Do Egiptu wybraliśmy się na początku stycznia. To dobry termin, jeszcze przed sezonem turystycznym, ale wciąż podczas trwającej zimy – dzięki czemu temperatury były mniej wymagające. Nocami nawet było zimno – co poczuć można było wyraźnie w tutejszych prywatnych hotelikach nieposiadających ogrzewania. Pierwszym z licznych celów naszej wyprawy był Płaskowyż Gizy; miejsce, w którym cztery i pół tysiąca lat temu powstały słynne piramidy egipskich faraonów: Cheopsa, Chefrena oraz Mykerinosa.
Większość turystów by zobaczyć na własne oczy piramidy korzysta z pomocy biur podróży; ma to uzasadnienie gdy spędzacie urlop w jednym z wielkich, popularnych kurortów – w Hurghadzie czy w Szarm el-Szejk. Wtedy w ramach zakupu otrzymacie transport do Kairu – zwykle autobusowy, rzadziej lotniczy. Jednak warto wiedzieć, że do zwiedzenia piramid nie jest Wam potrzebna niczyja pomoc: wszystko od A do Z można zrobić samodzielnie. Na pewno wyjdzie wielokrotnie taniej oraz – jestem o tym przekonany – ciekawiej.
Zwiedzanie piramid zaczęliśmy od znalezienia dogodnie położonych noclegów. W pobliżu płaskowyżu znajduje się sporo przystępnych cenowo hoteli, a większość z nich oferuje wspaniałą panoramę na piramidy. Rezerwację noclegów zrobiliśmy jeszcze w Polsce; przestronny – aż 165 metrowy apartament z zapierającym dech w piersi widokiem z balkonu – kosztował nas 1350 złotych (za trzy doby dla sześciu osób ze śniadaniami)
Dodatkowe 10 dolarów kosztował nas hotelowy transport z lotniska. Biorąc pod uwagę fakt, że z lotniska do hotelu było ponad 30 kilometrów – cena bardzo atrakcyjna. Można się wręcz zdziwić czemu tak tanio… ale rozwiązanie jest bardzo proste. Turyści w Egipcie to kura znosząca złote jajka, to skarb o który – gdy już się go złowi – trzeba dbać. Często zdarza się, że kierowcy lotniskowych taksówek podkradają podróżnych i zawożą ich do innych hoteli; a ponieważ za większość hoteli płaci się dopiero na miejscu, to lepiej „swojego klienta” przypilnować – wysyłając po niego własny transport. Inaczej po prostu może nie dojechać skuszony ofertą przypadkowego taksówkarza.
W ten sposób rozpoczęła się nasza wielka egipska przygoda. Na początek okazało się, że naszego apartamentu w hotelu… nie ma. Zamiast zarezerwowanego „królewskiego” wielkiego apartamentu z widokiem na piramidy… otrzymaliśmy trzy nieduże, 2-osobowe pokoje z widokiem… a raczej bez żadnego widoku, gdyż pokoje pozbawione były okien. Dopiero dłuższa awantura spowodowała, że apartament się odnalazł – ale recepcjonista udowadniał, że nie może nam go wydać, gdyż nie jesteśmy jedną rodziną. Pół godziny później, po tradycyjnej w tym kraju konieczności „negocjacji o wszystko” trafiliśmy do właściwego apartamentu. Widok roztaczający się z balkonu na płaskowyż wynagradzał awanturę.
Piramidy w Gizie wzniesione zostały na skalistym, obszernym płaskowyżu otoczonym obecnie z trzech stron przez rozrastający się Kair. Stolica dzisiejszego Egiptu liczy sobie 16 milionów mieszkańców, więc miasto powiększa się w błyskawicznym tempie i pochłania przyległe wiejskie tereny. Jedną z licznych niespodzianek na które musicie być przygotowani to fakt, że piramidy znajdują się zaledwie kilkadziesiąt metrów od zabudowań miasta. Tego nie dowiecie się z kolorowych folderów; nawet Wielki Sfinks stoi obok parkingu przy zapchanych wszelkimi możliwymi pojazdami burych ulicach. Nie wierzcie w piękne zdjęcia znalezione w ofertach biur podróży – piramidy nie stoją pośrodku pustyni. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że stoją pośrodku wielkich wysypisk śmieci. Mistyka tego miejsca zależy od prawidłowego kadrowania zdjęć…
Jak już wspomniałem, turysta w Egipcie jest łupem. Nasza przygoda z tym specyficznym podejściem do zagranicznych gości zaczęła się już podczas śniadania. Podszedł do nas manager hotelu, i zaproponował nam zwiedzanie piramid z hotelowym przewodnikiem. Podziękowaliśmy, gdyż cenimy sobie samodzielność – i przekierowaliśmy jego uwagę na brak ręczników w pokoju. Mimo to podjął jeszcze jedną próbę:
– Zamówcie w takim razie naszą taksówkę. Zapewnimy Wam kierowcę, który zawiezie Was pod wejście do piramid.
