#Yeti
Zacznę może od podkreślenia, że nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Opowieści o Yeti stawiam gdzieś pomiędzy zielonymi ludzikami z Marsa, a potworem z Loch Ness. Jestem inżynierem, i raczej technologicznie spoglądam na otaczający nas świat. Tym bardziej więc trudno mi jest wytłumaczyć to, co wydarzyło się podczas naszej październikowej wyprawy w Himalaje. Na wysokości nieco ponad trzech kilometrów znaleźliśmy odciśnięte w błocie ślady wielkiej małpy…
Historia ta byłaby dla mnie zupełnie abstrakcyjna – jak wszystkie inne tego typu opowieści – gdyby nie fakt, że wydarzyła się właśnie mi. Od internetowych relacji różni się też tym, że po całym zdarzeniu zostały multimedialne materiały. Opowiem, co się wydarzyło.
To był zaledwie drugi dzień naszej wyprawy do stolicy tybetańskiego Królestwa Lo – pieszej wędrówki do miasta Lomanthang. Mieliśmy w nogach już kilkanaście kilometrów, ale humory wciąż dopisywały. Szliśmy doliną rzeki Kali Gandaki, która o tej porze roku była niczym wyschnięta struga; zamiast górskiej rwącej rzeki przypominała raczej błotniste bajorko. Po bokach ciągnęły się nagie, surowe, zupełnie puste skały.
W pewnym momencie, na kilka kilometrów przed wioską Chele będącą bazą końcową zaplanowanej na ten dzień trasy, zobaczyłem odciśnięte w błocie ślady bosych stóp – przeczytaj artykuł
#LoKingom
Początki cywilizacji Tybetu giną w pomrokach dziejów. Nam – europejczykom – kraj ten kojarzy się głównie z buddyzmem, Dalajlamą oraz z inwazją wojsk chińskich z 1950 roku. Tymczasem historia tego kraju jest bardzo skomplikowana – to okresy wielkich wzlotów i jeszcze większych upadków.
Przez stulecia Tybet był organizmem złożonym z licznych królestw powiązanych ze sobą wspólnymi zależnościami. Kiedy komunistyczne Chiny wkroczyły do Lhasy, jedno z takich królestw uniknęło losu całego kraju stając się ostatnim wolnym regionem Tybetu. Było to położone w sercu Himalajów Królestwo Lo – rządzone przez tybetańskich królów władztwo, które przetrwało aż do 2008 roku. Dzisiejsza opowieść będzie poświęcona historii tej właśnie zapomnianej przez świat krainy – przeczytaj artykuł
#KathmanduMarathon
Czy po trzydziestu latach biegania coś jeszcze może mnie zaskoczyć? Niby wszystko już widziałem, wszystko zrobiłem i wszystkiego spróbowałem. Podczas 140 pokonanych maratonów widziałem zarówno szczyty organizacyjnej perfekcji, jak i legendarne niemal wpadki. A jednak… na to, co zobaczyłem podczas maratonu w Nepalu – w stolicy tego kraju, w Katmandu – nie byłem przygotowany. Na coś takiego nie da się przygotować!
Maraton odbył się 14 października 2023 roku, i co chyba zaskakujące – była to już jego piętnasta edycja. Gdyby była pierwsza, czy druga – można byłoby wybaczyć organizatorom to, co działo się na trasie. Może nie wiedzieli? Może nie umieli? Mieli dobre chęci, ale nie wyszło? Przypuszczałbym wtedy, że na fali entuzjazmu zorganizowali maraton nie za bardzo wiedząc jak to się robi… Była to jednak edycja numer 15. PIĘTNAŚCIE. I nie da się tego wytłumaczyć.
Katmandu jest ponad 2 milionowym miastem. Jest także typowo azjatyckie – gęste, ciasne, o przeogromnym ruchu ulicznym wymykającym się jakiejkolwiek kontroli: panuje tu absolutny brak zasad. I w takich właśnie komunikacyjnych okolicznościach przyrody organizatorzy przeprowadzili maraton dla kilkuset osób w samym centrum miasta… przy całkowicie otwartym ruchu drogowym. Z tego musiała wyjść epicka legenda… – przeczytaj artykuł