PUB: Wyprawa 048: Kazachstan cz.13 – Ostatnia noc w Nur-Sułtan…

Stolica Kazachstanu to miejsce niezwykłe; skrajnie nowoczesna architektura przeplata się z szarą rzeczywistością stepu. Ale jest to miejsce wyjątkowe także z innego powodu: w ciągu ostatnich 61 lat miasto aż pięciokrotnie zmieniało swoją nazwę. Pierwotnie zbudowana tutaj przez Rosjan faktoria handlowa nazywała się Akmolińsk – ale w 1961 roku przemianowano rozwijające się osiedle na Celinograd. Ta nazwa utrzymała się do upadku ZSRR i uzyskania przez Kazachstan niepodległości: w 1991 roku zmieniono nazwę na Akmołę.

Sześć lat później dokonano kolejnej zmiany – tym razem na Astanę. Nazwa ta utrzymała się do 2019 kiedy to miasto na cześć odchodzącego „na emeryturę” Prezydenta Kazachstanu – Nursułtana Nazarbajewa – nazwano jego imieniem. Nazwa Nur-Sułtan przetrwała jednak tylko niecałe trzy lata… po zeszłorocznych krwawych rozruchach i ucieczce byłego Prezydenta za granicę – ponownie zmieniono nazwę; powrócono do poprzedniej, czyli Astany.

W Astanie, gdy była jeszcze nazywana Nur-Sułtanem, spędziliśmy kilka dni. Zapraszam Was na krótką opowieść o kazachskiej duszy…
 
To była nasza ostatnia noc w Kazachstanie; każda podróż kiedyś się zaczyna, i kiedyś niestety kończy. By uczcić ten fakt postanowiliśmy najpierw przeczytać małe „co nieco” w hotelu. Gdy już przeczytaliśmy wszystko co było pod ręką, gdzieś w okolicach tutejszej godziny 21:00 poczuliśmy, że jesteśmy głodni. Normalny efekt pobudzonego dobrą lekturą żołądka.
 
Kilka godzin wcześniej znaleźliśmy fajną restaurację; zaledwie czterysta metrów od naszego hotelu . Coś w rodzaju Hard Rock Cafe – tylko większe, lepsze i Kazachskie. Głodni postanowiliśmy ponownie skierować tam nasze kroki. W zakamarkach mojej podświadomości tlił się także intrygujący obraz małej biblioteczki stojącej w głębi pubu; podświadomie czułem, że zawiera ona dzieła tutejszych poetów. Coś dla duszy, coś dla ciała.
 
Początkowo wszystko przebiegało normalnie. Świetne jedzenie, dobry stolik, uśmiechnięci ludzie. Typowy kazachski wieczór. Zauważyłem, że kobiety i mężczyźni siedzą osobno: nie wynikało to jednak z lokalnych zwyczajów przywodzących na myśl kraje islamskie – po prostu osobno do pubu przyszły grupki kobiet, i osobno mężczyzn. Nikt się z nikim nie integrował, każda grupa siedziała przy swoich stolikach i zajadała specjały.
A specjały te były bardzo smakowite. Na naszym stole najpierw pojawiła się deska serów, chwilę później uzupełniła ją czterotomowa „Encyklopedia Britannica”. Mijała właśnie godzina 22:00 i byłem ponuro przekonany, że ten poetycki wieczór właśnie dogasa… Jak bardzo się myliłem! Nagle jak nie gruchnie, jak nie łupnie, jak nie trzaśnie! Ktoś włączył głośno muzykę i spokojny do tej pory Kazachski świat zawirował przed naszymi oczami.
 
W ciągu krótkiej chwili parkiet zaroił się od pląsających kobiet. Jakby jakieś zaginione plemię Króla Juliana nagle wyłoniło się z lasu i dostało sygnał do tańca. Popatrzyłem na salę z perspektywy podróżnika notującego każdy obyczajowy szczegół: gdy kobiety wirowały w rytm muzycznych hitów, mężczyźni zachowywali wstrzemięźliwość – dopijali z rozwagą i w skupieniu kolejne rozdziały swoich książek. Z czasem jednak lektura traciła na znaczeniu i coraz więcej także osobników płci brzydkiej przystępowało się żwawego tańca.
Co ciekawe mężczyźni i kobiety nadal tańczyli osobno; mężczyźni w swoich kółeczkach, a kobiety w swoich. Siedzieliśmy i czekaliśmy na okazję do integracji. Punktem zwrotnym okazała się palarnia. Przestronne, oszklone pomieszczenie wyposażone w nowoczesną wentylatornię. Na całym świecie palarnie są miejscami zawierania znajomości.
 
