Z pewnością wielokrotnie słyszeliście o tzw. „planowym postarzaniu produktów”. Najczęściej dotyczy to urządzeń AGD/RTV, samochodów oraz urządzeń telekomunikacyjnych. Osiem lat temu kupiliśmy wraz z żoną nowiutką lodówkę marki Beko. Lodówka była piękna, wielka, nowoczesna – z taką liczbą systemów, że aż nie umiem tego policzyć. Kosztowała ponad 5 tysięcy złotych, ale nie żałowaliśmy – to przecież miała być inwestycja na lata. Oto nasza historia.

Rok po gwarancji, czyli w czwartym roku użytkowania, lodówka się zepsuła. Przyjechał wezwany telefonicznie serwisant i uznał, że zepsuta jest sprężarka: trzeba ją wymienić. Ponieważ lodówka wciąż była w świetnym stanie, to za tysiąc złotych wymieniliśmy tę sprężarkę na nową. Była na nią 3-letnia gwarancja (lub krótsza, dokładnie nie pamiętam). Dokładnie miesiąc temu – ponownie w rok po gwarancji – wymieniona sprężarka także się zepsuła.

Lodówka nadal jest piękna, nowoczesna, duża i wygodna – w stanie, który określiłbym jako idealny. Tyle tylko, że jest zepsuta… bo bez sprężarki działa tak, jak samochód bez silnika. Ma wewnątrz półki więc można sobie w niej trzymać buty, książki, kolekcję buddyjskich dzbanków. Co nam pozostało w takiej sytuacji? Postanowiliśmy kupić kolejny agregat.

Obdzwoniliśmy kilka serwisów w Toruniu, ale… nikt nie chciał się podjąć naprawy. W słuchawce ciągle słyszeliśmy, że „naprawa się nie opłaca, bo to stara lodówka i na pewno układ chłodzący jest już rozszczelniony”. Ale przecież my nie narzekaliśmy na chłodzenie, tylko na sprężarkę! „To nie jest ważne, nie wymienimy sprężarki na nową, bo potem lodówka i tak nie będzie działać, a Państwo będziecie mieć do nas pretensje” – słyszeliśmy w słuchawce.

Żona w końcu się zdenerwowała i zadzwoniła na infolinię Beko Polska. Kto jak kto, ale taka globalna marka na pewno świadczy usługi serwisu pogwarancyjnego. Toć nie wyrzucimy – tak myśleliśmy – na śmietnik fajnej lodówki tylko dlatego, że zepsuła się w niej jakby nie patrzeć wymienna sprężarka.

Sympatyczna Pani na infolinii znalazła nam serwisanta – przyjechał aż z Grudziądza. Jego wizyta była bardzo dziwna: już od drzwi Pan był bardzo niezadowolony, że musiał tyle kilometrów jechać. Kucnął za lodówką, przeciął taką metalową rurkę… po czym wstał i wypisał protokół: „Sprawdzenie – układ rozszczelniony. Uszkodzona sprężarka” – po czym zainkasował za wizytę 150 złotych i sobie poszedł. Cała wizyta trwała dwie minuty, a nieszczelność fachowiec sprawdził na oko – bez użycia żadnej aparatury. Tymczasem takie usterki mierzy się na podstawie przeprowadzonego pomiaru specjalnym urządzeniem, gdyż „na oko” to można sobie policzyć kartofle w piwnicy, a nie rozszczelnienie lodówki. Najwidoczniej jednak nasz serwisant z góry wiedział co się zepsuło – widocznie już setki takich popsutych urządzeń widział.

Jednak to nie wszystko: serwisant zostawił lodówkę z przeciętym przewodem, przez który zaczął wyciekać gaz – izobutan. Ponieważ lodówka stała w kuchni, to po kilkunastu minutach w całym mieszkaniu pachniało gazem. Izobutan jest gazem stosowanym w lodówkach jako czynnik chłodzący: i teraz nasza lodówka rzeczywiście była już rozszczelniona! 

Zadzwoniliśmy do pana serwisanta by wrócił i naprawił to, co zepsuł. Odmówił twierdząc, że nie ma takiej potrzeby. Zażądaliśmy, że ma doprowadzić lodówkę do stanu sprzed jego wizyty – a wtedy rzucił słuchawką. Infolinia Beko Polska odebrała skargę, po czym pani w słuchawce pouczyła nas, że izobutan nie jest trujący, więc nie ma problemu. I tyle.

