sojuszników Rosja uderza od wschodu na Niemcy bardzo szybko; przez zakończeniem własnej mobilizacji. Szybko też ponosi ogromne straty w sile żywej; rosyjska ofensywa nie dociera do dolnej Wisły. Będąca bohaterem tego artykułu Twierdza Chełmno nie powącha podczas I wojny światowej prochu; jej działa milczą, a kazamaty pustoszeją. Niemieckie obawy dotyczące walk na terenach wschodnich okazują się zbyt pesymistyczne. W sytuacji braku zagrożenia zgrupowane w Twierdzy Chełmno oddziały forteczne zostają wysłane do Prus wschodnich, a fortyfikacje porastają krzakami.

Wojna Polsko-Bolszewicka 1920

Po zakończeniu I wojny światowej zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego Chełmno wraz z otaczającą miasto twierdzą przypada w udziale odzyskującej niepodległość Polsce. Ostatni niemieccy żołnierze opuszczają zabudowania 20 stycznia 1920 roku, i niemal natychmiast do pustych obiektów wkraczają oddziały Wojska Polskiego. Stan wszystkich fortów jest jednak zły; a wręcz opłakany. Niemcy nie pozostawiają żadnej broni, a dzieła forteczne są albo zniszczone, albo zdekompletowane. 

Wkrótce wybucha także wojna Polsko-Bolszewicka. Początkowo Armia Sowiecka – tym razem nacierająca już pod sztandarami czerwonej rewolucji – radzi sobie zdecydowanie lepiej niż w 1914 roku. Czerwonoarmiści wbijają się w tereny młodej Polski szybkimi zagonami kawaleryjskimi. Sytuacja staje się dramatyczna: 17 sierpnia 1920 roku patrole z Chełmna meldują obecność sowieckich wojsk w Lipnicy – w odległości zaledwie 35 kilometrów od Twierdzy. Nastaje czas gorączkowej mobilizacji.

Brakuje jednak sił do przygotowania obrony. W twierdzy stacjonuje pododdział karabinów maszynowych; ale bardzo zdekompletowany – większość jego wyposażenia zostało przerzuconych na front pod Warszawą. W Chełmnie utworzony zostaje złożony z dwóch tysięcy żołnierzy oddział Straży Obywatelskiej – ochotnicy uzbrojeni są tylko w broń myśliwską (a nawet w… kosy). Jedyny prawdziwie zawodowy oddział wojska stacjonujący w regionie twierdzy liczy zaledwie 160 żołnierzy.

Mimo to morale jest wysokie, i wszyscy szykują się do obrony miasta w oparciu o poniemieckie forty. Kiedy wydaje się, że lada chwila na przedpolu pojawi się czerwona kawaleria… nadchodzą wieści o Cudze Warszawskim; rozegrana dwieście kilometrów na wschód od Chełmna bitwa kończy się pogromem komunistów i załamaniem ich frontu. Wojna i tym razem omija Twierdzę Chełmno.

Wrzesień 1939 roku.

W 20-leciu międzywojennym w Chełmie stacjonuje 66 Kaszubski Pułk Piechoty oraz 8 Pułk Strzelców Konnych. Polska Armia nie ma jednak konkretnych planów w stosunku do samej twierdzy. Na jej terenie odbywają się ćwiczenia i manewry; w północnej części powstaje także poligon przeciwlotniczy którego betonowe artefakty odnaleźć można nawet dziś skryte głęboko w tutejszych lasach. Niemniej pomysłu na wykorzystanie samych fortów nie ma – być może dlatego, że ich konstrukcja skierowana jest na wschód, a nie na zachód – skąd przyjść może nowa agresja.

Z chwilą wybuchu II wojny światowej 66 Pułk Piechoty opuszcza Chełmno by walczyć w polu. Pierwsze dni września przynoszą jednak błyskawiczną katastrofę: bitwa graniczna zostaje przegrana, a tzw. korytarz pomorski staje się pułapką dla atakowanych ze wszystkich stron jednostek Armii Pomorze. Przez Chełmno przenikają na wschód niedobitki polskich jednostek; to szczęśliwcy, którym po klęsce udało się przekroczyć Wisłę – często wpław i bez broni.

