Już na wstępie musicie wiedzieć o tym, że wbrew swojemu położeniu geopolitycznemu Jordania jest obecnie bardzo bezpiecznym miejscem. To, że leży wciśnięta pomiędzy Izrael, Palestynę, Syrię, Irak oraz Arabię Saudyjską – nie oznacza, że powinniście jej w jakikolwiek sposób unikać. Przemyślana polityka prowadzona od ćwierćwiecza lat przez Króla Jordanii Abd Allah II ibn Husajna spowodowała, że kraj ten obecnie nie jest uwikłany w żadne konflikty ze swoimi sąsiadami.
W przestrzeni powietrznej nad Jordanią możecie spotkać „pracującą” izraelską obronę przeciwlotniczą, ale także ten na pierwszy rzut oka niepokojący element nie powinien Was martwić: są to zdarzenia sporadyczne, i wynikające z umowy międzynarodowej zezwalającej Izraelowi zwalczać irańskie oraz jemeńskie rakiety już nad terytorium swojego sąsiada. Piszę o tym tylko po to, żebyście umieli zinterpretować przekazy medialne gdy kolejny raz przeczytacie, że „nad Jordanią zestrzelono Irańskie rakiety balistyczne”.
Mam nadzieję, że Was uspokoiłem.
Jordania jest krajem 3.5-krotnie mniejszym od Polski, zamieszkałym przez około 7 milionów mieszkańców. Geograficznie dzieli się na kilka różniących się między sobą regionów, a każdy z nich ma dla podróżników przygotowane spektakularne atrakcje. Planując podróż do tego kraju warto postarać się odwiedzić każdy z nich tak, by zakosztować w tutejszej różnorodności. Podczas mojej pierwszej wizyty w 2019 roku skupiłem się wyłącznie na pustynnym południu kraju, i teraz – po drugiej wizycie w 2025 roku – wiem, że to był spory błąd. Decydując się na intensywną podróż można zwiedzić całą Jordanię w 10-12 dni.
Centralna Jordania to obszar powiązany ze stolicą państwa – Ammanem. Jest to region najgęściej zaludniony: to typowa miejska aglomeracja rozłożona na setkach kilometrów kwadratowych i rozrastająca się szybko we wszystkie strony. To zazwyczaj w tym właśnie miejscu rozpoczyna się każda podróż po Jordanii – od lądowania na międzynarodowym lotnisku pod Ammanem. Interesującymi obiektami (poza samą stolicą) jest miasto Madaba będące światową stolicą mozaiki oraz znajdująca się kilkanaście kilometrów dalej na zachód słynna góra Nebo (na której wg biblii umarł Mojżesz). Warto odwiedzić ten szczyt o zachodzie słońca, by popatrzeć w kierunku doskonale widocznego na horyzoncie Morza Martwego oraz granicy z Izraelem. Uwaga: stanowiska archeologiczne na górze Nebo są wcześnie zamykane, więc nie da się połączyć ich zwiedzania z zachodem słońca – trzeba to zrobić osobno, najlepiej przed południem.
Miłośnikom miast często wystarcza do zwiedzenia sam Amman – miasto jest duże, kolorowe, całkiem nowoczesne. My spędziliśmy w nim jednak tylko jeden dzień: tego typu miejsca nie są tym, czego oczekuję od moich podróży. Jeżeli musicie spędzić więcej czasu w centralnej Jordanii, to o wiele lepszym pomysłem jest wg mnie poszukanie noclegów we wspomnianej Madabie, w której znajduje się kilka bardzo ciekawych muzeów i stanowisk archeologicznych. Alternatywą może także być zabytkowe As-Salt znajdujące się na liście UNESCO i położone zaledwie 20 kilometrów na północny-zachód od centrum Ammanu. Wciśnięte w skały wąwozu miasto przyciąga nielicznych turystów klimatyczną zabudową starego centrum oraz pięknymi punktami widokowymi.
Jordania Południowa to najbardziej popularny turystycznie kierunek kraju. Jadąc na południe z lotniska już po kilkudziesięciu kilometrach natrafiamy na początki pustyni, która z każdą chwilą staje się coraz dziksza i bardziej niedostępna. Mijamy kilka wspaniałych zamków pochodzących z różnych epok: zarówno z czasów wypraw krzyżowych, z nieco późniejszych arabskich – jak i wcześniejszych; pamiętających jeszcze rządy Rzymskie. Wiele z nich powstało na szczytach gór i wydaje się niemożliwych do zdobycia.
