Budowa całego zamku – z jego murami, basztą wjazdową oraz skomplikowaną wewnętrzną infrastrukturą – często była wydatkiem przekraczający możliwości finansowe pojedynczego rodu. Skoro jednak sytuacja wymagała posiadania siedziby gwarantującej fizyczne bezpieczeństwo, to szukano alternatyw: takim właśnie „zastępczym” rozwiązaniem mogła być solidna konstrukcja przypominająca z grubsza samotną wieżę. Nie była to jednak zwykła wieża: z zewnątrz była ona oczywiście przystosowana do obrony, ale wewnątrz musiała pełnić także dodatkową rolę – mieszkalną.
Z typowo obronnymi wieżami możemy spotkać się na całym świecie – ludzkość wznosiła takie konstrukcje od pradziejów; zamknięty na niewielkim obwodzie mur zwieńczony otwartym zwykle od góry szczytem. Wewnątrz wieży znajdowało się wszystko to, co służyło obronie – schody (lub drabiny) oraz poziomy przeznaczone do składowania broni. W chwili zagrożenia można się było tutaj ukryć i skutecznie bronić.
Jednak wież mieszkalnych – czyli przeznaczonych nie tylko do obrony, ale także do ciągłego zamieszkania – jest już na świecie znacznie mniej. Takie dodatkowe funkcje wież spotkać możemy na przykład na Kaukazie czy na południowym Peloponezie – wszędzie tam, gdzie realia życia związane były z ciągłymi (trwającymi częstokroć przez wiele lat) krwawymi zatargami – np. z sąsiadami. Gdy zagrożenie było permanentne, nawet niezamożne rodziny potrzebowały solidnego i codziennego – a nie tylko okazjonalnego – schronienia. Potrzebowały wieży, w której można było się nie tylko bronić (gdyby zaszła taka konieczność), ale także – a może przede wszystkim – normalnie żyć.
Takie wieże – zwane mieszkalnymi – charakteryzowały się oczywiście znacznie większymi gabarytami. W ich wnętrzach musiała się pomieścić nie tylko broń, ale także ludzie – wraz z ich całym dobytkiem: kuchnie, sypialnie, magazyny, warsztaty. Co ważne w tamtych czasach model rodziny 2+2 był zupełnie niepopularny; dlatego w wieży mieszkało jednocześnie nawet kilkadziesiąt osób: senior i seniorka rodu, ich dzieci, wnuki, bliżsi i dalsi krewni – a na dokładkę służba, przyjaciele rodziny oraz rzemieślnicy pozostający na usługach rodu.
Mało kto wie, ale jedna z największych zachowanych średniowiecznych wież tego typu leży na terenie dzisiejszej Polski. W powiecie Karkonoskim, w gminie Jeżów Sudecki, we wsi Siedlęcin. Losy tej wieży nie są jakoś szczególnie związane z historią naszego kraju, więc znajduje się ona nieco na uboczu popularnych przewodników turystycznych. A szkoda, bo jako zabytek prezentuje się niezwykle okazale.
Budowla powstała w latach 1313-1314, a jej fundatorem i pomysłodawcą był książę Jaworski Henryk I. Początkowo wieża miała cztery kondygnacje plus piwnice. Dwa pierwsze „piętra” przeznaczone były na pomieszczenia gospodarcze oraz warsztaty – elementy, które w przypadku normalnego zamku znajdowałyby się na dziedzińcu. Trzecia kondygnacja przeznaczona była na zachowaną po dziś dzień aulę – czyli część wspólną i reprezentacyjną, a czwarta – najwyższa – na pomieszczenia mieszkalne właścicieli. To wszystko wieńczył początkowo otwarty, a później kryty strych.
Wieża jest duża – jest podobno jedną z największych wież tego typu w Europie. Zbudowana została na planie prostokąta o wymiarach 20 x 14.5 metra; jak łatwo policzyć każda z kondygnacji miała niemal 300 metrów kwadratowych powierzchni. Musicie przyznać, że całkiem nieźle – nawet jak na dzisiejsze standardy domów. A przecież to tylko jedno piętro – gdy przemnożymy przez cztery, otrzymamy powierzchnię tysiąca dwustu metrów kwadratowych!
Co ciekawe do dziś zachowały się – pomimo kilku pożarów – oryginalne, mające 700 lat drewniane stropy… podobno najstarsze zachowane w Europie. Zwiedzając wnętrza kolejnych kondygnacji wchodzi się po niewiele młodszych (i także drewnianych) schodach – łączonych średniowieczną metodą „na pióra”. Warto podkreślić, że wieża w Siedlęcinie podczas przetaczających się przez okolicę kolejnych wojennych zawieruch miała sporo szczęścia; uniknęła losu swoich nieistniejących już okolicznych towarzyszek i zachowała się w stosunkowo dobrym stanie.
We wspomnianej auli znajdują się niesamowite malowidła ścienne. I o ile nie jestem fanem rysunków, to akurat te są niezwykle ciekawe. Dlaczego? Okazuje się, że jako jedyne w Europie przedstawiają… legendę o najsłynniejszym rycerzu Króla Artura, sir Lancelocie! Na dodatek nie są repliką czy rekonstrukcją – rysunki są oryginalne i poddane były tylko niewielkim zabiegom konserwatorskim.
W przeszłości wieżę otaczała fosa, po której dziś pozostały stawy oraz zasilający je strumień. Wieża i jej najbliższe sąsiedztwo wielokrotnie były przebudowywane – za każdym razem w stopniu mocno zmieniającym bryłę całego założenia obronnego. O ciekawej historii owych kolejnych zmian opowiada wystawa dokumentująca poszczególne etapy rozbudów: od samotnej wieży, przez część zamku otoczonego murem, aż ku dzisiejszej nieco zaskakującej koegzystencji z barokowym dworem. Tą wędrówkę przez 700 lat historii wieży odbyć możecie w niewielkiej salce multimedialnej znajdującej się na poziomie dziedzińca.
Wieża jest dostępna dla zwiedzających, choć trwają wokół niej różne prace konserwatorskie. Z tego też względu nie ma niestety możliwości zwiedzenia przylegających do niej budynków. Bilet kosztuje 10 złotych.
Pasjonaci fotografii koniecznie muszą w to miejsce zawitać podczas złotej godziny – gdy budowla mieni się w zachodzących promieniach słońca. Na zwiedzenie wieży musicie przeznaczyć około godziny; niewiele – ale będzie to dobrze spędzony czas.
Zdjęcia: Anna Sawińska