Czas podsumować wyjazd. Ocena jak zawsze ma swoje plusy i minusy. Najbardziej żałuję, że zabrakło nam czasu na największą atrakcję Arabii Saudyjskiej, czyli na pustynię Ar-Rab al-Chali. Choć zajmuje ona dużą część kraju to nie była w naszym kierunku podróży. Pocieszające jest to, że widziałem ją z bliska rok wcześniej – podczas podróży po Omanie. Apetyt na jej odwiedzenie jest ogromny.
Pod względem egzotyki Arabia Saudyjska dla mieszkańca Europy jest niesamowita. Okazało się także, że w kraju tym jest bardzo bezpiecznie – czego zresztą się spodziewałem. W dużym stopniu na poczucie bezpieczeństwa wpływało już moje doświadczenie w poruszaniu się po krajach arabskich i muzułmańskich, oraz wiedza, że tutejsi ludzie nie mają kłów (jak to sugerują media głównych nurtów). Poziom bezpieczeństwa zwiększa także reżim Dynastii Saudów – kto chciał łobuzować i tworzyć jakąś lokalną przestępczość, ten już dawno wyłobuzował i obecnie chodzi bez ręki lub nosa. Oczywiście należy wystrzegać się robienia rzeczy, które są tutaj zabronione.
Pod względem poziomu „podróżniczej” trudności Arabia Saudyjska nie sprawiła nam żadnych problemów. Nie próbowaliśmy wchodzić do miejsc zabronionych dla nie-muzułmanów (czyli do obszarów religijnych takich jak Mekka czy Medyna). Tak jak pisałem – należy przestrzegać lokalnego prawa i tutejszych zwyczajów. Pamiętajcie: nie robimy dyskotek na balkonach, i nie podrywamy przechodzących dziewczyn – nawet gdy zerkną na Was z ciekawości.
Arabia Saudyjska nie jest z pewnością odpowiednim krajem na rozpoczynanie swojej podróżniczej przygody, i by czuć się tutaj komfortowo to należy posiadać pewne doświadczenie w takich wyjazdach. Myślę, że lepiej aby Waszym pierwszym arabskim krajem było Maroko lub Jordania – łatwiej będzie Wam tam „otrzaskać się” nieco z muzułmańską kulturą. Mimo to w miarę ogarnięta ekipa poradzi sobie także w Arabii; samodzielnie i bez przewodników.
Na zakończenie powtórzę to, co mówię na końcu filmu: warto. Nie mówię, że Wam się tutaj spodoba, ale… w życiu warto zobaczyć coś innego niż Skwer Kościuszki w Gdyni, czy rynek we Wrocławiu. Warto zobaczyć, że ludzie potrafią funkcjonować według innych zasad niż nasze. Choć mają taki sam prąd jak my, Internet, samochody, telewizory i mieszkania na przedmieściach – to jednak system wartości i zachowań mają zupełnie inny.
Muszę tu wrócić.
Bilety lotnicze – do Arabii Saudyjskiej przyleciałem z Indii: lotem z New Delhi, z przesiadką w Omanie. Powrót do Polski natomiast przebiegał trasą Medina (Arabia) – Istambuł (Turcja) – Budapeszt (Węgry) – Warszawa (Polska). Ze względu na to, że tak ułożoną siatką połączeń składającą się z wielu przesiadek pokonałem tanimi liniami lotniczymi, uzyskałem dość atrakcyjną cenę końcową: zaledwie 850 pln.
Wiza turystyczna do Arabii Saudyjskiej – z jednej strony trzeba ponarzekać, bo droga: aż 500 pln (czyli 120 dolarów). W dodatku jest to wiza upoważniająca tylko do jednego wjazdu na teren tego kraju. Z drugiej strony trzeba docenić fakt, że ją wprowadzono – wcześniej praktycznie nie było możliwości wjazdu do serca Półwyspu Arabskiego. To część wielkiej rewolucji turystycznej i otwierania się Arabii Saudyjskiej na świat. Tak czy inaczej wiza jest jednak droga co pokazuje, na jaki segmenty turystów nastawiają się władze tego kraju.