Zagadką jest w jaki sposób na tak dalekich i odosobnionych pustkowiach udawało się kiedyś przeżyć ich mieszkańcom… odpowiedzią są zmiany klimatyczne. W czasach, gdy tutejsze zamki były zamieszkałe klimat tej części świata był dużo łagodniejszy, a i deszcze nie były taką rzadkością jaką są dziś. Pozostałością po dawnych ulewach są wyschnięte doliny rzeczne – tzw. wadi – które otaczają twierdze i opuszczone osady. To wspomnienie dawnego zielonego świata, który przeminął bezpowrotnie; przynajmniej w ludzkim wymiarze czasu.
Absolutnym hitem wśród zamków tego regionu – i całkowicie niedocenianym w przewodnikach – jest Qasr Bshir; rzymska twierdza licząca sobie prawie dwa tysiące lat. Zachowany w surowym stanie zamek stoi na całkowitym pustkowiu, omiatany tylko pustynnym wiatrem i palony wysysającym siły słońcem. Aby do niego dotrzeć musicie zboczyć z głównej drogi w prawo, na zachód, niecały kilometr przed miasteczkiem Al-Katrana. Jeżeli posiadacie samochód terenowy, to gdy zobaczycie fortecę zjedziecie w jej kierunku na przełaj – a jeżeli nie macie napędu 4×4, to ostatnie dwa kilometry musicie przejść pieszo. Ale zapewniam Was – warto! Macie gwarancję, że będziecie w tym miejscu sami, a piknik zorganizowany we wnętrzu ruin zdefiniuje Wasz apetyt na dalszą podróż po Jordanii.
Kontynuując jazdę na południe w końcu dotrzecie tam, gdzie docierają wszyscy zagraniczni turyści: do starożytnej Petry. To stolica ludu zwanego Nabatejczykami, o której ze względu na jej światową sławę nie będę teraz szczegółowo opowiadał – napiszę o tym miejscu osobny artykuł. Warto wiedzieć, że Petra wymawiana jest w jednym rzędzie z egipskimi piramidami, chińskim Wielkim Murem czy greckim Akropolem. Niestety to także miejsce będące tym wszystkim, czego nienawidzę w masowej turystyce: bilety, karnety, dorożki i osiołki. Naganiacze, oszuści… oraz pędzący przed siebie tłum „zwiedzających” z całego świata – niczym wycieczka oszalałych niewolników. Lody, meleksy i niekończący się sznur straganów pełnych tandetnych pamiątek.
A jednak na Petrę nie mogę narzekać. Przy całym tym szaleństwie udało mi się znaleźć boczną ścieżkę, która zaprowadziła mnie w absolutnie mistyczne miejsce; do opuszczonej doliny z kamiennymi świątyniami – w której byłem absolutnie sam. Przedzierając się przez dwie godziny przez skały i kamienne schody obcowałem z nieznanym: nie spotkałem drugiego człowieka, co w Petrze jest wręcz niemożliwe. Jeżeli jesteście zaintrygowani – zapraszam na film dołączony do tego artykułu.
Gdy już opuścicie Petrę – niektórym wystarczy na jej zwiedzenie jeden dzień, inni zatrzymują się tu nawet na trzy dni – i pojedziecie dalej na południe, dotrzecie do jednego z nowych cudów świata: do doliny Wadi Rum. Jest to miejsce tak kosmiczne, że nie przez przypadek zwane Marsjańską Doliną; to krajobraz zupełnie nie z naszej planety.
Dolina Wadi Rum to rezerwat przyrody zajmujący tysiąc kilometrów kwadratowych pustyni udekorowanej majestatycznymi skalnymi ostańcami osiągającymi setki metrów wysokości. To iście nieziemski krajobraz, przepiękny, ale i surowy – budzący zachwyt i trwogę. Na zwiedzenie doliny będziecie potrzebowali dobrego przewodnika oraz noclegów; nie da się tego miejsca zwiedzić samodzielnie. I do razu dygresja: jeżeli wypożyczycie na lotnisku samochód terenowy, to także w tym przypadku sami sobie tu nie poradzicie; do pokonywania bezdroży potrzebna jest prawdziwa terenówka – taka z krwi i kości – a nie pseudozabawki z wypożyczalni aut.
