Co zdecydowało o tym, że jednak Bratysława a nie Koszyce? Maraton w Koszycach odbędzie się w tym roku 3 października, a wtedy wg wciąż aktualnych planów będę poza Europą (piszę „aktualnych” gdyż planowanie dalszych podróży zagranicznych nadal jest drogą przez mękę i nie wiadomo co z tego planu ostatecznie wyniknie). Tymczasem maraton w Bratysławie zaplanowano na 5 września – miesiąc wcześniej. Ten weekend miałem akurat wolny więc można było to wykorzystać. Było także mniejsze ryzyko, że bieg zostanie odwołany ze względu na planowaną czwartą fale koronawirusa – choć ostatecznie potwierdzono wydarzenie dopiero na tydzień przed biegiem.
Sugerowałem się także ceną – pakiet startowy kupowany z niewielkim tylko wyprzedzeniem kosztował 45 euro. Jak na dzisiejsze czasy akceptowalnie „tanio”. Powoli zaczynamy przyzwyczajać się do cen 80-100 euro za maraton…
Oszczędność ta szybko okazała się niestety iluzoryczna. Do Słowacji po raz pierwszy w historii moich podróży pojechałem sam. Nie znalazłem nikogo spośród znajomych, którzy mieliby ochotę wyprawić się na Słowację: każdy tam już albo był, albo nie miał możliwości pojechać w tym terminie.
Niby Słowacja jest niedaleko, ale z Torunia do Bratysławy najkrótszą drogą – bez żadnego zwiedzania – w dwie strony jest półtora tysiąca kilometrów. Z zaplanowanym krótkim zwiedzaniem wyszło mi prawie dwa tysiące kilometrów, czyli aż cztery tankowania…
Przez zwiedzanie nie zdążyłem w sobotę wieczorem dojechać do biura zawodów. To opóźnienie kosztowało mnie sporo sił, co było jednym z kilku elementów które negatywnie wpłynęły na (podsumowując) bardzo kiepski start. Chyba najsłabszy od dobrych kilku lat. Maraton w Bratysławie startował w niedzielę, o godzinie 9 rano – teoretycznie więc można było się dobrze wyspać. Niestety, by odebrać pakiet startowy w bezstresowym reżimie o poranku, musiałem wstać o szóstej rano.
Już od pierwszych metrów maratonu czułem się kiepsko. Nie miałem zupełnie energii, miałem wrażenie jakbym czuł się pusty. Jak to mawiają rowerzyści: „nogi nie podawały”.
Maraton w Bratysławie rozgrywany był na dwóch pętlach, a chwilę po maratończykach (których wystartowało nieco ponad trzystu) na trasę ruszyło także tysiąc dwustu półmaratończyków. Oczywiście bardzo szybko dogonili oni maratończyków i po raz pierwszy od dobrych dwóch lat biegłem w gęstym tłumie. Dziwne uczucie, bo choć w trakcie trwania pandemii przebiegłem kilkanaście maratonów w kilkunastu krajach, to jednak od ciasnoty na trasie wszyscy już chyba się zdążyli zupełnie odzwyczaić. W Bratysławie tymczasem od 4-5 kilometra było po prostu ciasno!
Po zeszłotygodniowej komfortowej pogodzie podczas maratonu w Rydze (ok 14-17 stopni) niestety tym razem spotkał mnie spory zawód: w Bratysławie już na starcie było około 20 stopni, a później na trasie nawet 26-27. To oczywiście nic wielkiego, jednak jako że jestem biegaczem chłodnolubnym, to temperatura stała się kolejnym kamyczkiem do mojej klęski. Pierwsze kółko poszło jeszcze fajnie, bez tragedii, w czasie 02:05:30 zapowiadającym czas lepszy lub zbliżony do uzyskanego tydzień wcześniej w Rydze (04:26:37). Tymczasem słoneczko świeciło, w brzuchu było coraz puściej, a humor opadał. Wyłączyłem kamerę chwilę przed początkiem kryzysu.