Już 5 września do opuszczonego Chełmna wkraczają oddziały 32 Dywizji Wehrmachtu. I tym razem tutejsza twierdza milczy.

Ofensywa radziecka w styczniu 1945 roku

Teoretycznie najwięcej wydarzeń w historii Twierdzy Chełmno ma miejsce w styczniu 1945 roku, kiedy to liczący milion żołnierzy 2 Front Białoruski naciera w kierunku Wisły i posuwa się niepowstrzymanie w kierunku Berlina. Dowództwo niemieckie przypomina sobie wtedy o wybudowanych przed I wojną światową fortyfikacjach; postanawia za ich pomocą uniemożliwić – lub choćby tylko spowolnić na pewien czas – postępy Armii Radzieckiej.

W 1945 roku mające zaledwie trzydzieści kilka lat fortyfikacje są jednak już zupełnie przestarzałe. W ciągu kilkudziesięciu lat sztuka wojenna tak bardzo się zmieniła, że w epoce wojny manewrowej teoria umocnień fortecznych ma wartość wyłącznie historyczną. Mimo tego powstaje plan obrony na podejściach do Chełmna – broniona ma być przeprawa na Wiśle. Niemcy tworzą ciągłą linię okopów i umocnień wspartą nowoczesnymi bunkrami żelbetonowymi. Są to nieduże schrony bojowe przeznaczone w większości dla 2-6 żołnierzy dysponujących karabinem maszynowym. To tzw. schrony Ringstand 58c „Tobruk” oraz R668. Najwięcej powstaje ich wzdłuż komunikacyjnych podejść do miasta – w Stolnie, na linii Kiełp–Watorowo, oraz wokół dzisiejszej wsi Małe Czyste.

Faszystom pali się jednak grunt pod nogami. Pomimo wielkiego wysiłku budowlanego udaje się im wybudować jedynie 22 z zaplanowanych 67 betonowych schronów. Ukończone zostają za to w stu procentach umocnienia ziemne: rowy piechoty mają 37 kilometrów długości (1 linia obrony) oraz 34 kilometry (2 linia). Wkomponowaną w „starą” twierdzę obronę uzupełniają ziemne stanowiska karabinów maszynowych oraz zasieki.

Pomimo tego wysiłku w równaniu brakuje jednego czynnika: nie ma wojsk gotowych do zajęcia przygotowanych pozycji obronnych. Oderwane od realiów frontu niemieckie dowództwo kreśli papierowe plany – zbudowane z takim poświęceniem umocnienia obsadzić mają jednostki cofające się pod uderzeniami Armii Czerwonej. Jednak uchodzące ze wschodu dywizje są rozbite, wykrwawione, pozbawione sprzętu i z niskim morale. W teorii linia obrony wokół Twierdzy Chełmno jest ciągła, w rzeczywistości jednak pełna ogromnych dziur. Gdy Rosjanie nie zaprzątając sobie głowy subtelnymi manewrami rzucają do czołowego ataku 70 czołgów nie ma komu do nich strzelać. Twierdza Chełmno zostaje wręcz rozjechana gąsienicami; trzeba dużej dawki wyobraźni by uznać, że tutejsza obrona wykonała swoje zadanie. Nie udaje się nie tylko powstrzymać Rosjan, ale nawet opóźnić ich natarcia.

Rozbite i pędzone sowiecką nawałą ogniową niemieckie pułki tracą kolejne tysiące poległych i próbują  rozpaczliwie przeprawiać się na drugą stronę Wisły. Jest styczeń; rzeka w wielu miejscach zamarzła i po tych tzw. lodowych mostach przechodzą – przy ogromnych stratach – resztki niemieckiej piechoty. Już 30 stycznia wojska radzieckie zajmują centrum Chełmna. Miasto także i teraz nie jest bronione; pojedyncze starcia zdarzają się tylko z przypadkowymi maruderami oraz próbującymi przedzierać się na zachód rozbitymi grupami niemieckich żołnierzy.