Jeżeli zaś chodzi o noclegi, to w teorii na Wadi Rum znajdują się dziesiątki noclegów o bardzo szerokim wachlarzu cen – jednak to tylko pozory. Większość lokalizacji jest albo nieprawdziwa, albo nieczynna – to efekt kryzysu turystycznego, w jakim od czasów pandemii znajduje się Jordania. Po zakończeniu epidemii nadeszła kolejna katastrofa dla tutejszego przemysłu turystycznego: wojna w Palestynie, która spowodowała kolejną skokową ucieczkę turystów z tego bezpiecznego przecież kraju.
Efekt jest taki, że dziś na Wadi Rum funkcjonuje zaledwie kilka obiektów turystycznych. Większość pozostałych kompleksów tylko udaje, że istnieje – w rzeczywistości ich właściciele po złożeniu rezerwacji „sprzedają” turystów do istniejących miejsc noclegowych. Dlatego też szukanie ofert na portalach prowadzi często do frustracji i oszustw: podawane lokalizacje noclegów są nieprawdziwe, a ogłoszeniodawcy nie chcą ujawniać ich prawdziwych nazw i miejsc. Umawiają się często, że odbiorą Was na jakimś parkingu pod Wadi Rum, i wtedy zawiozą do swojego hotelu – a w rzeczywistości wiozą zupełnie gdzieś indziej – do innego ośrodka. W naszym przypadku noclegi znajdowały się kilkanaście kilometrów od Wadi Rum; w miejscu absolutnie niedostępnym dla naszego pojazdu; w ten sposób staliśmy się w pewnym sensie „zakładnikami” właściciela noclegów – byliśmy od niego uzależnieni pod każdym względem: musieliśmy brać jego żywność, jego transport, jego przewodników – i oczywiście po jego cenach.
W Wadi Rum zaszokowało mnie także pewne zdarzenie. Pierwszego dnia po przyjeździe próbowaliśmy samodzielnie dojechać na nocleg: zależało nam na własnej mobilności, gdyż w nocy biegliśmy po pustyni maraton i musieliśmy dojechać zarówno na start, jak i wrócić w środku nocy w ciemnościach – z mety do hotelu; a za dodatkowy transport gospodarz chciał oczywiście zapłaty. I jak było do przewidzenia dość szybko ugrzęźliśmy autem w piaskach po same progi… Wtedy szybko pojawili się lokalni beduini wyposażeni w prawdziwy samochód terenowy i zaproponowali, że za równowartość 150 złotych pomogą nam wydostać się z pułapki.
Nie byłbym zdziwiony gdyby nie fakt, że z moich dość licznych podróży po arabskich krainach wiem doskonale, że dla pustynnych ludów pomoc podróżnym w ich kłopotach to świętość i obowiązek. Żądanie pieniędzy za udzielenie pomocy to hańba na honorze, gdyż na pustyni można przeżyć tylko dzięki wzajemnej pomocy. – historia z żądaniem pieniędzy jest wręcz nieprawdopodobna w innych miejscach. Niestety zdarzenie to oznacza, że nawet w Jordanii masowa turystyka zniszczyła pierwotne obyczaje ludzi zamieszkujących pustynię.
Tematu zwiedzania Wadi Rum nie da się opisać w kilku zdaniach; dlatego też zapraszam do odwiedzania mojego bloga – postaram się w ciągu kilku tygodni zamieścić osobny poradnik. Jeżeli natomiast będziecie szukać mocniejszych wrażeń niż tylko wycieczka, to 30 kilometrów na południe od Wadi Rum – już na samej granicy z Arabią Saudyjską – znajduje się najwyższy szczyt Jordanii: liczący sobie 1840 metrów Dżabal Umm ad Dami. Samochodowa wyprawa do jego podnóży jest możliwa do zorganizowania, a samo wejście warte poświęcenia całego dnia. Ale o tym także wkrótce!