– Ile będzie to kosztowało? – zapytałem.
– 50 dolarów.
Musicie wiedzieć, że cała rozmowa toczyła się na hotelowym tarasie umieszczonym na dachu hotelu. Spojrzałem na ogromne piramidy wznoszące się jakieś półtora kilometra dalej.
– Wczoraj za taksówkę z lotniska zapłaciliśmy 10 dolarów, a dziś za przejechanie dwóch kilometrów chcecie od nas 50 dolarów?
– Tak, ale z naszym kierowcą dojedziecie bezpiecznie i bez niemiłych przygód po drodze.
– Możemy sobie pójść spacerem. A jeżeli chodzi o niemiłe przygody, to przypominam o ręcznikach w pokoju. Obiecał Pan wczoraj, że je dostarczycie.
Jak powiedział mój przyjaciel: na całym świecie gdy gdzieś się zatrzymasz, to właściciel nie próbuje Cię już naciągnąć, bo jesteś jego klientem i to gwarantuje pewną formę jego lojalności. W Egipcie na taką rzetelność możecie liczyć bardzo rzadko; nawet w takiej sytuacji większość osób pracujących w tutejszej branży turystycznej będzie próbowało Was wykorzystać. Dla porównania – nawet w Rzymie taksówka z lotniska Fiumicino do centrum miasta kosztuje 50 euro. Tutaj hotelowy manager próbował przekonać nas, że tyle samo kosztuje taksówka na dystansie 1.5 kilometra…
Poszliśmy pieszo, a obiecanych ręczników do końca naszego pobytu nie dostaliśmy.
Przedarliśmy się przez ośmio-pasmową szosę dzielącą nasz hotel od dzielnicy brudnych domów przytulonych do płaskowyżu. Wyminęliśmy liczne śmietniki oraz dzikie psy – i po kilkuset metrach czuliśmy już na sobie cień starożytności. Gdy jednak zrobiliśmy kilka kolejnych kroków, pojawili się słynni „dobrzy wujkowie” – przyjacielscy lokalsi specjalizujący się w darmowej pomocy i doradztwie turystycznym.
Otoczyli nas w jednej z uliczek i zaczęli przekonywać:
– Macie bilety wstępu do piramid?
– Nie, jeszcze nie mamy.
– No to musicie zawrócić, bo tam dalej nie przejdziecie bez biletów. Chodźcie z nami, pokażemy Wam gdzie są kasy i bilety.
Jest taka stara zasada, która mówi, że rację ma ten, kto głośniej krzyczy. Mając w głowie zapamiętaną mapę okolicy zaczęliśmy się więc bardzo głośno śmiać:
– Daj spokój. Kasy są przed nami. Nie musicie nas nigdzie prowadzić. Hahaha!
Dobrzy wujkowie szybko się poddali. Poszli szukać szczęścia gdzieś indziej.
Następną przeszkodę stanowił wojskowy check-point stojący pośrodku drogi i przegradzający przejście. Trzeba było przejść kontrolę bagaży i kieszeni – podobnie jak na lotniskach. Nikt z nas nie miał ze sobą ani bomby, ani karabinu maszynowego – więc przeszliśmy bez problemu. Tutaj na chwilę straciłem czujność, i niemal kupiłem bilet od jednego z policjantów. Było blisko, ale interweniowali czujni znajomi. W grupie zawsze raźniej!