Zwiedzanie

Spaceruję po rozległych obiektach twierdzy, która nigdy nie walczyła. Forty i schrony zachowały się nad wyraz dobrze; być może dzięki temu, że nigdy nie stały się areną zaciekłych walk. Podziemne budowle i magazyny częściowo są ceglane, ale większość powstała z dużo bardziej odpornego na upływ czasu betonu. Pomiędzy obiektami wzniesionymi w latach 1904-1909 rozrzucone są „Tobruki” – bunkry pochodzące z przełomu 1944 i 1945 roku. Wkopane głęboko w ziemię, pozbawione jakiegokolwiek wyposażenia, bywa że całkiem już zasypane. Na powierzchnię wystają zwykle  zaledwie na kilka centymetrów; kiedy wiosną urośnie trawa, staną się zupełnie niewidoczne.

Nadspodziewanie skutecznie ukryte są także forty i składy amunicji tworzące Twierdzę Chełmno. Są dużymi konstrukcjami, a mimo to potrafią być niewidoczne nawet na płaskim zdawałoby się polu. To efekt mistrzowskiego kamuflażu: z odległości kilometra forty wyglądają jak las. Ale nawet kiedy podchodzę do nich na sto metrów mogę przejść i niczego nie zauważyć: ot, większa kępa krzaków i nic więcej. Tymczasem prawie wszystko ukryte jest pod ziemią; by zwiedzić fortyfikacje trzeba nie tylko przedrzeć się przez gęstą roślinność, ale także podejść do nich z odpowiedniej strony. Gdyby nie mapy i wiedza, że „coś tutaj jest” – można byłoby na dachu fortu urządzić piknik i nie zorientować się, że pod ziemią ciągnie się labirynt pomieszczeń.

Idę na przełaj przez pole, po kostki w błocie. Według mapy przede mną znajduje się średniej wielkości schron. Jestem dwieście metrów od niego, i nic nie widzę. Zbocze wzgórza łagodnie opada w kierunku zachodzącego słońca, obok mijam nieduże gospodarstwo rolne. Starszy mężczyzna macha do mnie. 

– A co Pan mi tak po polu chodzi?

– Bunkra szukam. Tu gdzieś jest prawda?

– Jest, ale co mi Pan po moim polu chodzi?

– A co, bunkier jest Pana?

– No prawie jak mój, na moim polu przecież stoi.

– No ale gdzie ten bunkier, pokaże mi Pan?

– Pokażę. Ale niech Pan miedzą idzie, a nie po zasiewie.

Przeszliśmy sto kroków. Patrzę: schron! Duży, betonowy, w głębokim wykopie; długi na jakieś 25-30 metrów. Wyrwane drzwi prowadzą do ciemnego wnętrza. Wokół sporo śmieci i ślady po zatopieniu. Nad linię gruntu wystają tylko krzaki. Mógłbym tak szukać pół dnia, i mógłbym nie znaleźć.

– Jak byłem mały, to tutaj zawsze woda stała w tym bunkrze. Na dwa metry głęboka. Kiedy była zima wszystko zamarzało i mieliśmy w bunkrze lodowisko. Za dzieciaka to się utopić można było. No ale teraz wody mniej,  woda gruntowa opadła przez ostatnie lata, pole można orać.

– A kłopot to mieć taki bunkier na swoim polu?

– Kłopot to nie. Ten akurat jest duży, ale tam dalej – widzi Pan, o tam – stoją jeszcze takie dwa mniejsze. Na tym wzgórzu, Pan patrzy. A tam jeszcze jeden. To niemieckie, Tobruki na nie mówią. Te to przeszkadzają, bo małe i ciągle trzeba je omijać traktorem.

