Sam nie wiem od czego zacząć, więc zacznę może od geografii – gdyż sama nazwa Ometepe raczej nikomu nic nie mówi. Ba, jeszcze rok temu także dla mnie był to wyraz, który nie kojarzył się z niczym. Wyspa leży w Ameryce Środkowej, w Nikaragui – i co warte podkreślenia nie jest to wyspa morska, lecz śródlądowa. Ometepe jest bowiem wyspą leżącą pośrodku największego jeziora Ameryki Centralnej – liczącego sobie ponad osiem tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni Jeziora Nikaragua zwanego także Cocibolca. Jedynym większym od niego jeziorem w Ameryce Łacińskiej jest słynne peruwiańsko-boliwijskie Titicaca. Żeby lepiej to zobrazować: największe polskie Jezioro Śniardwy ma zaledwie 113 kilometrów kwadratowych, a więc jest 73 razy mniejsze od bohatera dzisiejszej opowieści!
Sama wyspa ma powierzchnię 276 kilometrów kwadratowych, jest więc porównywalna z powierzchnią Białegostoku. Ma 31 kilometrów długości oraz od pięciu do 10 kilometrów szerokości. Tworzą ją dwa potężne stożki wulkaniczne, które połączone są ze sobą wąskim pasem bagnistego lądu – całość z lotu ptaka przypomina ósemkę. Pierwszy z wulkanów – Concepcion – jest wulkanem aktywnym liczącym sobie 1610 metrów wysokości. To młody wulkan, często wybuchający (w samym tylko 2024 roku zaliczył już dwie erupcje). Jest on niezwykle widowiskowy; tworzy potężny symetryczny stożek otoczony opadającymi stromo w dół nagimi skałami oraz osuwiskami tufu. Drugi z wulkanów to starszy, a w związku z tym także niższy – ze względu na erozję liczący obecnie 1394 metry wysokości – Wulkan Maderas. W myśl zasady przeciwieństw jego stoki nie są surowe jak młodszego brata, lecz w całości porośnięte gęstym lasem deszczowym. To na jego właśnie zboczach pokonywaliśmy tutejszy ekstremalny bieg na dystansie 50 kilometrów – ZOBACZ RELACJĘ
Ometepe znaczy „dwie góry”. To nad wyraz trafne odniesienie pochodzi z języka azteckiego, i w bezpośrednim tłumaczeniu oznacza ome (dwie) tepetl (góry). Pierwsi ludzie pojawili się na wyspie już w zamierzchłej amerykańskiej przeszłości, gdzieś pomiędzy 2000 r.p.n.e. a 500 r.p.n.e. Śladami najdawniejszej historii osadniczej są rozsiane po wyspie wulkaniczne głazy, na których znajduję się liczne rzeźbione petroglify przedstawiające wierzenia i mity ówczesnych ludzi. Aby je znaleźć trzeba uzbroić się w dużą dozę cierpliwości – rozsiane są w głębi dżungli, często pokryte roślinnością i lianami; wędrówka do nich to historia na kolejny odcinek kinowej serii – np. Lara Croft i skarb Ometepe. Naszą przygodę z petroglifami opiszę w osobnym artykule.
Na całej wyspie znajdują się tylko dwa miasteczka, oba niewielkie – Altagracia (4018 mieszkańców) oraz Moyogalpa (2950 mieszkańców), a łącznie całą wyspę zamieszkuje 30 tysięcy osób; to i tak całkiem sporo zważywszy na jej dziki charakter. Przeważająca większość osadnictwa skoncentrowana jest nad brzegami jeziora.
Aby dostać się na Ometepe należy skorzystać z przeprawy promowej w miejscowości San Jorge leżącej na zachodnim wybrzeżu Jeziora Nikaragua. Kursuje tu kilka prywatnych promów, na które – jeżeli podróżujecie samochodem – warto zrobić wcześniejsze rezerwacje. Promy są niewielkie, często się psują, i choć zabierają sporo pasażerów, to zaledwie po kilka samochodów – sam rejs na wyspę trwa około godziny czasu. W związku z tym kursów jest stosunkowo niewiele, i o ile pasażerowie zawsze się zmieszczą to bywa i tak, że samochody pomimo rezerwacji trzeba zostawić na brzegu. Nas spotkał taki właśnie los, i musieliśmy następnego dnia wrócić po auto, by ponownie popłynąć na wyspę.