Zaledwie kilka metrów za bramkami kontroli opadli nas taksówkarze oraz kierowcy konnych bryczek. Przekonywali, że do piramidy jest jeszcze 10 km, że droga przed nami nie tylko daleka, ale i ciężka. Za 20 dolarów nas zawiozą, a nawet za dziesięć. Problem w tym, że dzięki nawigacji widzieliśmy, że jesteśmy już na miejscu. Piramidy wyłaniały się zza najbliższego zakrętu.
Teraz moglibyście zapytać: jak to działa? Przecież od razu by się wydało, że nas oszukano – skoro było tak blisko do piramid. Otóż moi drodzy… niekoniecznie. Cały teren piramid jest ogrodzony i prowadzą do niego dwa wejścia – dwie bramy odległe od siebie o kilka kilometrów. Taksówkarze wywożą „zdobytych” turystów spod pierwszej bramy w kierunku drugiej, a z tej drugiej – pod pierwszą. Dystans okazuje się wtedy spory, a w ciasnych zaułkach mało kto się połapie… Większość turystów jest szczęśliwa, że kierowca zaoszczędził im tylu kilometrów mozolnego marszu. Przyznać musicie, że to tak proste, że aż genialne.
Po kolejnych kilku minutach spaceru stanęliśmy przed bramą wejściową. Tutaj trzeba było kupić bilety – i nie ma z tym żadnych – podkreślam – ŻADNYCH – problemów. Jest kilka okienek kasowych, a obok stoją tablice pokazujące ceny oraz zakres ważności poszczególnych biletów. Jeżeli będziecie kiedyś chcieli sami zwiedzić piramidy w Gizie, przeczytajcie te informacje dokładnie:
Po pierwsze: inne są bilety dla turystów zagranicznych, a inne dla Egipcjan. To dość popularna na świecie zasada. Nas obowiązują droższe bilety, i raczej nie warto próbować jakiegoś kombinowania – przy bramkach stoją osoby, które to i tak skontrolują.
Po drugie: kupić należy odpowiednią konfigurację biletów, zależną od tego co chcecie zobaczyć. Podstawowym biletem jest bilet wstępu na płaskowyż – w jego ramach możecie spacerować po wyznaczonym terenie oraz robić zabytkom zdjęcia z zewnątrz. Ta opcja dla większości osób jest w zupełności wystarczająca; jeżeli nie fascynujecie się starożytnością, a piramidy są dla Was po prostu fajnymi trójkątnymi budowlami z kamieni – idealnymi by zrobić sobie selfi – to nic więcej poza tym podstawowym biletem nie potrzebujecie. Koszt jest nieduży; w przeliczeniu na złotówki taki bilet kosztuje około 35 pln.
Po trzecie: studenci mają 50 procent zniżki. Zupełnie nie rozumiem czemu! Jak to jednak prawidłowo udokumentować – nie wiem. Nie próbowaliśmy, gdyż czasy studenckie są dawno już za nami.
Po czwarte: można wejść także do wnętrza piramid. O tym jak wielka jest to przygoda – napiszę za chwilę. Ważne, że możecie wybrać do której z piramid chcielibyście wejść. Najwięcej osób wybiera Wielką Piramidę, czyli Piramidę Cheopsa. Cóż, tak to już działa, że największe i najsławniejsze przyciąga najwięcej i najbardziej ciekawskich. Kto pamięta wicemistrza świata? Wejście do podziemi Piramidy Cheopsa jest najdroższe; bilet kosztuje dodatkowe 65 złotych. Wejście do drugiej pod względem wielkości piramidy – Piramidy Chefrena – to zaledwie 15 złotych. Cóż… Chefren zaoszczędził, i zbudował piramidę o 10 metrów niższą. Ta oszczędność kosztuje jego błąkającą się teraz duszę wiele – ma o wielu mniej gości niż jego ojciec…
Po piąte: trzecia pod względem wysokości piramida – Piramida Mykerionsa – obecnie jest niedostępna. Trwają tam prace archeologiczne i konserwatorskie (początek 2023)
I po szóste: mała rada od nas. Kupcie komplet biletów. Dokupcie także – choćby na wszelki wypadek – bilet upoważniający Was do robienia zdjęć wewnątrz piramid. Kosztuje on… 4 złote. Otrzymajcie zwykły malutki bilecik ale… podczas zwiedzania płaskowyżu różni tutejsi pracownicy będą Wam pokazywać różne swoje zezwolenia, upoważnienia, przepustki – wszystko, by się przed Wami uwiarygodnić. I zaufajcie mi, tutaj te „papierki” rzeczywiście działają. Pokazanie biletu „fotograficznego” ułatwi Wam zwiedzanie – nie dlatego, że bez niego byście nie mogli robić zdjęć, ale dlatego, że wszyscy będą Was przekonywać o tym, że jak dacie im pieniążek, to się na to robienie zdjęć zgodzą. Kiedy pokażecie bilet i się od Was odczepią i będziecie mieli spokój. To moja rada dla Was: taka od „dobrego wujka”!
