Jeżeli jednak do tej pory nie spotkaliście się z nimi, to wszystko przed Wami! Dziś przybliżam ten popularny środek transportu. Co powinniście o nim wiedzieć?
Nazwa pojazdu pochodzi od charakterystycznego dźwięku jaki te „taksówki” wydają podczas jazdy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że są to małe samochody – ale w rzeczywistości to bardziej trójkołowe (głównie) motocykle niż auta. Układ kierowniczy, silniki oraz zbiornik paliwa pochodzą właśnie z motorów. Do tych motocyklowych elementów dodano zamontowane na metalowych ramach szerokie siedziska umożliwiające przewóz pasażerów – zwykle w jednym lub dwóch skierowanych ku sobie przodem szeregach. Całość – w zależności od regionu i warunków pogodowych – uzupełnia daszek oraz foliowe lub plastikowe, rolowane razem ze „ścianą” okienka.
W azjatyckich miastach to jeden z najtańszych indywidualnych środków transportu, ustępujący pod względem ceny tylko rowerowym rykszom. Dla europejczyka ceny przejazdu tuk-tukiem są śmiesznie niskie – nawet gdy weźmiemy pod uwagę, że lokalni kierowcy wiedząc o tym potrafią podbić cenę o kilkaset procent. Koszt zależy zarówno od dystansu na jaki zamawiamy kurs, jak i od miejsca w którym wsiadamy. Cena za 2-3 kilometrową podwózkę np. do hotelu powinna mieścić się w 10 złotych, i jest to cena bardzo dobra… dla kierowcy.
Jeżeli chcemy skorzystać z Tuk-Tuków czekających na klientów na najbardziej popularnych placach i promenadach, musimy być przygotowani na to, że kierowcy będą próbowali nas naciągnąć. Śmiało można zbijać cenę zaczynając od 1/3 proponowanej, a gdy kierowca nie będzie skłonny do negocjacji – wystarczy po prostu odejść. Na tego typu parkingach rządzą klany oraz „korporacje”, które próbują windować ceny wykorzystując niewiedzę turystów. Najlepiej jest odejść 100-200 metrów dalej i złapać zwykłego ulicznego kierowcę – będzie dużo, dużo taniej. Obowiązuje zasada, że cenę zawsze ustalamy przed kursem. Jeżeli kierowca „nie potrafi” ocenić kosztu kursu, uśmiechamy się i odchodzimy.
Negocjować cenę trzeba zawsze. Nie jest do tego niezbędna znajomość języka, wystarczy pokazać banknoty o małych nominałach i ustalić za który z nich zostaniemy dowiezieni do celu. Płacimy jednak dopiero na mecie! Dlaczego należy negocjować? Na porządku dziennym zdarzają się sytuacje kiedy kierowca za kurs proponuje np. odpowiednik 20 złotych – a po krótkiej dyskusji zgadza się na 5 złotych. Najdłuższy kurs jaki zrobiłem Tuk-Tukiem miał 26 kilometrów (z lotniska do hotelu) i kosztował mnie równowartość zaledwie 30 pln (cena przed negocjacją wynosiła 60 pln). Oczywiście nie korzystałem z pojazdów czekających bezpośrednio pod terminalem lotniczym (tam stoją wspomniane „korporacje”) lecz przeszedłem się 400 metrów dalej w kierunku miasta.
Najciekawsze jest to, że ceny o których czytacie i tak są znacząco zawyżone. Lokalni mieszkańcy jeżdżą za 1/10 tych cen – ale nie bądźmy także zbyt wielkimi „sknerami”: dajmy właścicielom tych pojazdów godnie zarobić.
Pamiętam, gdy pierwszym razem chcieliśmy wraz z grupą przyjaciół skorzystać z Tuk-Tuka w centrum Bangkoku. Było nas pięć osób i mieliśmy dylemat „jak podzielić się na dwie załogi – przecież w jeden samochodzik wszyscy się nie zmieścimy”. Ach, w jakimże byliśmy wtedy błędzie! W rzeczywistości nie ma żadnych ograniczeń liczby przewożonych osób: pasażerów można dopychać do oporu.
