Aż trudno uwierzyć w to, że gdy w 1505 roku wyspę Mauritius odkryli Portugalczycy była ona zupełnie niezamieszkała. I to pomimo tego, że od wyspiarskiego Madagaskaru dzieli ją zaledwie 900 kilometrów. Ani zamieszkujący go Malgasze, ani poszukujący drogi do Indii Portugalczycy nie byli zainteresowani tą perłą oceanu indyjskiego.
Na wyspę „skusili” się dopiero 130 lat później Holendrzy, którzy założyli tu niewielką kolonię. Służyła ona w zamyśle jako wsparcie dla Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej – jako punkt przystankowy dla statków na trasie z Europy do Indii. Wyspie nadano nazwę na cześć Księcia Maurycego Orańskiego – Maurits van Nassau. Na skutek wojen Francusko – Holenderskich w XVIII wieku Mauritius padł łupem francuzów. Zmienili oni nazwę wyspy na Île de France. Jednak nie było im pisane długo cieszyć się jej własnością – po ostatecznym upadku Cesarza Napoleona Bonaparte wyspa w 1810 roku wraz z wieloma innymi francuskimi koloniami padła łupem zwycięskich Anglików.
Mauritius uzyskał niepodległość w 1968 roku i jest obecnie jednym z najbezpieczniejszych oraz najbardziej demokratycznych krajów Afryki. To wielki sukces zważywszy na tygiel kulturowy, który stanowi jego ludność. Kilkaset lat intensywnej epoki kolonialnej spowodowało, że najliczniejszą grupę wyspy stanowią… hindusi, którzy przybyli tutaj licznie sprowadzani przez Anglików do pracy w XVIII wieku. Jest ich aż 68 procent. Kolejną grupę stanowią Kreole, czyli potomkowie niewolników – jest ich 27 procent. Pozostałe 5 procent stanowią osiadli Francuzi i Chińczycy. Językiem urzędowym jest angielski i francuski, ale w życiu codziennym używany jest kreolski – język powstały z lokalnego wymieszania wszystkich pozostałych.
Nie mniejszy konglomerat stanowią religie – znajdziemy na wyspie zarówno hinduizm, chrześcijaństwo (zarówno katolików jak i protestantów), islam, buddyzm jak i religie plemienne przywiezione z Czarnego Lądu. Widać to wszystko gołym okiem podczas spacerów po wioskach i nielicznych miastach.
Powszechnie znaną na całym świecie legendą związaną z wyspą są dwa pocztowe „znaczki z Mauritiusu” – wyemitowane w 1847 roku przez Mauritius Post Office znaczki płatnicze z podobizną panującej wtedy w imperium brytyjskim Królową Wiktorią. Wydrukowano ich zaledwie 500 sztuk, przy czym do 1981 roku dotrwało zaledwie 27 egzemplarzy. Ich cena oscyluje obecnie w okolicach… miliona dolarów.
Jak głosi legenda jeden z nich kupił anonimowo w 1905 roku Król Jerzy V i zapłacił za niego równowartość ówczesnych 10 kilogramów złota. Podczas jednego z licznych przyjęć dworu jeden z zaproszonych gości zwrócił się do Króla słowami „Czy Wasza Wysokość wie, że jakiś najwyraźniej niespełna rozumu człowiek kupił taki znaczek za 10 kg złota?”. Król wtedy miał odpowiedzieć: „Tak, wiem, to byłem ja”.
Mauritius to jedno z najmniejszych Państw świata. Jego powierzchnia to zaledwie 2045 kilometrów kwadratowych – to tylko 4-krotnie więcej niż powierzchnia Warszawy. Obszar ten jest zamieszkały przez nieco ponad 1.2 miliona mieszkańców.
W powszechnym przekonaniu jest to wyspa mlekiem i miodem płynąca, pełna cudownych plaż i soczyście zielonych palm. Nie jest to jednak do końca prawdą. Tak wyglądają głównie północne i północno-zachodnie regiony wyspy, które zostały zagospodarowane pod cele turystyczne. Znajdziecie tu owszem piękne hotele i urzekające widoki, ale… z całą pewnością nie każdego będzie na nie stać. Piękne „resorty” potrafią kosztować w przeliczeniu po kilkanaście tysięcy złotych za dobę. Tańsza i uboższa, ale za to o wiele bardziej przystępna cenowo jest południowa oraz zachodnia część wyspy. Jest tu bardziej dziko i naturalnie, choć widoki nie nokautują może tak jak w głównych centrach turystycznych położonych na północy. Pocieszę Was jednak – także na północy można znaleźć „okazje” – za apartamenty z filmu zapłaciliśmy po ok. 350 złotych za dobę.
Wyspa nie jest duża, więc tym którzy nie pragną spędzić całego urlopu w zamkniętych i kapiących bogactwem ośrodkach all-inclusive polecam wynajęcie auta i objechanie jej całej. Samodzielnie! Gwarantuję, że zobaczycie wtedy prawdziwe oblicze wyspy – nie tylko to promowane w kolorowych folderach reklamowych. Po Brytyjczykach pozostał wprawdzie ruch lewostronny, ale liczba samochodów na wyspie nie jest wielka i można się szybko nauczyć prowadzić „do góry nogami”. Zresztą: przecież jesteście na drugiej półkuli – więc ichniejsze „do góry nogami” jest naszym prawidłowym „głową do góry”.
Na filmie dołączonym do tego artykułu zobaczycie historię jak z folderu. Ale w następnych odcinkach pokażę Wam także tę drugą, uboższą stronę wyspy. I powiem też ile to wszystko kosztuje: wcale nie tak dużo jakby się wydawało – gdy już się doleci oczywiście na miejsce, bo największy wydatek to jednak przelot. Z Polski na Mauritius jest 9 tysięcy kilometrów. Można oczywiście zapłacić kilkanaście tysięcy złotych od osoby w jakimś biurze podróży, ale po co? Przy prywatnej organizacji wyjazdu na miejscu dostaniecie dokładnie to samo co przy wyjeździe organizowanym z biurem. O tym jak to zrobić – już wkrótce!
Czy warto odwiedzić Mauritius? Niech przekonają Was o tym choćby zdjęcia tutejszych zachodów słońca. Kolorowe, soczyste, zapierające dech w piersiach. I wiecie co jeszcze Wam powiem? Tak żeby Was już całkowicie zauroczyć? Zdjęcia oraz film który oglądacie zrobiłem… w środku tutejszej zimy. Mieszkańcy przy temperaturze 20 stopni nosili rękawiczki.
PS. W oczekiwaniu na kolejny odcinek z tej wyprawy pozostało mi jeszcze wyjawić Wam dlaczego Polska nie chciała objąć wyspy Mauritius jako swojej kolonii. Dlaczego władze przedwojennej II Rzeczypospolitej wolały skupiać swe morskie ambicje na o wiele większym Madagaskarze? Może dlatego, że… nikt nam Mauritiusu nie zaproponował. Kto by chciał oddać taką perłę – Gwiazdę Oceanu Indyjskiego? Wymyśliłem to na poczekaniu na potrzeby tego artykułu. Szach i mat!