Kolejnym regionem, który chcę Wam polecić – i z pewnością bierzecie go pod uwagę – jest zachodnio południowa część Jordanii. To miejsce zajmuje wschodnie wybrzeże Morza Martwego; chyba bez kozery mogę napisać akwenu wodnego zarówno mistycznego, jak i mitologicznego. To tutaj właśnie, nad brzegami jeziora – bo Morze Martwe jest właśnie jeziorem, a nie morzem – rozgrywa się duża część wydarzeń opisanych w Biblii. Tysiące lat następujących po sobie wydarzeń, wojen, ludów i plemion odcisnęło w tym miejscu swoje ślady. Niemniej nie będę się teraz skupiał na starożytności, tylko opiszę same realia „wczasowania” nad Morzem Martwym.
Nie wiem, czy jesteście gotowi na to, co za chwilę usłyszycie: Morze Martwe nie jest warte wakacji. Jedyną atrakcją tego miejsca jest jego rekordowe zasolenie pozwalające unosić się na powierzchni nawet wtedy, gdy nie umiecie pływać. Czy to jednak wystarczy, by tutaj przyjechać? Czy fakt unoszenia się ludzkiego ciała na powierzchni wody niczym korek od szampana rzeczywiście jest tak ekscytujący, by w tym zupełnie nijakim miejscu spędzić więcej niż jeden dzień? Nie, nie jest.
A taka właśnie jest prawda: Morze Martwe nie dość, że jest całkowicie martwe (ze względu na wspomniane zasolenie), to jeszcze po jordańskiej stronie nie ma ono do zaoferowania turystom nic ponadto (zresztą po stronie izraelskiej wcale nie jest lepiej). Ze względu na postępującą erozję wybrzeża oraz ekstremalnie niebezpieczne solne zapadliska nie ma tutaj żadnych plaż. To nie jest piękna egzotyka, to nie są widoki zapierające dech w piersiach, tutaj nie ma palm, błękitu oceanu ani złocistych piasków nadających się do uwiecznienia na fotografiach. Jest tylko gryząca woda, która wpływa w każdy zakamarek ciała i wymaga żmudnego mycia się po każdym wejściu.
I nie ma z mojej strony żadnej złośliwości: tak już po prostu jest. Oczywiście kąpiel w przesolonej wodzie jest marzeniem wielu podróżników i turystów – jest to jednak marzenie wykreowane przez biura podróży, przez ośrodki wypoczynkowe, przez ministerstwa turystki krajów leżących nad tym akwenem. W rzeczywistości woda przypomina jadowity syrop; biada temu, komu dostanie się do oczu czy do ust. Kleista maź jest trudna do zmycia, piecze, swędzi, doskwiera – w imię czego? Iluzorycznych wartości prozdrowotnych? Gdyby kąpiel w solance była taka zdrowa i niesamowita jak opisują to przewodniki turystyczne, to sól dosypywano by do połowy hotelowych basenów na całym świecie.
Linia brzegowa Jordanii z Morzem Martwym liczy sobie 40 kilometrów długości. Ze względu na wspomnianą już wcześniej wojnę w Palestynie większość leżących na niej ośrodków wypoczynkowych jest zamknięta – z braku klientów. Zagrożenie jakimiś działaniami wojennymi to medialna bzdura; lecz branża turystyczna słynie z tego typu lęków. Gdyby obciążonych swoimi stereotypami turystów wrzucić do Morza Martwego, to poszliby na dno niczym kamienie i żadne stężenie soli by ich nie uratowało.
Ale nie o kryzysie w turystyce chciałem pisać. W Jordanii znajduje się tylko jedno godne polecenia miejsce będące ośrodkiem nad Morzem Martwym – jest nim kompleks resortów leżących około pięciu kilometrów na południe od północnego skraju Morza Martwego. Znajduje się tam kilkanaście obiektów posiadających własne plaże (a więc w miarę zadbane…), baseny, oraz jakąś rozsądną ofertę wyżywienia i noclegów. Niemniej nawet tutaj musicie wybierać najlepsze z hoteli, gdyż te ekonomiczne są albo czasowo zamknięte – albo całkowicie puste. Brak turystów odcisnął swe piętno na resortach: jest w nich co najwyżej skromnie. Gdy zatrzymaliśmy się w 4-gwiazdkowym hotelu przeznaczonym dla 500 osób, poza nami było tam zaledwie kilkunastu innych gości. Można było dosłownie biegać po korytarzach i udawać duchy.