– Wy skąd? Amierykańce?
– Niet! My z Polszy!
 
No i się zaczęło. W ciągu minuty mieliśmy przyjaciół z Kazachstanu. Na nasz stół wjechały ciężkie „Dzieła Wybrane Lenina” – zrewanżowaliśmy się „Trylogią Sienkiewicza”. Kazachowie interesowali się tym jakie w Polsce są miasta, co tutaj robimy, czy podoba nam się ich kraj? Ilu mieszkańców ma Warszawa, czy mamy konie, ile zarabiamy? My pytaliśmy o tutejszy klimat i temperatury. Gdy dowiedzieli się, że u nas -15 stopni to już mróz, nie mogli wyjść ze zdziwienia. Gdy dodałem, że przy -20 stopniach dzieci nie chodzą do szkół, odparli, że u nich jest to nie do pomyślenia – dzieci wcale by nie chodziły do szkół przez długie zimowe miesiące; u nich bywa nawet… minus 50 stopni.
Muzyka chwilowo ucichła i mogliśmy oddać się głębszej dyskusji. Ajdar – niski, krępy Kazach koło czterdziestki – najbardziej zazdrościł nam w Polsce braku korupcji. U nas – mówił – wszędzie jest korupcja. Wy macie dobrze, bo w Europie tego nie ma. A u nas korupcja jest wszędzie: w policji, w urzędach, w pracy.
 
Wszyscy dookoła kiwali zgodnie głowami. Co miałem im powiedzieć? Jak wytłumaczyć rzeczywistość? Po co? Zamiast brnąć w temat realiów w Polsce i psuć wyidealizowany obraz własnego kraju zaproponowałem szybką nowelę. Przekąsiliśmy fraszką. Po chwili Paweł opowiedział naszą przygodę z tutejszą drogówką sprzed kilku dni – zaproponowano nam wtedy zamiast mandatu szybką „łapówkę”. Ajdar potwierdził, że połowa stawki mandatu jest obowiązującą ceną przy przekroczeniu prędkości. Połowę zyskuje policjant, połowę kierowca – i wszyscy są zadowoleni. Wyjął z kieszeni wizytówkę:
 
– Ja rabotam w antykorupcyjny zespoł w resort ministra. Kak Wy budietie mieli jakiś problem, Wy od razu dzwońcie do mnie i daj mi policjantów do telefonu.
 
Zamilkliśmy. Lekki zonk…
 
Przeczytaliśmy kolejną fraszkę, a po chwili muzyka została znowu pogłośniona. Sala ponownie zagęściła się pląsającymi mieszkańcami Nur-Sułtan. Wykorzystując szansę na zmianę tematu uciekam przed wątkiem korupcyjnym:
 
– Krasiwyje diewuszki u Was – komplementuję.
 
Ajdar patrzy na mnie uważnie, coś ocenia… i woła głośno przez pół sali. Podchodzi do nas wysoki, dwumetrowy Tałgat.
 
– Eto Tałgat, moj drug. Wy chcecie dziewuszki? Zaraz przyjadą.
 
Patrzymy na siebie z Pawłem. Chwila zastanowienia i w końcu odpowiadam, że mamy żony, i że bardzo dziękujemy za taką wspaniałą propozycję.
 
– A gdie Wasze żensziny?
– W Polszy,
– Tu ich nie ma!
– Da, ale one u nas w sercach są!
 
Uratowani.
Okazuje się, że Tałgat nie jest wykidajłą za jakiego go początkowo wzięliśmy. Podczas kolejnej przyjacielskiej wizyty w palarni dowiadujemy się, że jest tutejszym… stand uperem. Opowiada o swoich występach, o tym że chciałby wyjechać do Europy i tam występować. Polską scenę stand-up’u znam tylko z kanału Comedy Central, ale mamy wspólny temat i możemy pogadać. Tałgat jest wyraźnie zdziwiony niskimi zarobkami w Polsce. Gdy dowiaduje się jakie są zarobki w Polsce – kalkuluje, że nie opłaca mu się wyjechać. Pocieszam go, że w Germanii czy Italii na pewno dostałby więcej za swoje występy. Pyta jakie tam są duże miasta, i czy słyszałem o Weronie. Pyta jak zrobić własną stronę internetową; chciałby swoje występy pokazywać w Internecie.
 