Ponieważ biegam od kilkudziesięciu lat, i mam na swoim koncie prawie 120 maratonów, to mało co jest w stanie zaskoczyć mnie podczas biegu. Ostatnio zaskoczony byłem na początku marca podczas maratonu w Tanzanii – gdy banany na punkcie odżywczym na 28 kilometrze okazały się płatne 🙂 Drugi raz w tym roku zaskoczyłem się… sam! Gdy opadłem z sił i przeszedłem do fazy „mam to w d…pie” zacząłem od 31 kilometra iść. „A nie będę biegł” – stwierdziłem. I nic w tym szczególnie nadzwyczajnego, gdyż już dawno temu przestałem robić tragedię z uzyskanego na mecie czasu. Szkoda na to nerwów. Jednak tym razem było coś więcej – mogłem biec, ale zupełnie mi się nie chciało. Jakby jakiś złośliwy chochlik wlazł mi to głowy i coś poprzestawiał…
Najpierw wymyśliłem sobie, że chyba mam koronavirusa. Jeżeli biegacie to wiecie, czego to mózg ludzki podczas zmęczenia nie wymyśli. Dodałem sobie słabość do zmęczenia, i wyszło mi że jestem chory. Po chwili wpadłem na jeszcze genialniejszy pomysł…
Otóż na 35 kilometrze byłem tak zły na cały świat, że miałem nawet pretensje do wyprzedzających mnie biegaczy o to, że mnie wyprzedzają. Po raz pierwszy w życiu szczerze denerwował mnie każdy, kto mnie mijał. Gdy na nawrotce patrzyłem na rywali którzy byli jeszcze za mną – już ich nienawidziłem za to, że za chwilę przebiegną obok mnie! Jak ja ich nie cierpiałem! A mimo to nadal nie chciało mi się biec. Wkurzali mnie nawet klaszczący kibice.
Chyba faktycznie byłem chory!
Dotoczyłem się do mety w fatalnym stylu 04:53:06. Zająłem 295 miejsce na 309 biegaczy, którzy ukończyli maraton. Istna tragedia, bo choć bywały w moim wykonaniu wolniejsze maratony, to jednak zawsze na trudnych trasach lub gdy panowały temperatury przekraczające 30 stopni. Po górach itd. W Bratysławie żadnej winy na pogodę ani na trasę zrzucić jednak nie mogę. Moja wina i tyle.
Oglądając wyniki maratonu widzę, że wystartowało jednak kilkoro zawodników z Polski. Podaję więc ich wyniki:
Bratislava Marathon 2021 – Polacy:
43. TOKAREWICZ Damian, POL – 03:25:16
87. BATKO Marcin, POL – 03:42:39
101. SCHIEWE Andrzej, POL – 03:44:58
110. KRAWCZYK Grzegorz, POL – 03:46:38
111. MIERZWA Adam, POL – 03:46:52
127. WOJCENKO Pawel, POL – 03:50:24
161. KULMA Daniel, POL – 03:57:08
163. CEREMUGA Mateusz, POL – 03:57:26
194. NOWAK Lukasz, POL – 04:08:43
234. BANASZEK Waldemar, POL – 04:25:08
241. LASON Krzysztof POL – 04:28:14
280. STACHNIK Ryszard, POL – 04:45:00
285. RADOMIŃSKI Tomasz, POL – 04:48:33
295. WALCZEWSKI Michal, POL – 04:53:06
296. GOŁOFIT Aneta, POL – 04:53:23
306. LASOŃ Jarosław, POL – 05:31:29
Na koniec pozostała jeszcze kwestia mojego jubileuszu. Maraton na Słowacji miał być pięćdziesiątym krajem w którym pobiegłem maraton. Na trzy dni przed maratonem zorientowałem się, że źle te kraje policzyłem. Mój pięćdziesiąty był… tydzień wcześniej na Łotwie. Słowacja więc była numer 51. Po prostu nie policzyłem Polski. I to kolejny kamyczek do tego nieudanego wyjazdu!