Pamiętam, że schody w Hotelu Plaza miały złocone poręcze, które trzy razy dziennie czyścili z ogromnym namaszczeniem pracownicy. Obsługę wzywało się do pokoju pociągając za kolorowy sznureczek, a jak wchodziłem lub wychodziłem z budynku to nie dość, że otwierano mi drzwi, to jeszcze się kłaniano w pas. Istny szał.
Dziś taki hotel by mnie wręcz odstraszył, ale wtedy to było coś przez wielkie COŚ. Jak już pewnie podejrzewacie, ten wpis nie jest taki jak zwykle – to jest wpis nostalgiczny, przeznaczony bardziej dla mnie niż dla Was. Wtedy byłem zupełnie innym ja, wręcz nie-mną, anty-mną. Ale dzięki temu, że to pamiętam, mogę sobie dziś wspominać i cieszyć się z tego, że „pamięta wół jak dziecięciem był„. Pamiętam jak się cieszyłem, gdy kupiłem sobie skórzany kapelusz i kowbojskie buty. Turysta pełną gębą!
Po ulicach chodziły ślicznotki, a policja ciągle nas zatrzymywała i pytała: „Co Wy najlepszego robicie? Schowajcie natychmiast te aparaty fotograficzne bo Was okradną„. Uśmiechaliśmy się i robiliśmy sobie z tymi patrolami zdjęcia.
W jednej z biedniejszych dzielnic weszliśmy do piekarni, kupić jakąś przekąskę. Kiedy zobaczyli nas gospodarze od razu podniósł się wielki raban: Natychmiast schowajcie te aparaty i telefony! Macie tu od nas nieprzeźroczyste reklamówki, zawińcie w nie sprzęt bo będzie po Was!
Na ulicy wstało ze schodków prowadzących do jakiegoś domu trzech smutnych panów i zaczęli się nam przyglądać. Uśmiechnęliśmy się i kiwnęliśmy do nich głowami. To zupełnie zbiło ich z tropu – niechętnie odkiwnęli. Pod stadionem Boca Juniors kilku podrostków nas zaczepiało, ale zawsze pomogło radosne Hola! Całe szczęście na noc jednak wróciliśmy do hotelu.
Krzysiek bardzo chciał zatańczyć tango. Pojechaliśmy więc do dzielnicy Caminito, gdzie za 10 dolarów zatańczyła z nim niezła młoda laseczka. To znaczy nie zatańczyła, ale oplotła go nogami na kilka sposobów, i pozwoliła sobie zrobić zdjęcia. Dla takich klientów jak Krzysiek mieli nawet przygotowane marynarki i kapelusze, by nie wyglądali oni w tym udawanym tangu jak ostatnie ciapy. Biznes panie, biznes.
Boskie Buenos zrobiło wtedy na mnie wielkie wrażenie. Dziś z rozpaczą patrzę na zdjęcia porównując je z mapą i rwę włosy widząc koło jakich fantastycznych miejsc byliśmy – nawet o tym nie wiedząc. Od czegoś jednak musiałem zacząć tę swoją nową pasję – więc japa i tak cieszyła mi się z każdego powodu. Siedzi w wodzie krokodyl – japa się cieszy. Chodnikiem idzie kowboy – japa się cieszy. Na deptaku trwa pikieta weteranów argentyńsko-brytyjskiej wojny o Falklandy – japa uradowana od ucha, do ucha.
Fajnie jest pamiętać o tym, że wszystko kiedyś miało swój początek.