Nie jest to zjawisko incydentalne; większość biznesu turystycznego w Jordanii przechodzi kryzys. W prawie wszystkich miejscach do których dotarliśmy obsługa była zredukowana do minimum; często nie można było liczyć na śniadania, a w budynkach panowało echo. Przykładowo w pięknym hotelu w mieście Jerash byliśmy jedynymi gośćmi od kilku dni, a recepcjonista przepraszał nas, że jedzenie jest podawane na brudnym i zakurzonym dachu – nie spodziewali się, że ktokolwiek do nich przyjedzie.
Jeżeli nie spodobają się wam słone wody Morza Martwego, to mam dla Was jednak także dobrą wiadomość: region ten ma w zapasie inną atrakcję: doliny rzeczne (wadi) pełne… wody! Jedna z nich – o nazwie Wadi Mujib – utworzyła przez setki tysięcy lat swojego istnienia ogromny kanion, który przebija nawet Petrę. O dziwo jego dnem płynie krystalicznie czysty i rwący strumień, którym można wędrować pod prąd przez dobre dwie godziny w górę rzeki. Wrażenie jest absolutnie nieopisywalne; kiedy idziecie po szyję zanurzeni w wodzie, kanionem o szerokości zaledwie kilku metrów, a nad wami wiszą skały o wysokości 300-500 metrów. Z tego miejsca będzie kolejny piękny film!
Wędrówkę po Wadi Mujib polecam każdemu, kto ukończył 15 lat; kto jest pełnosprawny, nie ma klaustrofobii i nie boi się utonąć. Niestety – co jest dość symptomatyczne – rzeka nie wpada do Morza Martwego; w miejscu swojego ujścia została zabetonowana i skierowana do podziemnego kanału; po to, by dostarczać całą wodę rolnictwu. Efekt jest wszystkim znany: Morze Martwe wysycha, a poziom wody opada nawet po 2 metry rocznie.
Kiedy skończycie w końcu przygodę z Morzem Martwym i uznacie, że to rzeczywiście nie ma sensu, czeka na Was kolejny region – tym razem Jordania północno-zachodnia. To zupełnie inne miejsce niż poprzednie. Nagle robi się zielono, wesoło i ponownie dość ludnie. Ta część Jordanii położona jest przy granicy z Izraelem i z Syrią, i jest rolnicza – co bardzo mocno kontrastuje z pustyniami południa.
Północno-zachodnia Jordania jest także pełna zabytków. Ponownie możecie więc liczyć na zamki, ruiny, świątynie, oraz wszelakie obiekty UNESCO – napisałbym, że jest to region wypełniony starożytnościami… jednak nie ma to sensu. W Jordanii wszędzie gdzie wbijecie łopatę w ziemię – znajdziecie jakieś zabytki; i trzeba się do tego przyzwyczaić. Bethany beyond the Jordan, Damiya dolmen field, Archaeological Site of Jerash, Ajloun Castle, Pella, Umm Qays, Abila in the Decapolis – wyliczać można w nieskończoność. Każde miejsce jest wspaniałe i… każde inne. Na zwiedzenie tego regionu musicie zarezerwować dwa lub trzy dni – jeżeli tego nie zrobicie, to zapomnijcie o opowiadaniu, że zwiedziliście cały kraj!
Na koniec tego skróconego przewodnika zostawiłem sobie małą perełkę: północno-wschodnią część Jordanii. To dość dziwne miejsce, które zupełnie nie przypomina pozostałych regionów. Jeżeli spojrzycie na mapę Jordanii to zauważycie, że na północy jej granica skręca silnie na wschód tworząc specyficzny występ okrążający Arabię Saudyjską i kierujący się w kierunku Iraku.
Miejsce jest dziwne; to płaskie bazaltowe bezdroża ciągnące się niemal w nieskończoność. Jeżeli szukacie zagubienia się w dziczy i śmierci – z wychłodzenia lub z braku wody – to właśnie tutaj zginiecie najszybciej. W dzień rozgrzany do czerwoności a w nocy niemal lodowaty bezkres pokona najtwardszych wędrowców; wypalone bazalty nie dadzą Wam ani osłony, ani żadnych wskazówek co do kierunku marszu. Jeżeli się zgubicie – umrzecie.