W zależności od wielkości Tuk-Tuka (jeden lub dwa szeregi siedzeń) ma on teoretycznie miejsca dla 2 lub 4 osób. W rzeczywistości górną granicę stanowi wyłącznie nasz komfort psychiczny. Na każde dwa miejsca bez problemu wcisną się 3-4 osoby, a do tego nikt nie będzie miał nic przeciwko siedzeniu kolejnych osób na Waszych kolanach. Bywa, że ktoś wisi podczas jazdy na wsporniku, a jeżeli trzeba, to dodatkowe dwie osoby kierowca upchnie obok siebie. W efekcie 5-6 osób jadących małym Tuk-tukiem (plus kierowca!) nie robi na nikim żadnego wrażenia.
Także przy tym pytaniu czeka na nas spore zaskoczenie. Pomimo, że montowane w Tuk-Tukach silniki są malutkie, to w połączeniu z ułańską fantazją kierowców potrafią przemienić się w istne bestie szos. Owszem, po dzielnicach o zwartej, starej zabudowie taka podróż jest bardzo spokojna, choćby ze względu na wszechobecne w miastach Azji korki. Jednak gdy Tuk-Tuk przedostanie się na „normalną” szosę, potrafi gnać 70-80 kilometrów na godzinę. Co ciekawe prędkość Waszej podróży zależeć będzie także od Waszego entuzjazmu: gdy kierowca zobaczy, że szaleńcza jazda powoduje Wasze wybuchy radości i emocje, z pewnością nie powstrzyma się od popisów i pokazania czego to jego maszyna nie potrafi, oraz jaki jest z niego doskonały kierowca rajdowy.
Nie mówię, że podczas tych „pokazów możliwości” jest to bezpieczne. Emocje zwiększa fakt, że jedziemy nisko zawieszonym, otwartym pojazdem. Bywa, że niektóre z części naszego ciała wystają na zewnątrz – i dlatego odczuwalna prędkość jazdy jest dużo większa niż rzeczywista.
Odpowiedź jest krótka: tymi pojazdami możemy podjechać zarówno do najbliższego zakrętu, na odległą o kilometr dyskotekę, jak i do hotelu czy na lotnisko. Wszystko zależy od negocjacji z kierowcą – w tej kwestii rządzi rynek klienta. W niektórych krajach i miastach możemy jednak trafić na pewne ograniczenia: zdarzają się regiony gdzie Tuk-Tuki nie mogą opuszczać swojej administracyjnej dzielnicy, obszaru bądź miasta. Nie mogą włączać się do ruchu na autostradach lub korzystać z dróg wyższej kategorii. Bywa, że nie mogą podjechać bezpośrednio pod lotnisko lub terminal.
Najprościej jest skorzystać z postojów, które znajdują się w każdym odwiedzanym przez turystów miejscu: w nocnych dzielnicach, pod hotelami, centrami handlowymi, promenadami. Jednak ceny są tutaj najwyższe. Dobrym rozwiązaniem jest odejść choćby 50 metrów dalej i „złapać” zwykły pojazd stojący przy chodniku.
Najekonomiczniejszym rozwiązaniem (wymagającym jednak od nas minimum wysiłku) jest złapanie Tuk-Tuka wprost z ulicy. Obserwujemy przejeżdżające pojazdy, i gdy któryś z nich jest pusty podnosimy rękę. Kierowca natychmiast zatrzyma się obok nas. Nie wsiadamy jednak od razu do środka tylko pokazujemy gdzie chcemy jechać i ustalamy cenę.
Natomiast zupełnie bez sensu jest zamawianie tego typu pojazdów przez aplikacje czy w hotelowej recepcji. Tracimy możliwość wyboru pojazdu, kierowcy, jak i negocjacji ceny. Trudno mi wskazać plusy takiego działania, gdyż miałoby ono sens tylko gdyby Tuk-Tuków brakowało. Tymczasem jeżeli są one już w danym mieście, to jest ich tam zawsze cała chmara.
