Zacznijmy może jednak od początku: Jezioro Ochrydzkie położone jest na granicy Albanii i Macedonii Północnej. Jest popularną atrakcją turystyczną obu krajów; opartą w dużym stopniu na informacji, że to jedno z najstarszych jezior nie tylko w Europie, ale i na świecie. Jezioro Ochrydzkie powstało około 6 milionów lat temu.
Takiej wiadomości powinno od razu towarzyszyć pytanie „A ile lat mają inne jeziora?” Wszak rywalizacja w każdej konkurencji ma sens dopiero wtedy, kiedy zrozumiemy kontekst osiągniętego wyniku. Okazuje się, że jeziora – podobnie jak rzeki – zwykle nie posiadają imponującego wieku: przykładowo jeziora Pojezierza Mazurskiego mają zaledwie kilka tysięcy lat, gdyż ich historia związana jest z cofaniem się ostatniego zlodowacenia. Kilka tysięcy lat w porównaniu do długości życia człowieka to oczywiście dużo, ale w skali geologicznej to zaledwie mgnienie. Pasma górskie powstają przez dziesiątki milionów lat, oceany i morza istnieją przez setki milionów lat, a kontynenty mają nawet po kilka miliardów. W tym porównaniu widać, że jeziora to bardzo nietrwałe miejsca.
Stosunkowa krótkotrwałość istnienia jezior wynika z tego, że jako zbiorniki śródlądowe mają one dość ograniczoną pojemność – przeszkodą nie jest jednak ilość wody, którą mogą pomieścić, ale ilość osadów jaką mogą przyjąć do swojego wnętrza. Jeziora zwykle zaopatrywane są w wodę przez wpadające do nich rzeki – a te niosą ze sobą piach, muł i szczątki organiczne. Czym wpadające do jezior rzeki są większe, tym czas ich istnienia jest krótszy; gdy jezioro zostanie zamulone, to przemienia się najpierw w bagna, a potem w zwartą równinę. Z tego powodu czas „życia” większości jezior liczony jest w tysiącach, a nie w milionach lat.
A jednak Jezioro Ochrydzkie ma prawie 6 milionów lat. Jak to możliwe? Swój wiek zawdzięcza ono temu, że nie wpada do niego żadna większa rzeka. Jednak w takiej sytuacji jezioro powinno wyschnąć na skutek parowania – czemu tak się nie dzieje w tym przypadku? Przyczyna tkwi w geologii i geografii: zaledwie dziesięć kilometrów na południowy-wschód od Jeziora Ochrydzkiego leży inne spore jezioro – Jezioro Prespa. Jest ono wprawdzie nieco mniejsze niż Ochrydzkie, ale jego lustro wody znajduje się aż o 150 metrów wyżej. Oba jeziora oddziela od siebie wąskie pasmo gór Galiczica, dzięki czemu wody obu zbiorników nie mieszkają się ze sobą. Czy jednak na pewno?
Geolodzy twierdzą, że rezerwuary wodne obu jezior są ze sobą połączone za pomocą skomplikowanego systemem podziemnych rzek i tuneli umożliwiających przepływ wody z położonej wyżej Prespy. Płynąca tajemniczymi podziemiami woda musi przedostać się podczas swojej podróży przez krasowe piaski zalegające głębiny; tam zostaje przefiltrowana i oczyszczona. Dzięki temu najsłynniejsze jezioro na Bałkanach nie tylko nie wysycha – pomimo braku rzek – ale systematycznie zasilane jest krystalicznie czystą wodą z podziemnych źródeł. Badacze zjawiska twierdzą, że gdyby w jakiś sposób usunąć wodę z obu jezior, to odkrylibyśmy jeden z najbardziej skomplikowanych i niesamowitych podziemnych systemów jaskiń naszej planety. Przyznać musicie, że geologia potrafi być niesamowita!
Nad Albańską część Jeziora Ochrydzkiego przybyliśmy jesienią 2022 roku. Droga wynajętym samochodem z międzynarodowego lotniska w Tiranie zajęła nam zaledwie trzy godziny. Noc przywitała nas chłodem, a wczesny poranek mgłami zalegającymi taflę wody. Kiedy mgła w końcu ustąpiła z ciekawością po raz pierwszy spojrzałem na być może najstarsze jezioro naszej planety.