A jednak nawet tutaj osiedlali się w przeszłości ludzie. Z dostępnych skał wznieśli zamki zwane dziś Zamkami Pustyni. Na szczęście by do nich dotrzeć nie trzeba ryzykować: większość z nich dostępna jest bezpośrednio z jednej z dwóch przecinających region dróg. Jeżeli Wam się poszczęści, to spotkacie tak bardzo znużonych pracą przewodników, że dadzą wam… klucze do zamków, i będziecie mogli zwiedzić je zupełnie sami. To kolejne miejsce, w którym poza wami nie będzie najprawdopodobniej nikogo. Zapiszcie sobie nazwy: the Jordanian ḥarrah, AlAzraq Castle, Kasr Amra, Qasr Al-Harranah – oraz rezerwat bagien Al-Azrak.
Czas odpowiedzieć na tradycyjnie najczęściej zadawane pytanie: ile taka podróż kosztuje? Cóż, jak zawsze odpowiem: to zależy!
Przelot – to tradycyjnie najdroższy składnik wypraw. Do Jordanii obecnie nie ma z Polski bezpośrednich połączeń (są sezonowe, prawdopodobnie ruszą ponownie jesienią), i trzeba kupić loty z przesiadkami; najczęściej w Wiedniu lub w Budapeszcie (tanimi liniami). Podróż ekonomicznymi przewoźnikami oznacza jednak, że może być drożej – gdy tylko zapragniecie zabrać ze sobą bagaż. Dlatego choć w teorii możliwe są ceny przelotu z Warszawy czy Krakowa do Ammanu za 500-700 złotych, to są to głównie opowieści szwagra. I dlatego cena w granicach 1300-1500 złotych za jedną osobę z bagażem, na jednym bilecie lotniczym w ramach sojuszy (czyli z gwarancją dolotu i z gwarantowanymi przesiadkami) jest w mojej opinii ceną rozsądną.
Wynajem auta – to druga ważna składowa kosztów. Do zwiedzenia Jordanii samochód będzie Wam absolutnie niezbędny. Wypożyczyć samochód można bezpośrednio na lotnisku pod Ammanem – jest tam pełna gama wszystkich popularnych światowych marek wypożyczalni aut. Można wybrać model ekonomiczny w cenach poniżej 200 złotych za dobę, albo pojazd z napędem 4×4. Wtedy cena rośnie do 300 i więcej złotych za dobę; przy czym nie są to pojazdy, które jak już pisałem powyżej dadzą radę trudom pustyni. Dlatego też nie do końca jestem przekonany, czy taki samochód będzie Wam potrzebny: do 98 procent jordańskich atrakcji dojedziecie normalnymi drogami asfaltowymi. Więc po co przepłacać?
Ubezpieczenie pojazdu to temat rzeka. W Jordanii na ulicach jest porządek i nie ma żadnych problemów z ruchem drogowym; kierowcy nie szaleją, a poza stolicą ruch na drogach jest zwykle wręcz iluzoryczny. Koszt ubezpieczenia należy bezwzględnie ustalać w wypożyczalni przed podpisaniem umowy najmu pojazdu: inaczej stracicie czynnik negocjacji i operator narzuci Wam wyższe stawki wiedząc, że nie macie już innego wyjścia. My za duże auto osobowe 4×4 zapłaciliśmy z pełnym ubezpieczeniem 3400 pln za 10 dni. Można było taniej.
Wizy – obywateli Polski obowiązują wizy. Można je wyrobić awaryjnie na lotnisku, ale lepiej zaoszczędzić czas i zrobić to elektronicznie jeszcze w Polsce. Koszt 30-dniowej wizy jordańskiej to obecnie 40 JOD, czyli około 210 pln. Wizę opłaca się wyrobić tylko wtedy, gdy nie planujecie zwiedzać zabytków.
Jordan Pass – lepszy rozwiązaniem niż zakup wizy jest skorzystanie ze specjalnej przepustki turystycznej, która zawiera nie tylko bilety wstępu do kilkudziesięciu obiektów, ale także właśnie wizę turystyczną (oficjalnie władze Jordanii informują, że przepustka nie zawiera wizy, tylko daje zwolnienie z obowiązku jej posiadania). Jordan Pass kosztuje w zależności od wyboru 70-75 lub 80 JOD (równowartość 370-420 pln) i pozwala wejść do niemal wszystkich zabytków kraju – z wyłączeniem tych, które zarządzane są przez prywatne firmy lub przez związki wyznaniowe (Jordan Pass nie działa także w Wadi Mujib). Koszt przepustki zwraca się gdy chcemy zwiedzić Petrę – tamtejsze bilety są bardzo drogie, przepustka jest już od razu biletem także w to miejsce. Wersje cenowe Jordan Pass-a zależne są od tego, ile dni chcecie spędzić właśnie w Petrze.
