Podczas jednej z niedawnych podróży miałem typowy dziennikarski problem: przed wyjazdem przygotowałem materiały multimedialne o pewnym miejscu – zdjęcia i film – ale nie zdążyłem napisać tekstu. Zwykle stworzenie go zajmuje mi połowę czasu poświęconego na cały artykuł: bywa, że są to dwie – trzy godziny, ale bywa i tak, że napisanie tekstu zajmuje mi cały dzień. Często zostawiam także artykuł na noc, by sobie „poleżał” – wtedy na drugi dzień mogę rzucić na niego wypoczętym okiem.
Tym razem jednak z tekstem się nie wyrobiłem. Miałem przygotowane piękne fotografie, dość długi film – ale co z tego, skoro w publikacji brakowało trzeciego komponentu. Nie martwiłem się tym jednak na zapas; postanowiłem, że artykuł napiszę podczas podróży.
Rzeczywistość niestety mnie przerosła. Codzienne wielokilometrowe wędrówki po ciężkim górskim terenie spowodowały, że każdego wieczoru byłem zbyt zmęczony by usiąść do pisania. Powiedziałem o tym koledze, towarzyszowi wędrówki.
– Czemu nie użyjesz AI? – spytał.
– Nie używam AI, bo uważam ją za złe rozwiązanie – odpowiedziałem.
– Wiem, że jesteś na to zamknięty, ale zobacz: artykuł możesz mieć gotowy w pięć minut, i po kłopocie. O czym ma być?
W kilku zdaniach opowiedziałem o treści artykułu.
Kolega wprowadził zwroty kluczowe do AI… i tyle; po 30 sekundach miałem gotowy tekst. Był trochę zbyt krótki, i wydawał mi się lakoniczny.
– A możesz zrobić, żeby był dłuższy? I żeby na końcu były jakieś ciekawostki związane z tym miejscem…
Edycja zlecenia trwała tyle, co mrugnięcie okiem. Po chwili miałem dwa razy dłuższy artykuł, a na jego końcu znalazło się zestawienie pięciu ciekawostek. Tyle tylko, że tekst nadal był płytki i nijaki, niczym trampek podany na talerzu z warzywami. Postanowiłem jednak nie ingerować w tekst, tylko wrzucić go eksperymentalnie do sieci w stanie zupełnej „surówki”.
Cóż, na tym artykule zarobiłem tyle samo, co na każdym innym z moich materiałów. Treści nie poświęciłem zupełnie czasu, a mimo to odbiór czytelników nie różnił się niczym od odbioru materiałów, nad którymi ślęczałem niejednokrotnie po kilka godzin. Były lajki, zasięgi, udostępnienia.
Mógłbym krótko podsumować tę historię: AI skutecznie mi pomogła – zaoszczędziłem czas, pracę, zaangażowanie. Ale nie jest to prawda; to kłamstwo na którym opiera się cała potęga sztucznej inteligencji. Tekst był jałowy, nic nie wnoszący, wypychał głowy moich czytelników suchym sianem. Niemniej pomimo merytorycznego ubóstwa – sprzedał się jak każdy inny. Dlaczego?
Dlatego, że w coraz większym stopniu przestajemy być zaangażowanymi odbiorcami treści. Posty, newsy, filmiki – wszystko pożeramy niczym krowy. Skoro materiały są za darmo, że żremy je bez żadnej refleksji; bez emocji i bez zaangażowania. Napychamy mózgi informacyjnymi trocinami nie dbając zupełnie o jakość tego, co konsumujemy. Przewijamy całymi stronami ekrany mediów społecznościowych dając lajki tym, których znamy lub lubimy – bez zawracania sobie głowy treścią. Zapoznanie się z sytuacja w Ukrainie zajmie nam 30 sekund, a przeczytawszy wstęp – tekst o tym, że czołgi nadal strzelają, a bomby latają – klikniemy dalej; by zobaczyć w jakich majtkach pojawi się na sylwestrze celebrytka znana głównie z tego, że rok temu pojawiła się bez majtek.