– To może je wykopać? Ale chyba nie wolno, co? – pytam – Ktoś ich pilnuje?

– Teraz to nie wolno ich ruszać. Ale kiedyś, jeszcze w latach 80-tych, to trzeba było koparką przyjechać i je wyciągnąć. Sąsiad takie dwa sobie wyciągnął i na podwórku postawił: w jednym ma szambo, a w drugim magazynek w stodole. Mogłem też wyciągnąć jak było można. Szkoda, teraz żałuję.

– To by Pan rzeczywiście miał swój bunkier na podwórku.

– Ano. Trudno. Szkoda. Nawet by pasował, bo ten dom, mój, o ten co Pan widzi, za rok ma sto lat. Do bunkra pasowałby w sam raz. Idę, zostawię już Pana. Jak Pan będzie wracał, to tylko proszę nie deptać mi pola. Proszę iść miedzą.

Trzy dni później spotykam pod jednym z fortów kobietę z trójką dzieciaków. Patrzą z zaciekawieniem jak robię zdjęcia i nagrywam film. Wypada się przywitać i porozmawiać.

– Dzień dobry. Fajny, duży bunkier macie. Nie przeszkadza?

– A co Pan się pyta? Ze starostwa Pan?

– Nie, nie. Tak sobie zwiedzam.

– No mieli to odnowić i sprzedać. Ale nic nie słychać. Myślałam, że Pan coś robi.

– Nie. Tylko artykuł piszę. Dzieciaki pewnie po bunkrach ciągle biegają. Nie jest niebezpiecznie?

– Co niebezpiecznie? Wiemy gdzie tu jaka dziura.

– A coś się z tymi fortyfikacjami dzieje?

– No pieczarki były hodowane. Ale już nie ma. Zamknięte. Chociaż otwarte, bo wejścia rozwalone. Ale nie, nie. Nic nie ma. Nic się nie dzieje.

Jadę „zasięgnąć języka” do miasta. Najpierw trafiam do Muzeum Ziemi Chełmińskiej, gdzie zaopatruje się w mapy. W miejskiej bibliotece poznaję Pana Andrzeja, doświadczonego lokalnego miłośnika tutejszych fortyfikacji. Na wieść o tym, że mam terenowe auto niemal natychmiast zgadza się wyruszyć ze mną w podróż po bezdrożach. Obiecuje pokazać miejsca, do których normalnie sam bym raczej nie trafił.

– Niech Pan skręci w ten las. Nie wygląda że się da przejechać, ale możemy podjechać kilkaset metrów. Tutaj zaraz za pomnikiem w prawo.

Skręcam zgodnie z sugestią. Otacza nas wysoki sosnowy las. Obok rzeczywiście stoi pomnik upamiętniający mordy na Polakach dokonane przez Niemców. Rozstrzelano tu dwa tysiące osób, a w 1944 roku zwłoki wygrzebano z rowów i spalono by zatrzeć ślady zbrodni.

– Tu gdzieś są takie betonowe małe schrony przeciwlotnicze z lat 30-tych – opowiada Pan Andrzej – Tu był poligon 66 Pułku Piechoty. Nasi ćwiczyli alarmy przeciwlotnicze. Wtedy jeszcze nie było tutaj lasu tylko pola; no gdzieś to tutaj jest.

Las rośnie szybko. Nowe drogi wyznaczają nowe kierunki. Po kilkunastu latach ciężko czasem zorientować się w terenie; ale w końcu znajdujemy. Pan Andrzej odgarnia liście, odrzuca na bok gałęzie. Patrzę, a u moich stóp otwiera się wąska betonowa dziura.

– Niech Pan zobaczy! Jest! A tu drugi. Zaraz, gdzieś tutaj obok… Tak, chodź Pan z tym aparatem. Widzi Pan? Na tym nawet widać jeszcze napis: 66 p.p. 1932 – to schron z 1932 roku. Nasz, Polski.