Ach, to bardzo proste! Idziemy, patrzymy, i podziwiamy z otwartymi buziami. Much nie ma, więc jest w miarę bezpiecznie. A potem wracamy do domu.
A teraz na poważnie. Płaskowyż w Gizie jest wielki, obszar ten zajmuje kwadrat o boku około jednego kilometra. Znajduje się tutaj tak duża liczba niezwykłych – nokautujących wręcz – miejsc, że na jego zwiedzenie potrzebujecie 4-5 godzin. No chyba, że strzelicie tylko fotkę z piramidą oraz nakarmicie Sfinksa. Wtedy uwiniecie się w godzinę.
Trzy główne piramidy mają tendencję do zasłaniania się nawzajem. Cóż, bycie wielkim trójkątem podkreślającym ego faraonów zobowiązuje. Słynną piramidę Cheopsa – największą z największych – rozpoznacie po tym, że nie wygląda na największą. To taka stara, egipska sztuczka. A było to tak:
Po wielu latach (a nawet stuleciach) różnorakich eksperymentów władcy Egiptu doszli do wniosku, że najlepszym zabezpieczeniem ich życia pozagrobowego jest „zabetonowanie” swojego sarkofagu maksymalnie wielką kupą kamieni. Egipcjanie wierzyli, że dusza by mogła przetrwać, musi mieć swoje „mieszkanko” – czyli ciało. Stąd też cała ta tysiącletnia afera z balsamowaniem – kiedyś opiszę Wam to dokładniej. Skracając opowieść: by żyć nieśmiertelnie, faraonowie musieli zabezpieczyć swoją cielesną powłokę.
Wybudowanie grobowca to jedno; ale wybudowanie piramidy, która swoją objętością i ciężarem zabezpieczy spoczywające w sarkofagu ciało – to drugie. To nie jest tak, że Cheops wpadł pewnego dnia na pomysł i zbudował to, co zbudował. Egipt prowadził naukowa „badania” tego tematu przez setki lat. Rekordowa Piramida Cheopsa była ukoronowaniem specyficznego wyścigu zbrojeń – była wynikiem wielu prób i błędów. Faraon Cheops (Khufu) budował ją przez jakieś dwadzieścia lat. To taka liczba „mniej więcej”, gdyż nie wrzucał na bieżąco relacji z postępów budowy na Facebooka – więc ile to było dokładnie lat – tego nie wiemy. Jednak tak czy inaczej: poszedł na rekord, i mu się udało.
Chefren, jego syn, poszedł w ślady ojca. Niestety tatuś swoją budową tak wydrenował gospodarkę kraju, że Chefren miał do wyboru: albo nieco spuści z tonu, albo doprowadzi do gospodarczego kryzysu. I wtedy ktoś z jego otoczenia wpadł na genialny pomysł: Faraonie Chefrenie – a może zbudować Twoją piramidę na górce?
Chefren mądrze posłuchał rady i jego piramida choć niższa, to jest wyższa. Niech Was czegoś ta historia nauczy – nie jest ważne, kto wyżej podskoczy. Wygra ten, kto podskoczy z wyższego podestu. Niestety syn Cheopsa nie zostawił opcji dla kolejnego syna, czyli wnuczka Cheopsa. Dla faraona Mykerinosa (syna Chefrena) zabrakło już miejsca na podwyższeniach; jego licząca 62 metry wysokości piramida dziś nazywana jest przez złośliwców „najmniejszą”. Ciekaw jestem jak duże piramidy oni sami by wybudowali.
