Wizerunek Kalkuty jako miasta pełnego biedy i ubóstwa podkreśla jego historia wciąż żywo ilustrowana kolejnymi filmami i zdjęciami. To tutaj właśnie doszło do jednej z największych klęsk głodu minionego wieku. W 1942 roku kolonialne władze Imperium Brytyjskiego toczyły w nieodległej Birmie ciężkie walki z Japonią. By zdobyć zaopatrzenie dla wojsk alianckich gubernator Bengalu – John Herbert – nakazał dokonać rekwizycji zapasów tutejszej żywności. Mając przed oczami widmo klęski Brytyjczycy zastosowali taktykę spalonej ziemi: w całym regionie wysadzono w powietrze tory i mosty, niszczono transport kołowy, zawieszono handel. Odcinając miasto od reszty świata skazano Kalkutę na śmierć głodową.
Bengal został ogołocony przez administrację wojskową ze wszystkiego, co umożliwiało mieszkańcom przeżycie, a co można było wykorzystać jako wsparcie dla wojsk aliantów. Pomimo narastającej grozy wszystkie sygnały o nadchodzącej klęsce głodu zostały przez Churchilla zignorowane. Gdy w końcu informacje o głodzie przedostały się do opinii publicznej, Brytyjczycy stwierdzili… że to wina Indyjskich spekulantów… i nadal przez wiele miesięcy odmawiali jakiejkolwiek znaczącej pomocy. Życie 60 milionowej populacji Bengalu zostało wliczone w bilans strat wojny.
Wielki głód trwał aż do połowy 1944 roku. Ocenia się, że na skutek rekwizycji żywności prowadzonej przez Brytyjczyków oraz późniejszych zaniechań w niesieniu pomocy, zmarło z niedożywienia od dwóch do czterech milionów mieszkańców Bengalu. Świat obiegały zdjęcia stosów trupów leżących na ulicach Kalkuty. Miasto spotkał los podobny do losu oblężonego przez dwa i pół roku Leningradu, z tą tylko różnicą, że Leningrad oblegali Niemcy, a Kalkuta nie znalazła się nawet na linii frontu…
Podczas naszej podróży po Indiach stolica Bengalu, a jednocześnie była stolica całych Indii, znalazła się na naszej liście jako jeden z kolejnych celów. Dojechaliśmy do Kalkuty późnym wieczorem, i mając głowy pełne wyobrażeń postanowiliśmy wykorzystać nadchodzącą noc na pierwsze zwiedzanie. Zakwaterowaliśmy się w tanim hotelu położonym w jednej z biedniejszych dzielnic, by móc zobaczyć prawdziwe oblicze tego miasta. Miasta, które jak wiele innych wielkich globalnych metropolii ma wiele twarzy: sąsiadują tutaj ze sobą kapiące nowoczesnością dzielnice biznesu, pamiętające czasy kolonialne kwartały willowe, obszary handlowe i przemysłowe – oraz mieszkalne, zamieszkałe przez biedotę i klasy „niższe”.
Efekt naszego nocnego zwiedzania możecie zobaczyć na zdjęciach. Oceniając je pamiętajcie jednak, że są to fotografie celowo wybranej dzielnicy. Biednej, choć przylegającej do nowoczesnego City. Wyrobienie sobie na podstawie tych zdjęć zdania o całej Kalkucie poprowadzić Was więc może na manowce. Tuż obok zrujnowanych miejsc – w których mieszkają ludzie – znajdziemy także zapierające dech w piersiach rezydencje. Do strzelających w górę szklanych wieżowców przyklejone są – często dosłownie o kilka kroków – baraki i sutereny biedy. Złote schody prowadzące do salonów samochodowych najdroższych światowych marek zajmują najbiedniejsi z biednych, śpiący w kartonach i we wrakach porzuconych aut.
Kalkuta jak i całe Indie jest mieszanką bogactwa i biedy. Moje zdjęcia nie pokazują jednak owego bogactwa, bo kto z Was chciałby oglądać witryny banków i salony drogich samochodów? Pamiętajcie, by nie ulec pokusie prostej oceny… zdjęcia zawsze kłamią, pokazując tylko połowę prawdy.
To co mnie zachwyciło to fakt, że wszyscy ludzie których spotkałem wydawali się szczęśliwi. To kolejny fenomen Indii. Fryzjer, kierowca taksówki, pucybut i sprzedawca balonów – samotna, bezdomna matka tańcząca ze swym dzieckiem w mroku ulicy – beznogi karzeł czy zamiatacz chodnika – wszyscy mają w sobie ogień życia. Ani razu nie padłem ofiarą agresji czy choćby „złego spojrzenia”. Nikt mnie nie okradł, nie pobił, nikt nie chciał mnie wygonić gdy chodziłem po ciemnych uliczkach i zakamarkach. I nikt nie protestował gdy robiłem te zdjęcie.