Przez kolejne kilka dni obdzwanialiśmy okoliczne serwisy, ale wszystkie odmówiły naprawy. Każdy twierdził, że naprawa lodówki się nie opłaca – bo lodówki Beko i inne urządzenia tej marki mają okres używalności kilka lat, i nic się z tym nie da zrobić. Okazało się więc, że wielka i piękna lodówka nadaje się tylko na wysypisko śmieci. I coś w tym jest: nasza pralka (też marki BEKO) także od kilku lat ciągle się psuje (padają amortyzatory i łożysko)

Pewnie już podejrzewacie, co Wam teraz napiszę: my jako konsumenci mamy pić napoje przez tekturowe słomki, mamy segregować odpady, mamy płacić podatek cukrowy, mamy oszczędzać środowisko i zrzucać się na wszelkie możliwe podatki ekologiczne – a globalne marki mogą mieć to wszystko w nosie. Mogą tak projektować swoje urządzenia, by psuły się w rok po gwarancji, by były nienaprawialne – a jeżeli już, to by naprawa była ekonomicznym samobójstwem. Ile takich lodówek i pralek Beko (i oczywiście innych firm) ląduje każdego roku na wysypiskach śmieci tylko dlatego, że „coś się rozszczelniło – i się tego nie wymienia”? Nie rozumiem dlaczego czegoś, co się rozszczelniło, nie można USZCZELNIĆ?

Nie trafia do mnie argumentacja, że czegoś nie można wymienić. Wszystko zależy od projektu i użytych podzespołów. Gdyby globalne korporacje chciały, to wszystkie części produktów dałoby się naprawić lub wymienić. Prawda jest taka, że nawet wymiana sprężarki na nową to bzdura, bo wymieniona powinna być tylko część w sprężarce, która się zepsuła – a nie cała sprężarka. Tak należy zaprojektować sprężarkę, żeby jej się nie wycierało to, co się jej wyciera – skoro to najczęstsza przyczyna zepsucia. Jednak po co to robić, skoro można kazać kupić klientom nowe urządzenie AGD?

Dziś kupiliśmy z żoną nową lodówkę, taką za 1100 złotych. Tanią, niskiej jakości, zupełnie nieekologiczną. Za trzy lata pewnie i tak się zepsuje – i wtedy wyrzucimy ją na śmieci i kupimy kolejną. Suma sumarum – wyjdzie taniej. W sklepach atakuje nas marketingowy bełkot w stylu: „kup ekologiczną lodówkę z niskim poborem prądu, a zaoszczędzisz rocznie na energii 80 złotych”. Tyle tylko, że po kilku latach ta droga i nowoczesna lodówka za 5000 złotych i tak się zepsuje, i nikt jej nie naprawi – bo się nie opłaca.

Przy okazji przypomniała mi się jeszcze jedna historia, sprzed kilku lat. Zepsuł się w moim samochodzie Jeep Renegate czujnik temperatury. Czujnik jest zintegrowany z lusterkiem, więc jak poinformował mnie serwis „Należy wymienić cały blok lusterka – to koszt około 700 złotych”. Wiecie ile kosztuje sam czujnik? Pewnie 2-3 dolary. Na czym polega integracja termometru z lusterkiem na stałe? Nie mam pojęcia.
 
Serwis poinformował mnie także, że samochód nie ma już gwarancji, bo skończyła się rok temu – więc albo kupię cały blok lusterka za 700 złotych, albo oni tego nie naprawią, bo już jest po gwarancji. Pech chciał, że miałem przedłużoną gwarancję na pojazd – gdy im ją pokazałem, musieli zrobić naprawę. Wtedy okazało się, że jednak da się wymienić czujnik temperatury bez wymiany całego lusterka bocznego; serwis sobie poradził w sposób ordynarny ale skuteczny: przyczepili mi nowy termometr taśmą klejącą wewnątrz kabiny. Ten czujnik serio wygląda jak za 3 dolary.
 
„Łykamy jak pelikany” atakujące nas ze wszystkich stron ckliwe oświadczenia o odpowiedzialności korporacyjnej, o zrównoważonym rozwoju, o dbaniu o środowisko naturalne – i zbieramy plastikowe nakrętki z butelek, żeby poddać je recyklingowi. Niestety mam wrażenie, że wiele korporacji nie traktuje poważnie własnych deklaracji.

Więcej materiałów z kategorii Publicystyka?

18 Responses