Jedziemy przez las. Nagle w oddali słyszę strzały. Spoglądam ze zdziwieniem na Pana Andrzeja.

– No strzelają. Tak. Na dwóch dużych fortach – nr VIII i VII – są strzelnice zrobione. Teraz dużo ludzi chce się uczyć strzelać. To strzelają. I dobrze. Co to za mężczyzna, który nie umie obsługiwać karabinu? Ale reszta fortów raczej zapomniana, opuszczona. W jednym teraz ktoś chyba robi spotkania, ale nie wiem, dawno nie byłem.

Wyjeżdżamy przez pola na drogę prowadzącą z Grudziądza do Stolna.

– O tutaj! Widzi Pan? Tobruki. Dwa po tej stronie, i trzeci po drugiej!

Patrzę i nic nie widzę. Niby gdzie?

– No tu, na wzniesieniu. A teraz niech Pan skręci w lewo, zaraz przed stacją benzynową.

Skręcam, ale od razu hamuję. Nie przejadę. Błoto ma kilkadziesiąt centymetrów głębokości; po obu stronach pole. Ugrzęznę. Nie będzie jak zawrócić.

– Panie Andrzeju. A może podejdziemy pieszo?

– No co Pan. Terenówka, a pieszo chce Pan chodzić? My tu nie takimi samochodami jeździliśmy na zlotach. Przyjdzie deszcz, to auto się Panu samo umyje. Niech Pan jedzie. Śmiało.

No to jedziemy. Po kilkuset metrach docieramy do ciągnącego się pasma szarych drzew. Nie za bardzo widzę, gdzie mógłbym dalej jechać; miejsca ledwo wystarczy by się zatrzymać i wysiąść. Pan Andrzej nie ma jednak wątpliwości:

– No jesteśmy. To Fort nr V.

– Tu, w tym lesie?

– Tak. W lato byśmy nie doszli, bo zarośnie gęstwiną. Ale teraz pieszo się przedostaniemy. Tylko uwaga na głowę. Śmiało, śmiało. Idziemy.

Dwieście metrów dalej rzeczywiście czeka na mnie fort. Mogła w nim stacjonować cała kompania piechoty: od 60 do 100 żołnierzy. Pod ziemią w całkowitych ciemnościach znajduje się sześć przestronnych pomieszczeń: pięć dla szeregowych żołnierzy, jedno dla oficerów. Do tego pokój opatrunkowy, magazyn podręczny – a w przeciwległych krańcach korytarza łączącego wszystko to w całość latryna i kuchnia. Wszystko pod ziemią. Jeżeli będziecie chcieli podążyć moim tropem koniecznie zabierzcie ze sobą własne oświetlenie: latarki, a jeszcze lepiej czołówki.

Spacerujemy przez dwadzieścia minut. Pan Andrzej fachowo wskazuje na kolejne miejsca w nasypie otaczającym fort. Tutaj: stanowiska karabinów maszynowych, tam – wartownia. Jeszcze są ślady po okopach, i przeciwstokach. Ale ostrożnie – tutaj głęboka studnia pod połamanymi deskami. Jeden krok i leci się w dół.

– A widział Pan te „Tobruki” przy drodze w Stolnie? – kontynuuje opowieść Pan Andrzej – Są cztery: kiedyś jadę rowerem, patrzę, a rolnik taką wielką koparką wyciąga jeden z nich na powierzchnię, i wali łychą rozwalając go na części. Od razu pojechałem do miasta, do konserwatora zabytków. Jak wróciliśmy na miejsce to ze schronu była już tylko połowa. A to przecież zabytek! Całe szczęście pozostałe uratowaliśmy.

– Po drugiej stronie drogi w polu zakopany jest absolutnie wyjątkowy schron: Ringstand 69. Miał on nie tylko karabin maszynowy, ale i podziemne stanowisko – otwarte od góry – dla moździerza. Jedyny taki w regionie, chyba jedyny na całym pomorzu nadwiślańskim. Tam nie dojedziemy autem, ale może Pan iść pieszo. Błoto jak to teraz wiosną na polu, ale Pan dojdzie. Niedaleko od drogi, warto.

