Uwaga: niestety podczas nagrania rozładowała mi się podstawowa kamera i miałem do dyspozycji tylko kamerę 360 stopni. W efekcie film jest „ciężki” do obejrzenia bo większość osób nie lubi takich szerokokątnych ujęć.
Lokomotywownię w Kutnie zobaczyłem po raz pierwszy półtora roku temu. I był to kontakt dość przypadkowy: jechałem pociągiem z Torunia do Warszawy. Patrząc bezwiednie na uciekające krajobrazy oparłem głowę o szybę. Przysnąłem. Gdy ocknąłem się po jakimś czasie ujrzałem przez okno pędzącego pociągu wielką, wpatrującą się we mnie wybitymi szybami, halę fabryczną. Stała samotnie, wyróżniająca się swą wielkością, pośrodku długiego szeregu innych kolejarskich zabudowań. Mignęła mi przez chwilę zawalonymi fragmentami ścian oraz rzędem wielkich, drewnianych wrót prowadzących do jej wnętrza. Odniosłem dziwne wrażenie, że to nie ja patrzę na nią, ale ona na mnie: jakby przyglądała się przemykającym pociągom i ich pasażerom. Wpatrywała się.
To pierwsze spotkanie trwało zaledwie kilkanaście sekund. Mój pociąg pognał dalej. Wyrwany ze snu i wciąż zdezorientowany, kątem oka w ostatniej tylko chwili zarejestrowałem nazwę mijanej stacji. Kutno Azory.
Powyżej: lokomotywownia w Kutnie, 2005 rok. Foto: Artur Szymański, jslektury.blogspot.com
Powróciłem w to miejsce kilkanaście miesięcy później uzbrojony w kamerę i aparat fotograficzny. Wracając tym razem z Łodzi do Torunia samochodem, zjechałem z autostrady z mocnym postanowieniem zrobienia choćby krótkiego rekonesansu dostrzeżonej wtedy lokomotywowni. Bo tym razem wiedziałem już z czym mam do czynienia: obiekt, który tamtego dnia mignął mi przez szyby pociągu, był nieczynną od kilkunastu lat lokomotywownią w Kutnie.
Trudno jednak było mi ustalić aktualny stan budowli; relacje, które znalazłem w internecie, wskazywały na to, że obiekt jest ogrodzony i ochraniany. Wszystkie źródła pochodziły jednak sprzed kilku lat i miałem nadzieję, że mogą one być już mocno nieaktualne. Nie myliłem się. Powoli zapadał wieczór, a ja właśnie rozpoczynałem industrialną randkę.
Dojazd do opuszczonej lokomotywowni Kutno-Azory prowadzi całkowicie zniszczoną drogą publiczną. Wielkie i gęsto rozsiane dziury powodują, że kierowca traci orientację: czy to droga pełna dziur? A może są to same dziury, pomiędzy którymi ktoś – tylko przez czysty przypadek – rozlał kiedyś trochę asfaltu? Nie byłem jednak sam. Okazało się, że moja lokomotywownia nie jest taka samotna na jaką wygląda. Pomimo okolicy sprawiającej wrażenie absolutnego „końca świata” przejeżdżają koło niej autobusy miejskie: na końcu drogi, pośrodku nieco ponurego kolejarskiego osiedla, znajduje się niewielka pętla autobusowa z przystankiem trzech linii: 7, 12 oraz 37. Dalej już tylko wiatr i wspomnienia.
W pierwszym odruchu podjechałem wprost pod bramę wiodącą na ogrodzony teren PKP. O tym, że koleje państwowe wciąż są tu gospodarzem, informuje wyblakła tabliczka z zakazem wstępu. Już ona sama mogłaby zostać eksponatem w jakimś muzeum – wraz z towarzyszącym jej znakiem „zakaz wjazdu”. Ów zakaz, kiedyś zapewne krwiście czerwony a dziś zaledwie blady i znużony życiem, pokrytym był… nazwijmy to „niecenzuralną myślą artystyczną”.