Dla rekonesansu przelecieliśmy się najpierw po najbliższej okolicy dronem. Już z daleka nasz wzrok przykuły liczne betonowe bunkry strzegące tutejszych plaż – to pamiątka po skomplikowanej historii Albanii i doskonały temat na odrębną opowieść. Wystarczy wspomnieć, że na odcinku zaledwie ośmiuset metrów naliczyliśmy czternaście takich budowli; a nie liczyliśmy zbyt dokładnie gdyż nie to było celem naszej wyprawy! Od strony zachodniej wąska gruntowa droga kończyła się na wzgórzach opadających bezpośrednio do jeziora; natomiast w drugą stronę prowadziła do kolorowej wioski o łatwej do zapamiętania nazwie: Lin.
Licząca sobie około stu – może stu pięćdziesięciu – starych domów wioska zajmuje półwysep o tej samej nazwie, wrzynający się ostrą skałą w głąb jeziora. Miejsce to znane było już w czasach starożytnych: na dominującym nad okolicą wzgórzu znajdowały się zarówno rzymskie jak i bizantyjskie budowle. Jednak nie są one pierwszymi śladami bytności ludzkiej w tej okolicy; ustępują palmy pierwszeństwa prehistorycznej zabudowie, która znajdowała się tysiące lat temu u stóp wzniesienia.
Niedawno – bo zaledwie w połowie 2023 roku – ogłoszono, że usiane gęstym sitowiem zachodnie brzegi Jeziora Ochrydzkiego już 6-8 tysięcy lat temu były zamieszkałe przez tajemniczy lud, który wznosił w tym miejscu osady posadowione na palach wbitych w dno. Ta tajemnicza społeczność była tak stara, że kiedy niemal 3 tysiące lat przed naszą erą w Egipcie zaczynano budowę piramid, po tutejszej pierwotnej cywilizacji prawdopodobnie nie było już żadnego śladu.
Podwodni archeolodzy odkryli tysiące wbitych w dno jeziora pali. Na tych drewnianych fundamentach wznosiły się domy podobne do tych, które dwa tysiące lat później budowali pierwsi ludzie osiedleni nad jeziorami Szwajcarii, południowej Francji i północnych Włoch. Prace badawcze nad tą najdawniejszą częścią historii ludzkiego osadnictwa nad Jeziorem Ochrydzkim dopiero się rozpoczynają i potrwają zapewne przez kolejne dziesięciolecia.
Wróćmy jednak do naszego zwiedzania. Omijając bunkry weszliśmy do wsi; część położona nad brzegiem jeziora jest niezwykle malownicza. Wciąż można zobaczyć rybaków wypływających rankiem na połowy drewnianymi łódkami. Wystarczy usiąść w jednej z niewielkich knajpek, by bezpośrednio z tarasu czekać na efekty połowów – a następnie zamówić świeżą rybę wprost z sieci. Nie jest to może najtańsza opcja, ale w dobie mrożonek i globalizmu – z pewnością wyjątkowa. Nam w cenie 80 euro trafił się Salmo ohridanus, czyli Łosoś Ochrydzki, endemiczna odmiana wspaniałego wędrownego gatunku ryb występująca wyłącznie w tym jeziorze.
Trudno w to uwierzyć, ale kiedyś tutejsze łososie – tak jak ich dalecy kuzyni z wielkich rzek Europy – migrowały aż do położonego po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego Morza Sargassowego. Następnie wracały przez cały ocean i Morze Śródziemne, by złożyć tu ikrę; prawdziwie epicka wyprawa! Dziś ta licząca sobie kilkanaście tysięcy kilometrów rybia wędrówka już się nie odbywa – jedyna rzeczka łącząca Jezioro Ochrydzkie z Morzem Śródziemnym (Czarny Drin) została zamknięta przez tamy, progi i elektrownię wodą. Łosoś Ochrydzki został na zawsze uwięziony w jeziorze, które stało się dla niego pułapką bez wyjścia.
