Historia ta byłaby dla mnie zupełnie abstrakcyjna – jak wszystkie inne tego typu opowieści – gdyby nie fakt, że wydarzyła się właśnie mi. Od internetowych relacji różni się też tym, że po całym zdarzeniu zostały multimedialne materiały. Opowiem, co się wydarzyło.
To był zaledwie drugi dzień naszej wyprawy do stolicy tybetańskiego Królestwa Lo – pieszej wędrówki do miasta Lomanthang. Mieliśmy w nogach już kilkanaście kilometrów, ale humory wciąż dopisywały. Szliśmy doliną rzeki Kali Gandaki, która o tej porze roku była niczym wyschnięta struga; zamiast górskiej rwącej rzeki przypominała raczej błotniste bajorko. Po bokach ciągnęły się nagie, surowe, zupełnie puste skały.
W pewnym momencie, na kilka kilometrów przed wioską Chele będącą bazą końcową zaplanowanej na ten dzień trasy, zobaczyłem odciśnięte w błocie ślady bosych stóp. Cała sytuacja wydała nam się wesoła – na tyle, że nagraliśmy nawet kamerą krótką scenkę wołając Yeti! Spotkaliśmy Yeti! Przez chwilę było śmiesznie, ale szybko o całym zdarzeniu zapomnieliśmy… i poszliśmy dalej. Nie braliśmy tego znaleziska na poważnie – ot, ktoś po prostu szedł bez butów po błocie, i zostawi odciśnięte ślady. Nikt z nas nie przyjrzał się im uważnie; nawet nie przyszło nam do głowy, by zwrócić na to zdarzenie większą uwagę.
Pod koniec listopada – po powrocie do Polski – zająłem się montażem filmu z wyprawy. Dopiero wtedy dokładniej przyjrzałem się nagranym śladom. Rzuciło mi się w oczy, że nie wyglądają na ślady człowieka. Zacząłem szukać w aparacie fotograficznym – podczas każdej z podróży robię tysiące zdjęć – licząc na to, że może coś jeszcze znajdę. I znalazłem jedną wyraźną fotkę z odciskiem stopy: zdecydowanie nie należała ona do człowieka.
Nie trzeba był antropologiem, by zwrócić uwagę na inny niż ludzki kształt stopy. Krótkie palce oraz charakterystycznie odsunięty na zewnątrz duży paluch (to artefakt po jego chwytnym zastosowaniu); także inna proporcja długości stopy do szerokości. Kadry z filmu utrwaliły ścieżkę, a więc sposób marszu istoty – zauważalnie inną niż ludzka. Ślady świadczą o kołysaniu się postaci na boki podczas marszu, a więc pozostawiło je zwierzę o podobnej do człowieka – lecz różniącej się szczegółami – budowie anatomicznej.
Pierwsze co zrobiłem po obejrzeniu materiału, to wpisanie w przeglądarkę hasła „Jakie małpy występują w Himalajach”. Poza linkami do artykułów o Yeti znalazłem tylko popularne makaki (rezusy) oraz chińskie małpy wąskonose. Oba gatunki są jednak małe i nie pasują do pozostawionych śladów – palce ich stóp są długie i wąskie, nie zgadza się także wielkość zwierzęcia (oceniana po długości kroku).
Innym możliwym wytłumaczeniem mógł być niedźwiedź himalajski: zwierze na pograniczu wyginięcia, praktycznie niespotykane – a być może już nawet wymarłe. Ocenia się, że wiele pojedynczych śladów branych za Yeti to w rzeczywistości właśnie tropy tego podgatunku niedźwiedzia, np. mocno zdeformowane przez topniejący śnieg. Niestety niedźwiedź porusza się na czterech łapach, więc jego ścieżka tropów wygląda zupełnie inaczej niż to, co nagrałem. Trudno mówić o jakiejkolwiek deformacji pozostawionych śladów, gdyż moje zdjęcie i nagranie jest bardzo wyraźne.