Doszliśmy do cywilizacyjnego etapu, w którym jakość nie ma prawie wcale znaczenia. Skoro treść pożeramy w nieograniczonych ilościach, to nie mamy czasu zastanawiać się nad tym, co właśnie wchłonęliśmy. Klikamy – bo na filmiku biją się dwa koty. Zatrzymamy się jednak tylko na pięć sekund, gdyż na kolejnym ekranie już czeka na nas nastolatka pokazująca cycki na ruchomych schodach w centrum handlowym. A teraz dron podwozi piwo. A teraz wiewiórka spada z drzewa. A teraz staruszek przechodzi śmiesznie przez ulicę. Next, next, next!
W takim informacyjnym ekosystemie rzetelna praca dziennikarska nie ma sensu. Skoro odbiorca ma głęboko w dupie to, co przetrawi – czy to w filmie, czy w artykule – to trzeba mu dostarczać treści widłami prosto do głowy niczym obornik – bo to się bardziej opłaca. Kiedy promowana jest ilość, to dziennikarz staje przed wyborem: może poświęcić na dany temat dobę, albo dzięki AI może zrobić to w zaledwie pięć minut – kosztem oczywiście jakości. I teraz powiecie sakramentalne: zawsze będzie miejsce na ambitne teksty. Tyle tylko, że to kłamstwo wynikające z nieznajomości tematu: za tekst rzetelny, tworzony przez trzy dni – który przeczyta tysiąc osób – autor otrzyma dwa złote. Za tekst wygenerowany przez AI, który też przeczyta tysiąc osób – twórca otrzyma… takie same dwa złote. Twórca ambitny zarobi w miesiąc 60 złotych i skończy swoją przygodę z pisaniem.
Obserwuję kolegów dziennikarzy, którzy zostali prawdziwymi omnibusami wszechświata. Supermenami twórczości. Produkują posty i artykułu z prędkością karabinu maszynowego – po kilkanaście dziennie, na każdy temat. Nie znają się na kosmosie, na piłce nożnej, ani na grach komputerowych… ale w niczym im to nie przeszkadza – AI napisze artykuł na każdy wymyślony temat. Strzelanina w Pradze? Artykuł będzie gotowy w pięć minut – wraz z zestawieniem dziesięciu największych strzelanin minionego roku. Nagrodę Nobla otrzyma zespół amerykańskich fizyków za prace teoretyczne nad czarnymi dziurami? Kolega dziennikarz – który nie odróżnia Marsa od Jowisza – za chwilę stanie się autorem tekstu o tym „Czy czarne dziury zagrażają naszej cywilizacji?” Dzięki AI każdy z nas jest w stanie TU I TERAZ wysrać sto artykułów dziennie – choćby o ewolucji meduz.
Moglibyśmy spuentować, że takie mamy czasy. Że skoro jest nowe narzędzie, to należy z niego korzystać – skoro AI potrafi uprościć nam życie i może coś zrobić za nas, to czemu nie skorzystać! Trzeba iść z postępem – powiemy – kto nie maszeruje ten ginie! Ale to są frazesy – jak większość powiedzeń i przysłów. To rymowanki podnoszące na duchu.
AI nie jest narzędziem, które pomaga w pracy. AI jest technologią, która sprawia, że to my stajemy się narzędziem. Ostatecznie zginą jedni i drudzy: ci, którzy są przeciw – jak i ci, którzy są za. W rok, w miesiąc – a może już jutro – dzięki AI nie będzie potrzebny nawet ten najbardziej nieogarnięty dziennikarz. Nawet stażyści staną się zbędni. Kolegę, który wymyśla sto artykułów dziennie i publikuje jak szalony, będzie można zwolnić. Serio myślicie, że AI nie poradzi sobie sama z wymyślaniem tematów dnia? Że jest jej do tego potrzebny człowiek?