Żegnam się z Panem Andrzejem. Na odchodne dowiaduje się, że jest członkiem stowarzyszenia miłośników fortyfikacji i zamków.

Kolejne dwa dni spędzam spacerując po polach i łąkach. Wiosna jeszcze nie wybuchła, więc korzystam z tego, że widać więcej niż gdy wszystko się wokół zazieleni. Mój plan był taki, że „bunkry” obejrzę w jeden dzień; a spędzę tutaj łącznie prawie pięć…

Wieczorem ostatniego dnia jestem umówiony z Grzegorzem Szatkowskim, rekonstruktorem historycznym. Rozmawiamy o tym, co się dzieje obecnie wokół Twierdzy Chełmno.

– Przed pandemią działo się sporo. Były całkiem liczne grupy rekonstrukcyjne, pomysły na wydarzenia okolicznościowe, dużo osób aktywnie zwiedzało i promowało miejsce. Niestety pandemia to wszystko zatrzymała, a teraz nie widać sił na odtworzenie tamtego zainteresowania i potencjału.

– Nasza grupa rekonstrukcyjna liczyła chwilami nawet kilkanaście osób, teraz jest nas znacznie mniej. Niestety wszystko kosztuje: ubiory, sprzęt, nawet zwykłe dojazdy. O ile kiedyś można było jeszcze liczyć na wsparcie z urzędów, to teraz nic się nie dzieje. Były na przykład organizowane Dni Twierdzy – Święto Twierdzy, były przyciągające turystów inscenizacje. Było dużo ludzi z całej Polski. Ale na organizację takich wydarzeń trzeba pieniędzy, których teraz nie ma. Więc Święto Twierdzy już się nie odbywa.

– Były rajdy, były spotkania. Były plany zwiedzania, wycieczki, grupy przewodników. Promocja regionu i tych wszystkich obiektów wymaga jednak finansowania, bo przecież my – osoby prywatne – tego nie zrobimy za własne pieniądze. Jest sporo grup i stowarzyszeń, które aktywnie wspierały i chcą dalej wspierać tworzenie historycznej aury na tym terenie. Tyle, że same chęci nie wystarczą.

– Każdy pokaz, każde wydarzenie kosztuje. Uszycie mundurów to kilka tysięcy złotych. Zakupy materiałów, naprawa sprzętu, jego konserwacja – też. Żeby zarobić na te niezbędne wydatki jeździmy po kilkaset kilometrów na zloty i pokazy organizowane w innych twierdzach: tylko u nas cisza i spokój. Obecnie nie mam Pana nawet na co zaprosić.

Oglądam zbiory Pana Grzegorza. To już prawdziwe muzeum: karabiny maszynowe, panzerfausty, taczanki. Noże, bagnety, miny. Specjalnie postawiony osobny budynek na podwórku, w którym to wszystko jest fantastycznie wyeksponowane. I tak sobie myślę: jeżeli tyle osiągnął prywatny miłośnik, to co można zrobić przy wsparciu finansowym z regionu? Tymczasem fortyfikacje stoją pośród lasów i zarastają.

Podróżując po Polsce często napotykam miejsca, o które dbają – takie mam wrażenie – tylko prywatni fascynaci. Sentymentaliści. Gdyby nie ich wkład i zaangażowanie, to zaginęłyby nie tylko miejsca, ale też związane z nimi historie. Z drugiej strony wiem, że samorządy nie mają pieniędzy – dzięki przeróżnym rewolucjom fundowanym od lat przez najwyższe szczyty władzy – trzeba wybierać: albo oświetlenie dróg lub ogrzanie zimą szkół, albo fanaberie społeczników, sportowców, ludzi kultury i sztuki.

Twierdza Chełmno stoi więc w dużej części pusta.

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej materiałów z kategorii The Polska?