Hotele – miejscowość Al Ula, w której nocowaliśmy płatnie (jedną noc spędziliśmy także „bezpłatnie” po prostu zatrzymując się pośrodku pustyni i śpiąc w aucie) słynie z bardzo drogich hoteli (które wcale nie są wielogwiazdkowe). Za prosty pokój, czy wręcz namiot z podłogą postawiony na piachu, płaci się… po kilka tysięcy złotych za dobę (!) Z czego wynika taka cena? Trudno powiedzieć, noclegi w innych miejscowościach Arabii są już bardziej przystępne cenowo i oscylują w granicach 100-250 pln. Są to jednak noclegi tworzone z myślą o uczestnikach pielgrzymek do świętych miejsc, więc z założenia bywają bardziej ekonomiczne.
Postanowiliśmy nie korzystać z irracjonalnie drogich noclegów oferowanych przez internet, i szukaliśmy hotelu bezpośrednio na miejscu – już po przyjeździe. Udało nam się „okazyjnie” wynająć po godzinie poszukiwań mieszkanie o wielkości ok. 60 metrów kwadratowych. Za dwa dni zapłaciliśmy 1.000 pln, czyli po 500 pln za noc. I była to NAPRAWDĘ CENA OKAZYJNA.
Wynajem samochodu – na lotnisku w Medinie wynajem auta na trzy doby kosztował nas 840 pln (w tym full ubezpieczenie, którego chyba jednak w rzeczywistości nie było, bo nic na ten temat nie znalazłem później w dokumentach wynajmu). Co ważne najem był bez limitu kilometrów, więc śmiało jechaliśmy aż do zdarcia opon. Zabrakło tylko napędu na cztery koła, ale za tą opcję trzeba było zapłacić dodatkowe +50 procent ceny. Jako ciekawostkę dodam, że podczas wynajmu mieliśmy aferę z wypożyczalnią – jej pracownicy skopiowali sobie (na ksero!) moją kartę kredytową. Obie strony! Gdy zażądałem zniszczenia kopii karty stwierdzili, że bez tego nie mogą wydać mi auta. I na nic nie zdały się moje protesty, że tak nie wolno robić – musiałem ulec. Po powrocie do Polski całe szczęście okazało się, że z karty nic więcej nie znikło.
Bilety wstępu do obiektów archeologicznych – kupiliśmy tylko jeden taki bilet, do stanowiska archeologicznego w Al Uli. Wyszedł z tego prawdziwy kabaret, a cena biletu była kosmiczna: 250 pln za osobę. Co otrzymaliśmy w zamian? Możliwość jednokrotnego zwiedzenia jednego zabytku – choć obszarowo bardzo rozległego. Czemu zaś był z tym kabaret? Sam bilet kosztuje 70 pln… ale do niego doliczony jest obowiązkowy autobus, którym trzeba dojechać pod wejście na tereny wykopalisk. Pomimo, że mieliśmy własne auto, to musieliśmy zamiast pod zabytkiem zostawić je w odległym o kilkadziesiąt kilometrów mieście i dojechać właśnie obowiązkowym autobusem. Gdy pod wejście podjeżdżasz swoim autem to… nie zostajesz wpuszczony do środka – nawet jeżeli masz bilet. Trzeba kupić bilet na autobus za równowartość 180 złotych…
Paliwo – w końcu coś taniego. Jeden litr paliwa kosztował od 0.7 do 1.2 pln. Zatankowanie pełnego baku kosztowało raptem kilkadziesiąt złotych, tak to można jeździć! Co ciekawe – paliwo na stacjach było w wersji 91 oktanów. Takie można kupić chyba tylko w Zatoce Perskiej – mieliśmy wrażenie, jakby pochodziło prosto z odwiertu.