Zakaz to zakaz. Wycofałem się więc, i spróbowałem z innej strony. Tuż przy pętli autobusowej stoi niski budynek z dumnie wywieszoną tabliczką „Ochrona obiektu”. Po owej ochronie zostały jednak tylko zabite deskami okna oraz porośnięty chwastami trawnik. Widać, że już kilka lat temu ktoś wydał rozkaz „odmaszerować”. Od strony pętli autobusowej nie ma żadnego ogrodzenia czy zakazów, pozwoliłem więc sobie tędy „wspacerować” na teren lokomotywowni. Sam nie wiem, czy ostatecznie było to wtargnięcie, czy całkiem legalny spacer.
Hala główna wciąż sprawia monumentalne wrażenie. Prowadzi do niej trzynaście wielkich wrót, które wpuszczały kiedyś do jej wnętrza potężne lokomotywy. Wszystkie jednak te swoiste bramy do skarbca Aladyna zamknięte są na głucho. Niemniej wiele usytuowanych w bocznych ścianach okien jest wybitych, bądź wręcz wyrwanych – i tędy właśnie wlewa się do środka lokomotywowni główna fala poszukiwaczy przygód i eksploracji. Wystarczy jednak obejść budynek od strony południowej, a znajdziecie wyrwane z futryn drzwi. W ten sposób można ominąć ryzyko pokaleczenia się o szkła wciąż tkwiące w wybitych oknach. Można wejść wygodnie i bezpiecznie.
Hala lokomotywowni zbudowana jest na planie wycinka koła; przed wrotami znajdowała się kiedyś wielka obrotnica na której lokomotywy były obracane i naprowadzane na właściwe tory. Po obrotnicy, po związanej z nią maszynowni, po budce sterującej – a nawet po torach – nie ma już jednak żadnego śladu. Wszystko zniknęło, choć zdjęcia satelitarne pokazują, że zaledwie kilka lat temu urządzenia te były jeszcze na swoim miejscu. W 2014 roku stały tu nawet parowozy i niewielkie lokomotywy manewrowe. Gdzie się podziały? Mam nadzieję, że trafiły do jakiegoś muzeum.
Wnętrza hal – używam liczby mnogiej, gdyż w rzeczywistości lokomotywownia składała się z dwóch osobnych hal remontowych połączonych wewnętrznym łącznikiem – są piękne. To prawdziwie magiczny zabytek sztuki kolejarskiej, niestety całkowicie zapomniany, porzucony i ogołocony. Umieszczone w dachu świetliki i doświetlenia powodują, że wnętrza hal momentami wręcz promieniują słońcem. Światło pełza po resztkach suwnic, po torach, po podtrzymujących całą konstrukcję słupach. Niestety podczas mojej wizyty niebo było całkowicie zachmurzone – mogę więc sobie tylko wyobrazić, jaką gratką dla fotografów jest to miejsce podczas słonecznych dni.
W bocznej nawie ulokowane były pomieszczenia techniczne: biura majstrów kolejarskiego fachu, magazyny części, szatnie, łazienki, prysznice dla pracowników. Dziś wszystko jest zdewastowane, opuszczone, spalone i wyniesione. Ale wciąż unosi się tutaj pewnego rodzaju magia – zapach legendy o podboju świata przez koleje żelazne, uchwytny cień etosu pracy. Nie mogę polecić Wam jednak zwiedzenia tego miejsca, zwłaszcza z dziećmi. Zdarzają się tutaj otwarte studzienki, głębokie baseny techniczne czy ledwo widoczne kanały serwisowe. Jedna z bocznych ścian w połowie runęła, inna ma wielką ochotę pójść w jej ślady. Cały teren pokryty jest szkłem oraz ostrymi pozostałościami po urządzeniach.
Szczególnie przygnębiające wrażenie robi porównanie zrobionych przeze mnie zdjęć z fotografiami znalezionymi w Internecie, a zrobionymi zaledwie kilka lat wcześniej. Zdjęcia wykonane w 2015 czy w 2016 roku pokazują czyste wnętrza, z częściowo wyposażonymi biurami, z całymi oknami, ścianami, pomalowanymi klatkami schodowymi. To wszystko w ciągu zaledwie kilku lat uległo kompletnej dewastacji.