Kolejność zwiedzania piramid jest dowolna; panuje w tym temacie absolutna dowolność. Jeżeli jesteście komputerowymi graczami, to z pewnością zrozumiecie to porównanie: płaskowyż w Gizie to absolutnie otwarty świat MMO. Wszyscy łażą wszędzie, i zaliczają questy w absolutnie dowolnej kolejności.
Wasza marszruta zależy od tego, którym z dwóch wejść prowadzących na płaskowyż wejdziecie. Takiego np. Wielkiego Sfinksa będziecie mieli albo na początku, albo na końcu spaceru. Po kilkuset metrach jednak tak czy inaczej wpadniecie w pułapkę dowolności. Można iść w lewo, w prawo, w lewo-prawo, prawo-lewo, w lewo-lewo-prawo czy w prawo-lewo-prawo. Zgubić się nie da, bo i tak wszystkie drogi ostatecznie prowadzą do Rzymu.
Pomiędzy Wami spacerować będą tabuny osiodłanych wielbłądów namawiających Was do przejażdżki. Tutejsi wujkowie umieją być przekonywujący, aczkolwiek są i sympatyczni, i profesjonalni. Szybko dowiecie się, że spacer o długości 300 metrów jest zagrożeniem dla Waszego komfortu, stabilności umysłowej, a nawet życia. Nie po to wymyślono wielbłądy, żeby chodzić pieszo. Najlepiej odpowiadać na wszelkie propozycje w jakimś absolutnie nieistniejącym języku; co wywoła u nagabywaczy rozterkę. Proponuję język Klingonów z serialu Star Trek, bądź pięć losowo wymyślonych wyrazów powtarzanych w kółko. Wujkowie znają wszystkie istniejące języki świata – więc uwolnić się od nich możecie tylko za pomocą nieistniejących wyrazów.
Dobra rada? Nie bądźcie podczas zwiedzania sobą, bo takich… co są sobą – „oni” rozpracowują w pięć sekund.
Byłem cwaniakiem z gatunku „niejedno wiedziałem, niejedno zrobiłem – cwaniakować to ja, a nie mnie”. Przecież zwiedziłem już pół świata i widziałem prawie wszystko. Ta pewność siebie przywiodła mnie do zguby, bo każdy sukces jest zalążkiem przegranej – jak mówi starożytne chińskie przysłowie.
Szliśmy sobie pomiędzy piramidami zwartą grupą, w formacji ochronnej. Przodem kobiety – bo wiadomo: jak je porwą, to przynajmniej zauważymy. Zamyśliłem się w pewnym momencie nad sensem istnienia; patrzyły na mnie kamienne trójkąty będące rówieśnikami Edyty Górniak. No i przycupnąłem nieostrożnie na okolicznym kamieniu; jak jakaś głupia syrenka.
Podszedł do mnie entuzjasta piramid. Lokalny mundurowy, z pięknym identyfikatorem i przygotowaną zagadanką. Zrobił to tak profesjonalnie, że na początku myślałem, że to jakiś kontroler biletów. Gdy z czeluści kieszeni wygrzebałem swój bilet tylko się uśmiechnął:
– Mister, my są przyjaciółmi, nie musisz mi pokazywać biletu. Ja Ci ufam.
I w tym właśnie momencie powinienem zacząć ucieczkę. Przez wielbłądzie kupy, przez piaski, przez okoliczne podziemne sztolnie. Nie uciekłem, więc było już po mnie.
– Telefon daj mi, bro. Zobacz, tu jest takie super miejsce z widokiem. Fotkę Ci zrobię, bro.
Nie uwierzycie. Dałem mu telefon. Sam nie wierzę.
– Super! A teraz z kamieniem! A teraz z wielbłądem, bro!
No i co mam Wam powiedzieć? Zrobił mnie jak smarkacza, który pierwszy raz pojechał na Mazury. W pięć minut oddzielił mnie od stada, zaprzyjaźnił się, zakumplował. Byłem „jego bro”. Byłem gotów uwierzyć mu, że to jego dziadek te piramidy budował.
Postanowiłem docenić jego trud; przecież nie zbiednieję jak mu dam 1 dolara, prawda? Dałem! A on tylko sympatycznie poprosił:
– Mam problem, bro. Monet mi nikt nie przyjmie. Możesz mi dać banknot, a ja Ci wydam reszty?