Wyżywienie – ze względu na kierunek podróży zakupy spożywcze zrobiliśmy od razu pierwszego dnia (a raczej pierwszej nocy) w Medinie – w supermarkecie. Zapłaciliśmy nieco ponad 100 złotych na osobę, i tego jedzenia wystarczyło nam praktycznie na cztery dni. Korzystaliśmy także z przydrożnego „jadłodastwa” w którym stołowali się lokalni migranci zarobkowi (mieszkańcy Indii, Pakistanu, Bangladeszu itd.) – kebab w takich miejscach kosztował 2-3 złote, do tego różne rodzaje lokalnych „przegryzek” w cenach wręcz symbolicznych. Tanio, ale bez wykwintności. Planując żywienie się w przydrożnych knajpach trzeba pamiętać o godzinach modłów, kiedy wszystko jest zamykane na czas ich trwania.
Internet – kartę umożliwiającą nam stały dostęp do sieci kupiliśmy na lotnisku. Daliśmy się naciągnąć: nie dość, że za namową sprzedawcy wybraliśmy zbyt drogi pakiet, to jeszcze musieliśmy dodatkowo zapłacić równowartość 50 złotych za kartę SIM (w „normalnych” krajach karta SIM jest już w cenie internetu, przecież to koszt kilku groszy). Oczywiście nie obeszło się bez obowiązkowego skanowanie paszportów – ale to już światowa norma nawet w krajach demokracji. Za to zasięg mieliśmy Internetu nawet na pustyni. Łącznie wydaliśmy na łączność aż 155 pln – można było taniej.
Ubezpieczenie – wraz z dodatkowym ubezpieczeniem od uprawiania sportów ekstremalnych zapłaciłem w Polsce 150 złotych. Wolałem jednak nie oszczędzać na ubezpieczeniu; podczas 83 km biegu po pustyni wszystko mogło się zdarzyć. I zdarzyło się, choć nie to co myślałem. Pewna forma obowiązkowego ubezpieczenia jest także w cenie wizy turystycznej – jednak jak to działa, i w jakim zakresie? Tego nie doczytałem.
Opłata startowa – opłata związana z naszym startem w zawodach biegowych na pustyni. Drogo, bo aż 500 pln (120 dolarów). Niestety jak się chce przeżyć przygodę, to trzeba za nią zapłacić. Widoki na trasie biegu zrekompensowały z nawiązką ten wydatek.
Pamiątki – trzeba powiedzieć jasno: w Arabii Saudyjskiej nie znają się jeszcze na turystyce. Nie znają się także na pamiątkach… Tam gdzie byliśmy na znalezienie jakiegokolwiek miejsca z pamiątkami nie można było liczyć. Magnesy ostatecznie kupiliśmy na lotnisku po 13 pln. Jedyne co udało mi się kupić „lokalnego” to w recepcji stanowiska archeologicznego w Al Uli znalazłem metalową figurkę konia arabskiego – zapłaciłem za nią 50 pln. Niezbyt piękna, ale trzeba było brać co jest, bo wracać do PL bez pamiątki to wstyd.
Łącznie wydałem 3591 pln w cztery dni. Mogę powiedzieć, że umiarkowanie drogo. Trzeba jednak pamiętać, że czas spędzaliśmy głównie na pustkowiu, w „cywilizacji” byłoby drożej. Podróżując po pustyni nie za bardzo było na co przepuścić więcej kasy. I dobrze – bo czuję, że w Arabii Saudyjskiej – tam gdzie jest cywilizacja – nie ma górnego limitu wydatków. Wydać można wszystko, bez względu na to ile się ma.
(*) Do Arabii Saudyjskiej wróciłem dwa lata później. Tym razem spędziliśmy tu dwa pełne tygodnie, które wykorzystaliśmy na zwiedzenie prawie całego kraju: zrobiliśmy Wielką Saudyjską Pętlę (ta nazwa nie istnieje – sam ją wymyśliłem, więc nie szukajcie w przewodnikach)
Ale o tej drugiej wyprawie do Arabii przeczytacie już w osobnych materiałach!