Zniszczeniu uległa także najbliższa okolica lokomotywowni. W dobrym stanie zachował się właściwie tylko betonowy bunkier strzegący wjazdu na obrotnicę; ona sama została zdemontowana i wywieziona, pozostał po niej tylko głęboki i pusty dół. Podobny los spotkał prowadzącą do hali remontowej masywną suwnicę – pozostały po niej tylko kikuty słupów. Rozbiórce uległa nawet licząca trzysta metrów napowietrzna kładka prowadząca na drugą stronę torowisk. Kładka ta łączyła lokomotywownię ze stacją kolejową Kutno-Azoty i umożliwiała tutejszym pracownikom dotarcie z pracy do domów. Prawdopodobnie zlikwidowano ją całkiem niedawno, gdyż nadal jest ona widoczna na zdjęciach satelitarnych. Na koniec rozebrane zostały także prowadzące do lokomotywowni tory.
Oto kilka wspomnień dotyczących tego miejsca, które znalazłem poszukując informacji na różnych grupach dyskusyjnych i stronach miłośników kolejnictwa:
„Płakać się chce patrząc na te spustoszenie. Jak nasze władze mogły dopuścić do likwidacji tak prężnie działającej kiedyś jednostki. Początkiem zmniejszenia rangi Kutna była likwidacja górki rozrządowej a później to już poleciało….”
„Lokomotywownia. Parowozy na Azorach były jeszcze w latach osiemdziesiątych w postaci odstawionego toruńskiego złomu.”
„Pracowałem tutaj w latach 1961-64 , a później było wojsko.”
„Parowozownia czy lokomotywownia? Używało się też, już później 80/90, nomenklatury elektrowozownia. Ale zasadnicza część budynku została wybudowana przed wojną jako serwisowania parowozów. Kolejny budynek powstał w latach sześćdziesiątych, już z myślą o serwisie elektrowozów.” Źródło powyższych wypowiedzi: fb, grupa pt. „Historia Kutna na pocztówkach…”
„Niedawno byłem tam po 19-letniej przerwie. Obecnie miejsce wygląda jak po wybuchu nuklearnym”. Źródło: ok-kolej.pl
„Byłem w 2016 to budynek był jeszcze w stanie zamkniętym, była obrotnica, tory były świeżo po zdemontowaniu i kręciła się ochrona. Dzisiaj budynek stał się pijalnią piwa dzieciarni ze szkoły obok. Wiele drzwi pootwieranych, obrotnica i sieć trakcyjna zdemontowana. Jedyne co pozostało to hale które nadal robią wrażenie.” Źródło: desolate.zone
Sam przystanek kolejowy Kutno-Azory także jest już tylko coraz bardziej zakurzonym wspomnieniem. A trzeba pamiętać, że miał on długą historię: powstał jeszcze w 1930 roku wraz z pierwszym tutejszym kolejowym osiedlem pracowniczym. Jak podają źródła, obecnie przystanek obsługuje od… zera do dziewięciu osób dziennie.
W odległości zaledwie dwustu metrów od nieczynnej lokomotywowni wciąż jeżdżą pociągi. Nowoczesne, szybkie, podobno prawie bezawaryjne. Nie potrzebują już tutejszej pomocy podczas swojej codziennej pracy. Nie potrzebują wielkich hal, w których ogrzewały nocą swoje potężne silniki. Gdy się zepsują – pojadą na przegląd do Bydgoszczy. Gdy będą potrzebowały lekarza – przyjadą do nich mechanicy z Niemiec lub z Włoch. Kto by tam chciał leczyć dziś lokomotywy w Kutnie.
Spacerując po tutejszych opuszczonych halach marzę o tym, by temu miejscu przywrócić świetność. Wielka imprezownia, hala koncertowa, centrum hotelowe i konferencyjne. Jest tutaj wszystko co niezbędne by stworzyć post-industrialną atrakcję najwyższej klasy. Owszem: można zbudować mniejszym kosztem nowe, pachnące świeżością centra rozrywkowe i biznesowe. Można je umodelować na minioną epokę. Ale historycznej duszy takie zbudowane od podstaw miejsca nie będą miały nigdy. I wiem, że to mrzonka. Wiem, że takich opuszczonych miejsc w Polsce jest dużo. Wiem, że przytłaczająca większość z nich nie ma przed sobą już żadnej historii.
Jedyne co na nie czeka, to zmiana statusu obiektu podawanego w internetowych przewodnikach. Pewnego dnia zamiast „opuszczony” ktoś wpisze w rubrykę „zburzony”.
I tyle.