Raczej tak, choć zarówno stan techniczny pojazdów, jak i fantazja kierowców polegająca na niestosowaniu się do jakichkolwiek przepisów sprawiają, że taka podróż nie wydaje się zbyt bezpieczna. W azjatyckich Tuk-Tukach nie znajdziecie pasów bezpieczeństwa, a „strefa zgniotu” kończy się jakieś sto metrów za pojazdem. Także rama i daszek tylko udają, że zabezpieczą nas w przypadku wywrotki: nie są to sztywne konstrukcje znane nam choćby z pojazdów terenowych. Póki jedziemy powoli uliczkami miasta, wtedy nic nam nie grozi – chyba że damy się ponieść fantazji i sami wypadniemy z Tuk-Tuka. Ryzyko zaczyna się po włączeniu się do ruchu na głównych drogach. Kierowcy wioząc turystów liczą na napiwki i dają często ze swoich silników sto dziesięć procent mocy. Wyprzedzanie na czwartego, piątego, szóstego… Jazda pod prąd, na czerwonym świetle, na czołówkę z ciężarówką – to codzienność. Wtedy po prostu poproście kierowcę, żeby się uspokoił. Zwrot „easy men” powinien w większości przypadków wystarczyć.
Pamiętajcie: ceny negocjujcie ZAWSZE – tak, jakbyście kupowali mieszkanie. Jak już pisałem, zbicie kosztu o połowę to obowiązek i jeżeli tego nie zrobicie, to szybciej kierowca będzie miał Was za frajerów, niż nabierze do Was szacunku. Jednak napiwek to zupełnie inna para kaloszy. Jeżeli podobała Wam się jazda, kierowca wchodził z Wami w interakcję (choćby uśmiechem, bo nie tylko Wy nie znacie języków obcych!), coś pokazywał, coś dodał od siebie, puścił muzykę – jednym słowem starał się – nie żałujcie paru złotych. W większości przypadków kierowcy są biedni: dla nich to zarobek z którego utrzymują rodziny, a Was – jak to się mówi – kilka złotych nie zbawi.
Podczas wielu kursów, zarówno bliskich jak i dalszych, zdarzy Wam się sytuacja w której kierowca gdzieś po drodze się zatrzyma i dobierze do kompletu dodatkowych pasażerów. To częsta praktyka, choć dla nas może wydawać się dziwna. W większości przypadków – choć może nam się wydawać inaczej – nie wynajmujemy Tuk-Tuka na wyłączność. Jeżeli tego nie zastrzeżemy podczas ustalania ceny (a w pojeździe będzie miejsce), to może się okazać że mamy współpasażerów. Nie bójcie się: nikt Wam nie dosadzi nowych pasażerów na kolana, ale może się zrobić nieco ciaśniej. W większości przypadków kierowca dba o zadowolenie głównych zleceniodawców kursu, i nie będzie nadwyrężał waszej cierpliwości. Może jednak kogoś dosadzić np. obok siebie, czy z tyłu pojazdu na „wisielca”. Warto wtedy przypilnować swoich bagaży, a dodatkowo – jeżeli będą to „lokalsi” – to macie okazję sprawdzić ile w rzeczywistości kosztować powinien Wasz kurs. Zdziwienie gwarantowane.
Korzystajcie z usług Tuk-Tuków na każdym kroku. Nie obawiajcie się i bądźcie jak każdy prawdziwy podróżnik otwarci na to, co dzieje się dookoła Was. Strach ma wielkie oczy, ale te malutkie samochodziki bardzo szybko dają się oswoić. Pamiętajcie także o tym, że korzystając z nich dajecie zarobić ich kierowcom – szybko zauważycie, że nie są to bogate osoby. Dlatego też apeluję do Was ponownie o to, byście używali Tuk-Tuków spoza oficjalnych postojów pełnych pojazdów korporacyjnych. Ceny negocjujcie, ale nie bądźcie sknerami. Bawcie się, a jeżeli Wam się podobało – zostawcie napiwek.
I na zakończenie mała dygresja: pojazdy wyglądające jak Tuk-Tuki spotkać możecie także w centrach niektórych europejskich miast. Z azjatyckimi maszynami nie mają one jednak wiele wspólnego: zwykle są to pojazdy elektryczne, które choćby z tego względu – nie hałasując jak prawdziwe tuk-tuki – są tylko turystyczną atrakcją. Także ich kierowcy ze względu na przepisy ruchu drogowego nie mogą równać się z ich azjatyckimi kolegami: w przeciwieństwie do Indii, Wietnamu, czy Tajlandii – u nas, w Europie, przepisów niestety należy przestrzegać.
Zdjęcia: Andrzej Sawiński