Uwieczniony kamerą trop prowadził wzdłuż rzeki Kali Gandaki, kilkanaście metrów od jej brzegu, po drugiej stronie szutrowej drogi którą szliśmy, zaraz przy wysokim zboczu. Ślady nie były jednak odciśnięte w błocie rzecznym; to było raczej stosunkowo świeże błoto powstałe na skutek opadów i swobodnego spłynięcia masy surowca z pobocza. Ciągnąca się przez kilkadziesiąt metrów kałuża musiała wyschnąć kilka dni wcześniej; pamiętam, że my idąc już się w tym błocie nie zapadaliśmy; to była dość twarda skorupa.
Jest bardzo intrygujące, że po obu stronach rzeki – o tej porze roku dość ubogiej w wodę (można ją pokonać pieszo) – znajdują się tysiące grot i jaskiń. Kiedyś zamieszkiwali je tybetańscy mnisi, od setek lat stoją jednak puste. Kilkanaście lat temu zrodził się nawet pomysł, by wpisać je na Listę Dziedzictwa UNESCO – jednak ze względu na brak badań archeologicznych wydaje się, że sprawa ta utknęła. Podczas naszego 10-dniowego marszu minęliśmy setki takich jaskiń, ale wejść udało się nam zaledwie do kilku: większość jest położona zbyt wysoko, a ze względu na materiał osadowy tworzących je skał są one też bardzo niestabilne i niebezpieczne. Wyloty jaskiń widzicie na zdjęciach.
Niestety ponieważ ani przez chwilę nie traktowaliśmy znaleziska poważnie (a szczerze mówiąc nawet nie zwróciliśmy na nie uwagi, poza krótkim żartem na temat Yeti), to nie umiem określić gdzie ślady się zaczynały i dokąd prowadziły – kamera zarejestrowała łącznie około dziesięć odcisków stanowiących ciągły, kompletny trop.
Prawdopodobniej sprawę ostatecznie zupełnie bym zbagatelizował, gdyby nie relacja, którą – zainspirowany zagadką – znalazłem w internecie. Opis pochodzi z 2011 roku, a jego autorem jest Ed Bochniak, podróżnik, który kilkanaście lat wcześniej szedł dokładnie tą samą trasą co my. Pozwolę sobie zacytować fragment:
[…] Siedziałem na głazie, popijając gorącą herbatę z goździkami, gdy z mroku wybiegł pasterz. Wymachując rękami głośno krzyczał. Trwoga w głosie i rozbiegane oczy świadczyły, że jest czymś wystraszony. Mówił szybko w nieznanym mi dialekcie. Anima spojrzał na mnie i powiedział: – Ten pasterz stracił dwóch towarzyszy, którzy zostali rozszarpani przez yeti, a on sam uciekł ze strachu, zostawił stado kóz na stoku i chce tu przenocować. Wszyscy przyjęli jego opowiadanie ze stoickim spokojem. Tylko ja poderwałem się.
– Yeti?! To niemożliwe – powiedziałem.
– Tak, yeti – potwierdził Anima.
Zszokowany wyszedłem spod brezentu i spojrzałem w atramentowe niebo. Na twarz zaczęły padać krople zmarzniętego deszczu […]
Wertując internet znalazłem także dość enigmatyczną wzmiankę o japońskich wyprawach poszukiwaczy Yeti do regionu wokół masywu Dhaulagiri. Ten potężny 8-tysięcznik znajduje się… około dziesięciu kilometrów na zachód od doliny rzeki Kali Gandaki, a więc także dokładnie w tym samym miejscu
Historię, która wydarzyła się 17 października 2023 roku opisałem, i tak oto ją pozostawiam. Pewnie stanie się jedną z wielu podobnych, traktowanych z przymrużeniem oka przez osoby… takie jak ja. Gdybyście to Wy ją opisali, pewnie skomentowałbym ją z szerokim uśmiechem: „A sąsiadkę spod piątki odwiedzają podobno nocą kosmici”.
Tak czy inaczej pozostało zdjęcie i kilka sekund filmu. Szukajcie w 6 minucie i 42 sekundzie.
I tyle.