Kolejnym naszym nowym przyjacielem jest Usaar. Przyznaje, że nie jest „czystym” Kazachem – jest Koreańczykiem. Jego dziadków zesłał tutaj w 1938 roku Stalin; w ramach czystek etnicznych prowadzonych na granicy Sojuza z Koreą. Szybko znajdujemy wspólny język – oni, „spec-przesiedleńcy” z dalekiego wschodu, tak jak zesłańcy z Polski – dużo przeszli. Usaar jest trzecim pokoleniem żyjącym na zesłaniu, ale nie chce wracać do Korei – ma czterech synów, czuje się już Kazachem.
Parkiet ponownie pełen jest kobiet i mężczyzn. Wszyscy nadal tańczą osobno – do końca wieczoru nie zobaczę ani jednej tańczącej wspólnie pary. Przysiadają się kolejni mężczyźni: ciekawi skąd jesteśmy, co robimy, ile zarabiamy. I zawsze pada pytanie Jak Wam się podoba w Kazachstanie? Paweł za każdym razem opowiada całą historię naszej podróży po ich kraju – jego cierpliwość zdaje się nie mieć końca. Zachwalamy więc stepy oraz tutejsze drogi, co powoduje wybuchy śmiechu u naszych rozmówców; temat dróg jest w Kazachstanie bardzo popularny. W moich dłoniach lądują wizytówki kolejnych osób, Paweł też ma już ich pełną kieszeń.
 
Korzystając z nadarzającej się okazji dosiada się kolejny mężczyzna. Przedstawia mi się:
 
– Ja jest kapitan Bawyrżan. Kak u Was jest miekatoryj problem, Wy dzwońtie do mienia innostrańcy. Ja Wam pamagu.
 
Wspólnie kartkujemy jakieś tomiszcze. Jedną stronę czyta on, drugą ja. Ściemnia się coraz bardziej, choć wydaje się to niemożliwe – przecież już dawno po północy. Wraca Ajdar z nową deską serów, a pod pachą niesie „Pamiętniki Trockiego”. Robimy przerwę w lekturze na wytańczenie ogarniającej nas ospałości.
Świta. Żegnamy się serdecznie z poznanymi Kazachami. Ktoś wciska mi do ręki banknot zapisany liczbami – z numerem swojego telefonu. Ktoś inny daje mi breloczek. Na przegubie Pawła ręki zatrzaskuje się misternie zrobiona bransoleta. Misiaczki, uściski. Ostatnią lekturę tubalnie odczytujemy wszyscy na raz.
 
Do hotelu mamy blisko. Czterysta metrów pokonanych w mroźnym październikowym powietrzu dobrze nam robi. Choć mamy blisko, nasi przyjaciele chcą nas podwieźć autem. Odmawiamy, damy radę sami – przeczytali razem z nami tyle książek, że nie powinni już dziś prowadzić.
 
Gdy wchodzimy do hotelowego pokoju niespodziewanie dzwoni Pawła telefon. Okazuje się, że to obsługa pubu – zapomnieliśmy zapłacić rachunku za stolik! Telefon dostali od naszych nowych przyjaciół. Wracamy więc do restauracji: okazuje się, że tam wciąż trwają deklamacje. Radość z ponownego spotkania znajomych nie ma końca, wiwatujemy. Odczytujemy wspólnie „Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych Ameryki”. Płacimy rachunek, równowartość zaledwie 90 złotych – za cały literacki, niezapomniany wieczór. Kolejny mroźny spacer wentyluje nasze płuca.
 
„Wy w Polsce macie dobrze. Nie ma u Was korupcji, ludzie są przyjacielscy i otwarci, podróżujecie, turyści przyjeżdżają do Was z całego świata. Dziwne, że tak mało zarabiacie, chyba nas nabieracie – ale Polaki eto gościnny i ciepły kraj” – przypominają mi się słowa naszych kazachskich przyjaciół.
 
W głowie mam jednak obrazy zupełnie innej Polski: pełnej marszów narodowców i kiboli „broniących ” chrześcijańskiej europy przed uchodźcami. Polski z kordonami bezpieczeństwa wzdłuż wschodniej granicy. Przypominają mi się politycy rozprawiających o roznoszących zarazki Arabach, o czających się w lasach Islamistach, wypowiadający się w sposób nietolerancyjny i ksenofobiczny. Polska pełna polityki.
 
Dnieje. Czas wracać do ojczyzny. Tej prawdziwej, a nie wymyślonej przez Kazachów.

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej materiałów z wyprawy do Kazachstanu?