Wspomniany łosoś jest jednym z blisko dwustu tutejszych endemitów – czyli gatunków, które odseparowane od swoich krewnych wkroczyły w pewnym momencie historii na własną ścieżkę ewolucji. Kilkadziesiąt tysięcy lat separacji to wystarczający czas, by jakiś gatunek zaczął się różnicować; wprawdzie to zbyt mało, by łosoś urósł do rozmiarów hipopotama, albo by ślimak morski wyszedł na brzeg i wykształcił chwytne ręce – ale wystarczająco długo, by mogły pojawić się różnice w kolorach, kształtach czy w zachowaniach. To efekty związane z przystosowaniem się zwierząt do specyfiki lokalnego środowiska. W normalnych warunkach takie zmiany rozpowszechniają się w całej populacji gatunku, jednak gdy fauna i flora są izolowane – jak w Jezierze Ochrydzkim – ewolucja śmiało wkracza na nowe ścieżki rozwoju.
Owe bogactwo endemitów miało decydujące znaczenie przy uznaniu regionu za miejsce, które powinno znaleźć się na liście dziedzictwa UNESCO. Część jeziora położona na terytorium dzisiejszej Macedonii Północnej trafiła na tę listę już w 1979 roku, natomiast część Albańska stosunkowo niedawno, bo zaledwie w 2019 roku. Mam nadzieję, że to nie koniec tej historii: choćby ze względu na wspomniane powyżej pozostałości prehistorycznych osiedli na palach – one także zasługują na wpis UNESCO.
Zjedliśmy z apetytem naszego rybiego endemita z frytkami i cytryną. Być może powinniśmy mieć wyrzuty sumienia, ale nie byliśmy wtedy jeszcze świadomi kim i czym było nasze śniadanie. Później okazało się, że względu na przełowienie Łosoś Ochrydzki znalazł się przejściowo na liście gatunków zagrożonych – całe szczęście kilka lat temu został z niej usunięty i obecnie tutejsi rybacy w sposób limitowany mogą go ponownie łowić.
Spacer po wiosce Lin z całą pewnością zapada w pamięć. Wiele domów jest wzniesionych z kamienia, i co dla mnie najwspanialsze – wciąż na oryginalny, surowy sposób. Przyzwyczajony jestem do widoku kamiennych domów we Włoszech czy w Chorwacji – ładnych, nowoczesnych, specjalnie odrestaurowanych na cele turystyki. Tutejsze albańskie domy są jednak naturalne; nie zmieniły się w apartamentowce pełne basenów i parkingów. Są takie, jakie być powinny.
Jeżeli przejdziecie przez całą wioskę (prowadzi przez nią tylko jedna droga), to po minięciu cypla dotrzecie na dzikie i porośnięte gęstą roślinnością plaże. Tam, pomiędzy niskimi kamiennymi murkami, wśród kłujących chwastów i ćwierkającego ptactwa, bez trudu znajdziecie kawałek wybrzeża tylko dla siebie.
Niestety niemal idealny widok psuć wam będzie postępująca urbanizacja linii brzegowej po stronie Macedońskiej. Na przeciwległy brzeg jest zaledwie 13-15 kilometrów i zwartą linię tamtejszych osiedli widać jak na dłoni. Okazuje się, że jezioro nie jest już tak dzikie i niedostępne – jest ono w dużym stopniu zurbanizowane i pochłonięte przez cywilizację.
Opuszczając Lin warto wspiąć się na szczyt wzgórza będącego sercem półwyspu; znajdują się na nim słynne bizantyjskie mozaiki – tak przynajmniej informują turystyczne przewodniki. W rzeczywistości z kościoła zostały jedynie fundamenty, a mozaiki… zasypano w celu ich ochrony przed zniszczeniem. Cały teren został ogrodzony i wstępu pilnuje wyznaczony do tego celu lokalny mieszkaniec. Możecie do niego zadzwonić na podany na bramie wejściowej numer, lub… tak jak my spróbować przejść na dziko przez ogrodzenie. Ale… ponieważ teren jest monitorowany, to pracownik widząc Wasze wysiłki z pewnością i tak pojawi się na miejscu.
W naszym przypadku opiekun zabytku przyszedł od razu z łopatą – chyba wiedział w jakim celu się tutaj znaleźliśmy. Po uczynionym z naszej strony miłym geście schylił się i odkopał szpadlem kawałek upragnionej mozaiki. Cóż, możecie zobaczyć ją na moich zdjęciach – i tyle. Mam nadzieję, że całość zostanie lepiej wyeksponowana, kiedy tylko nad ruinami pojawi się długo oczekiwane zadaszenie.