Zwiedzanie Ometepe autem jest bardzo dobrym pomysłem. Wprawdzie jest tu zaledwie kilka dróg asfaltowych i gruntowych, ale prowadzą one dookoła obu wulkanów, dzięki czemu wszędzie będziecie mieli blisko. Podróżowanie po wyspie pieszo jest już dość karkołomnym wyzwaniem, gdyż z portu Concepcion do którego przypłyniecie promem – na drugi kraniec wyspy, na południowe zbocza wulkanu Maderas jest aż 45 kilometrów. Aby obejść całą Ometepe dookoła pieszo (co swoją drogą jest doskonałym pomysłem) trzeba przejść już prawie sto kilometrów, a do tego trzeba przecież nadłożyć jeszcze drogi, by wejść choć na jeden z wulkanicznych szczytów! Realizacja takiego planu wymagałaby minimum tygodnia pobytu na wyspie.
Na Ometepe jest dużo lokalnym ofert noclegowych: domków, niewielkich apartamentów czy pokoików do wynajęcia – głównie nad linią brzegową jeziora. Nie są to jakieś nowoczesne czy komfortowe lokalizacje, w czym dostrzegam tylko plusy. Nie ma sieciowych hoteli (ani markowych sklepów / restauracji), dzięki czemu wszystko jest tutaj tanie i skromne. Ometepe nie jest więc wyspą dla osób lubiących wygodę, baseny i śniadania do łóżka – mam jednak nadzieję, że tacy nie jesteście; inaczej nie trafilibyście na mojego bloga, prawda? Pobyt jest nieskażony masową turystyką i wszystkimi jej pochodnymi: burgerami, prostytucją, wycieczkami fakultatywnymi czy naganiaczami. Chcecie wejść na wulkan? To musicie przedrzeć się przez dżunglę, nie ma taryfy ulgowej. Prawdziwy raj dla globetrotterów.
Z obowiązku muszę wspomnieć, że jest tutaj także lotnisko. Ulokowane na zboczu wulkanu robi fajne wrażenie, ale podczas naszego pobytu nie wylądował na nim żaden samolot. Przez środek pasa startowego przebiega publiczna droga zamykana na łańcuch gdyby ktoś akurat lądował… Myślę, że lotnisko miało ożywić tutejszy ruch turystyczny, ale jak na razie nic z tego nie wyszło. To dobrze.
Jak już wspomniałem pobyt na wyspie jest bardzo tani; bez problemu znajdziecie noclegi w cenie 50-60 złotych za dobę za pokój 2-osobowy, i to od razu z widokiem na plażę, lub wręcz stojące na plaży. Na jedzenie także wystarczy Wam 20-30 złotych dziennie, i wcale nie oznacza to, że będziecie jedli ryż z makaronem. Natomiast wyspę należy zwiedzać własnym sumptem i wspomagać się własną pomysłowością zaopatrzoną w fizyczną wytrzymałość. Jest sporo szlaków prowadzących zwłaszcza po wulkanie Maderas – ale nie są one dobrej jakości, i podążanie nimi oznacza ciągłą walkę z gęstwiną, przez którą trzeba się często przebijać. Całe szczęście nie ma jadowitych pająków ani węży, a jak się zgubicie, to musicie iść w kierunku tafli jeziora. Zabezpieczcie się na wszelki wypadek w ciepłe ubranie na noc – gdybyście utknęli, i obowiązkowo w latarki, gdyż niektóre szlaki są bardzo długie i dość ciężkie. Nie ma na nich żadnych sklepów czy schronisk, w których można się zatrzymać i odpocząć.
Bioróżnorodność wyspy jest bardzo duża. Ferria barw, dźwięków, zapachów oraz krajobrazów przytłacza, a dzikość okolicy tylko podkreśla to wrażenie. Niestety do Nikaragui nie można wwozić dronów, więc nie mogę pokazać Wam żadnych nagrań z powietrza. Jeżeli macie w sobie nutę odkrywcy, połączoną choć trochę ze smykałką do survivalu – będziecie zachwyceni. Nie przypadkowo Ometepe znalazła się na liście Rezerwatów Biosfery UNESCO
Nie wiem czy jeszcze muszę zachęcać Was do wyjazdu w to miejsce. Rzeczywiście jest daleko, ale… wszyscy i tak trafimy wkrótce do piachu, więc na co czekacie? W momencie, w którym staniecie nad brzegiem jeziora i spojrzycie po raz pierwszy na odległe o kilkanaście kilometrów wulkany Ometepe od razu się w nich zakochacie. Widok powala i uzależnia, takich miejsc nie widuje się nawet od święta.
Mam nadzieję, że nigdy nie powiodą się plany uczynienia z tego miejsca największej atrakcji turystycznej Nikaragui; byłaby to niepowetowana strata dla przeciwników masowej turystyki. To jedno z niewielu miejsc, do których muszę wrócić nie dlatego, że nie zdążyłem wszystkiego tu zobaczyć – ale dlatego, że najnormalniej w świecie za nim tęsknię. Cholera, to całkiem niegłupi pomysł, żeby zrobić tę wyspę pieszo…