Co bardzo ważne: Jordan Pass można kupić wyłącznie przez internet, i tylko przed wjechaniem do Jordanii. Wyrobienie przepustki trwa 2-3 dni. Na lotnisku okazujecie dokument, otrzymujecie potwierdzenie zwolnienia z wizy. Wszytko na temat znajdziecie TUTAJ
Internet – karty SIM najlepiej kupić od razu na lotnisku. Internet jest tani i dość dobry, choć w dolinach oraz na Wadi Rum może nie działać z braku zasięgu. Koszt 2-tygodniowego abonamentu 10 GB to zaledwie 56-60 złotych. Co ciekawe pakiet zawiera także kilkadziesiąt minut darmowych rozmów do Europy, więc z karty SIM można dzwonić do Polski. Ale uwaga: połączenie realizowane jest poprzez przekierowania, więc odbiorcy w Polsce za każdym razem widzą inny numer dzwoniącego – może to być kierunkowy z dowolnego innego kraju; np. z Węgier czy Meksyku.
Paliwo – tutaj małe zaskoczenie: choć Jordania leży na Bliskim Wschodzie, to ceny paliwa są tutaj bardzo zbliżone do cen w Polsce. Całe szczęście Jordania jest stosunkowa niewielkim krajem, więc dzienne przebiegi pomiędzy kolejnymi punktami podróży rzadko kiedy idą w setki kilometrów. Podczas naszego pobytu na paliwo wydaliśmy 1100 złotych.
Ubezpieczenie – będąc w Polsce warto wykupić ubezpieczenie zdrowotne (z opcją ewakuacji medycznej), choć raczej powinienem napisać: należy bezwzględnie je wykupić. To koszt 25-40 złotych dziennie, w zależności od sumy ubezpieczenia. Przy 10-dniach jest to już jednak spory wydatek rzędu ponad 300 złotych.
Wycieczki po Wadi Rum – jak już wspomniałem do zwiedzenia tego absolutnie obowiązkowego miejsca niezbędna jest wycieczka z przewodnikiem (choć nikt Was nie zatrzyma, jeżeli będziecie chcieli iść przez pustynię sami pieszo…) Podstawowe wersje wycieczek zawierają w cenie kierowcę będącego jednocześnie przewodnikiem, terenową toyotę z paliwem, posiłek oraz trasę wiodącą przez skonsultowane z Wami (zwykle macie listę do wyboru) ciekawe miejsca na pustyni (skały, skalne mosty, wąwozy, miejsca archeologiczne, petroglify, kamienie przypominające zwierzęta, wydmy itd) Przy 4-osobach cena wynosi około 20-30 dolarów od osoby, a wycieczka trwa 4-6 godzin.
Jeżeli dysponujecie większym budżetem możecie zamówić więcej atrakcji i np. dwa posiłki – w tym porządny obiad. Przy czterech-sześciu osobach terenówka powinna być już wyłącznie dla Was, jeździ się tradycyjnie na pace – ale kto chce, może siedzieć wewnątrz. Lokalsi są doświadczeni w obsłudze turystów, więc chętnie opowiadają o okolicy oraz modyfikują program przystosowując go do Waszych potrzeb. W cenie zwyczajowo jest także woda – po kilka małych oraz jedna duża butelka na każdą osobę.
My wybraliśmy wersję ekstremalną, czyli opcję ze zdobyciem najwyższej góry Jordanii, Dżabal Umm ad Dami. Szczyt odległy jest od Wadi Rum o około 30 kilometrów, a dojazd do podnóża góry trwa dodatkowe półtorej godziny. Sama wspinaczka jest łatwa, aczkolwiek wymaga dobrej kondycji – do pokonania jest 1300 metrów przewyższenia. Niestety za tę atrakcję trzeba dopłacić 300-400 złotych od osoby. Co niezwykłe na szczycie nie byliśmy sami: byli Koreańczycy, Francuzi i wycieczka… z Japonii. Imponujący widok podziwialiśmy więc w największym tłumie ludzi, jaki spotkaliśmy w całej Jordanii.