Ruszając w dalszą drogę wzdłuż albańskiego brzegu liczyliśmy na to, że malownicze miejsca – takie jak wioska Lin – będą towarzyszyć nam przez cały dzień. Niestety okazało się, że to był wyjątek. Cała reszta 20-kilometrowego wybrzeża aż do miasta Pogradec usiana jest ośrodkami wypoczynkowymi, plażami pełnymi parasoli i leżaków, oraz oczywiście obowiązkowymi bunkrami. Półwysep Lin to jedyne miejsce, które w mojej opinii zasługuje na uwagę.
Wracając do Polski byłem nieco zawiedziony Jeziorem Ochrydzkim. Nie tego spodziewałem się po niemal przecież mitycznym akwenie. Być może za wiele oczekiwałem, za dużo przeczytałem internetowych relacji pełnych westchnień. Jezioro w dużym stopniu zostało już zabudowane, a jego wybrzeże niewiele różni się od tego, co spotkać można na całym świecie. Choć woda rzeczywiście wciąż jest krystaliczna, to ta urbanizacja postępuje z każdym rokiem, i choć lokalne władze starają się zachować historyczny klimat oraz tradycję i społeczność, to przecież wszyscy wiemy, że na dłuższą metę to się nie uda.
Rzut okiem na stronę Macedońską wystarczy, by zobaczyć nieodległa przyszłość albańskiej część Jeziora Ochrydzkiego. Tutejsi mieszkańcy też przecież chcą żyć z turystyki, też chcą zarabiać i bogacić się. Też chcą mieszkać w nowoczesnych domach, jeździć nowymi samochodami i żyć na wyższym poziomie. Kto z nich oprze się pokusie sprzedania ojcowizny deweloperom? I który z deweloperów oprze się pokusie postawienia tutaj nowych hoteli, do których tłumnie ruszą europejscy wakacyjni turyści? Historia potoczy się jak zawsze swoim własnym kołem; kołem, które zrujnowało już tysiące takich magicznych miejsc.
Artykuł ten piszę niemal rok po powrocie z Albanii. Ciekawi mnie jak tam teraz jest. Wspomnienia nieco wyblakły, więc oglądając zdjęcia ze zdziwieniem odkrywam, że było tam ładniej niż to zapamiętałem. Nawet straszące pustymi oczodołami bunkry wydają się mieć swój urok. I tak sobie myślę: a może jednak nie zabetonują? Może oprą się pokusie? Może ludzie nie będą wpuszczać ścieków do jeziora, nie będą nawozić okolicznym pól fosforanami, może nie będą stawiać 10-piętrowych apartamentowców z aluminiowymi balkonami wychodzącymi nad jezioro? Może nie zastąpią lokalnej odmiany łososia filetem z chińskiej pangi?
Niestety tych „może” jest strasznie dużo. Za dużo.
I na koniec ciekawostka: by docenić niezwykłość Jeziora Ochrydzkiego jego nazwę nadano także jezioru odkrytemu na Tytanie; na spowitym wiecznymi chmurami największym księżycu Saturna. Tamto Jezioro Ochrydzie nie jest jednak wypełnione krystaliczną wodą – jest pełne skroplonego metanu. Czy pływają w nim metanowe łososie? Tego dowiemy się być może jeszcze za naszego życia.
Wyjątkowe zjawisko naturalne jakim jest Jezioro Ochrydzkie, stanowi schronienie dla wielu endemicznych gatunków słodkowodnej fauny i flory. Położone nad brzegiem jeziora miasto Ochryda jest jedną z najstarszych osad ludzkich w Europie. Zbudowany pomiędzy VII a XIX wiekiem, posiada najstarszy słowiański klasztor św. Pantelejmona oraz ponad 800 ikon w stylu bizantyjskim datowanych na okres od XI do końca XIV wieku. W płytkich wodach w pobliżu brzegów jeziora trzy miejsca świadczą o obecności prehistorycznych domów na palach, a na małym półwyspie Lin znajdują się pozostałości wczesnochrześcijańskiego kościoła założonego w połowie VI wieku.
Źródło: whc.unesco.org/en/list/99/maps/