Mam kolegę, który planuje zorganizować nowe wydarzenie sportowe. Reklamuje je brzydką, tandetną grafiką; spytałem czemu nie zainwestuje w profesjonalnego grafika. Wiecie co odpowiedział? Że grafik chciał tysiąc złotych, a AI zrobiła mu te grafiki za darmo. Dzisiaj jego wygenerowane plakaty są jeszcze śmieszne – ale wieczorem będą już perfekcyjne. Wczoraj widziałem efekt pracy AI, której postawiono zadanie: zaprojektuj pamiątkowy medal z orłem, w stylu niepodległościowym, na wydarzenie sportowe w 2024 roku. Po minucie na ekranie wyświetliło się siedem pięknych, szczegółowych propozycji. Adieu graficy.
Za chwilę na śniadanie będziemy żreć automatycznie generowane tematy i treści; spersonalizowane do poziomu, którego wręcz nie umiemy sobie jeszcze wyobrazić. Fan piłki nożnej otrzyma do kawusi artykuły o ulubionych zawodnikach, sympatyk przyrody dostanie historię o zbiórce pieniędzy na zwierzątka marznące w lesie, a zwolennik pewnego ugrupowania politycznego – analizę konferencji prasowej wraz z cytatami kto – co – i po co – powiedział w związku z tym. Na deser zaś będą cycki, bo seks zawsze dobrze się sprzedaje.
Co w tym złego? Otóż to, że cała redakcja będzie miała formę serwera stojącego na elektronicznej farmie AI, który będzie generował spersonalizowane treści tylko dla Was – niczym fabryka paszę dla świń. Biosfera metadanych uzupełniona o AI spowoduje, że każdy artykuł będzie inny: uszyty pod Twoje poglądy, fobie, potrzeby chwili. Podniecają Cię Azjatki? Dostaniesz krótkie filmiki z młodymi Chinkami – wygenerowane dokładnie tak, jak lubisz. Jesteś fanem partii „Lepszość dla każdego”? AI napisze artykuł umacniające Cię w przekonaniu, że masz rację. Optymista dostanie szklankę pełną, pesymista – pustą. Weganin nigdy nie zetknie się ze zdjęciem mięsa, a mięsożerca otrzyma pochwałę kiełbasy. Wylądujemy w bańce informacyjnej na niewyobrażalnym wręcz poziomie głębi.
Dziś w redakcjach siedzą specjalni pracownicy odpowiedzialni tylko za to, by wymyślać chwytliwe tytuły. Wykorzystują szereg narzędzi – takich jak generatory – by skutecznie przyciągnąć naszą uwagę. Ale to już ich ostatnie chwile; pomimo wysiłków i pomysłowości jutro zastąpi ich AI. Algorytm przygotuje narkotyczne tytuły specjalnie pod Ciebie – zadba o to, byś otrzymał treść w ulubionym opakowaniu, byś miał więcej tego co lubisz – i nic ponad to.
Wchodzicie czasem na jakąś stronę internetową z myślą „zobaczę co się ciekawego wydarzyło”? Za dosłownie sekundę strony główne portali staną się fikcją – artykuły tworzyć się będą dopiero w momencie, gdy klikniesz w tytuł. Po co pisać na zapas? Treść zostanie wygenerowana w chwili, kiedy jej zapragniesz zwabiony tytułem – a skasowana gdy zamkniesz stronę – niczym kwantowa fluktuacja. Przerażające.
Lada chwila media staną się zakładnikami AI – a my wraz z nimi. Już dziś – gdy na jednej szali położymy płatną treść tworzoną przez człowieka – a na drugiej automatycznie generowany bełkot – większość z nas wybierze to, co tańsze. Bliska przyszłość pozbawi nas wyboru: dziennikarzy zastąpi treść generatywna. Zresztą ta przyszłość już tu jest; owa lada chwila była wczoraj.