Hotele – na koniec tradycyjny temat rzeka, czyli ile ceny noclegów. Tutaj mam dla Was dobrą wiadomość: hotele są dużo tańsze niż w Europie. Przykładowo Hotel Ibis Premium w Ammanie to około 150-170 złotych za duży i wygodny pokój dla 2-osób ze śniadaniami. Także 4-gwiazdkowe najlepsze hotele nad Morzem Martwym kosztują stosunkowo niewiele: 400-800 złotych za dobę w apartamencie 2-3 osobowym z pełnym wyżywieniem, basenem i prywatną plażą solną. Zastrzegam jednak kolejny raz, że owe plaże nie są tym, do czego jesteście przyzwyczajeni – to brudny brzeg zasypany różnymi przedmiotami, bywa, że na przykład pustakami; a wodna to słona maź. Na hotelowych plażach postawione są natryski ze słodką wodą służącą do obmycia się. Natomiast same pokoje są bardzo fajne: z widokiem „na ocean” oraz na przeciwległy izraelski brzeg Morza Martwego.
Atrakcyjne ceny mają także hotele i apartamenty w dolinach oraz w miejscowościach turystycznych. Znalezienie klimatycznych noclegów w granicach 100 złotych to żaden problem; warto jednak pytać, czy uda się wam do nich dotrzeć – czy wasze auto poradzi sobie z dojazdem. Jeżeli może być kłopot, to zwykle właściciele informują o problemie i proponują, że przyjadą po Was w uzgodnione miejsce np. na pobliski parking położony przy asfaltowej drodze.
Korzystając z portali rezerwacyjnych unikajcie ofert bezzwrotnych – zdarzają się oszustwa polegające na zamieszczaniu ofert nieistniejących noclegów (nam zdarzyło się to 2 razy na 10 noclegów). Warto także pytać o dokładną lokalizację, gdyż Jordańczycy podobnie jak Egipcjanie lubują się w zaznaczaniu lokalizacji hoteli zupełnie z sufitu – tak, by oferta wydawała się bardziej atrakcyjna. A gdy już klient zapłaci, to wtedy i tak nie będzie miał jak protestować, że nocleg jest piętnaście kilometrów dalej.
Kontrole policyjne na drogach są częste, ale nie należy się nimi stresować – nas zatrzymano cztery razy do kontroli, i tylko raz poproszono o pokazanie umowy najmu samochodu. Zwykle policjantom wystarcza rzut oka do środka pojazdu, i widząc turystów (ewentualnie pytają się, czy jesteście turystami) od razu życzą szerokiej drogi. Jeżeli szukacie kłopotów, to możecie sfotografować żołnierzy siedzących na rogatkach w transporterach opancerzonych; niemniej szczerze odradzam tę formę zabawy.
Obecnie ze względu na wojnę w Palestynie do Jordanii przyjeżdża bardzo mało turystów. Sześć lat temu były tu prawdziwe tłumy zwożone z całego świata przez biura podróży – setki wylewających się z autokarów ludzi psuły mi radość z podróżowania. Tym razem jest zupełnie inaczej: znikli naganiacze, wujkowie dobra rada, wszelacy cwaniacy i pomagacze, oraz łowcy okazji. Z krajobrazu Petry zniknęli tak bardzo znienawidzeni domorośli przewodnicy przebrani za Jacka Sparrowa; byli oni kwintesencją upierdliwości. Kiedyś było ich tu kilkudziesięciu, teraz spotkałem zaledwie jednego.
Być może 2025 rok to najlepszy czas na komfortowe i spokojne zwiedzenie Jordanii. Wcześniej czy później biura podróży znowu zwęszą interes i ogłoszą odkrywczo, że jest bezpiecznie. W Morzu Martwym ponownie zaroi się od cudacznie unoszących się na wodzie ciał, szlaki w dolinach zaleją tłumy spacerowiczów, a w Petrze będzie taki tłok, że znienawidzicie to miejsce. Wzrosną też ceny hoteli, bo branża będzie musiała sobie jakoś odbić niepowodzenia ostatnich lat. Czy warto wybrać się do Jordanii? Alternatywą są drewniane domki nad Bałtykiem w cenie po 800 złotych za dobę, oraz obiady za 150 złotych od osoby w smażalniach ryb sprowadzonych z Azji. Wybór co zrobić z wakacjami należy wyłącznie do Was.