Trzeba bratu pomóc, prawda? Nie zrobi mnie przecież, bo umiem liczyć. Nie ma żadnego ryzyka, nie dam się, mam doświadczenie. Dałem mu więc papierkowe pięć dolarów, ale poprosił, że wolałby dziesiątkę – bo z piątki nie ma jak wydać. Dałem mu więc papierkową dychę.
– A teraz mi wydaj reszty – poprosiłem.
– Bro, ale już Ci wydałem!
– Bro, nie wydałeś!
– Bro, wydałem!
No i tak zakręcił, tak zachomikował, że nawet dziś nie wiem: czy dałem mu pięć, dziesięć, czy piętnaście dolarów. Wiem tylko, że reszty się nie doczekałem. Bro!
Do wnętrza dwóch największych piramid – Piramidy Cheopsa oraz Piramidy Chefrena – można wejść (chyba, że macie pecha i piramidy są akurat zamknięte). Oczywiście musicie mieć ze sobą dodatkowy bilet. Największe tłumy kierują się do większej i słynniejszej z piramid – a to moim zdaniem błąd. Oczywiście rekordzistka jest ciekawa, ale za sprawą liczby przebywających w niej turystów, jej zwiedzanie nie należy do przyjemności.
Wejście usytuowane jest kilkanaście metrów nad ziemią; następnie schodzimy w dół wąskim chodnikiem, ku środkowi piramidy. Wysokość tunelu to zaledwie 1.3 – 1.4 metra, więc schodzić trzeba w kucki, w bardzo niewygodnej pozycji. Z naprzeciwka nadchodzą zaś wychodzący, każde minięcie się z nimi to potrzeba przeciskania się w klaustrofobicznej przestrzeni. A wszystko to pod ostrym kątem w dół. Chodnik jest dobrze oświetlony, ale brakuje w nim powietrza – szybko robi się duszno.
Po kilkudziesięciu metrach – i kilku długich minutach – docieramy do tzw. Wielkiej Galerii. Nasz tunel zamienia się w wysoką na kilkanaście metrów szczelinę, która robi imponujące wrażenie. Teraz czeka nas wspinaczka, ale jest łatwiej, gdyż galeria jest szeroka na kilka metrów; wchodzący dalej w głąb piramidy idą lewą stroną, wychodzący – prawą. Jest coraz bardziej duszno i gorąco, ale miejsce jest warte wyrzeczeń!
Gdy dojdziemy do końca Wielkiej Galerii dalszą drogę zablokuje nam kamienna ściana. W starożytności nie zatrzymała ona jednak rabusiów grobów, którzy u jej podstawy wybili dziurę. Opadamy na kolana, i na czworaka przechodzimy tym sztucznym tunelem dalej; obok imponujących szybów, którymi cztery i pół tysiąca lat temu spuszczono zamykające komorę grobową kamienne bloki. Docieramy do serca piramidy.
Komora grobowa ma powierzchnię kilkunastu metrów kwadratowych; to tutaj znajduje się sarkofag faraona. Jest bardzo duszno, bardzo gorąca i bardzo strasznie. Nad nami wiszą tysiące ton kamiennych bloków, a przed nami znajduje się pusty i uszkodzony sarkofag. Tłum ludzi, którzy tutaj dotarli wraz z nami, robi sobie dziesiątki zdjęć – to oczywiste, że trzeba sfotografować się przy czyjejś trumnie. Niestety o chwilę zadumy jest bardzo trudno, gdyż cały czas w komorze przebywa jednocześnie od kilku do kilkunastu osób. Dzieci krzyczą, matki poprawiają makijaż, a ojcowie ustawiają wszystkich do pionu i robią kolejne zdjęcia. Zwykły dzień z życia grobowca.
Jest także strażnik pilnujący, by tych zdjęć nie robić – a tym bardziej nie kręcić filmów. Tutejsza ochrona już dawno pogodziła się z faktem, że z telefonami komórkowymi nikt nie wygra; dlatego też pilnują tylko właścicieli prawdziwych aparatów fotograficznych. Znowu pomaga wspomniany bilet za 4 złote – niestety w panującym specyficznym, wilgotnym mikroklimacie aparat od razu mi zaparował i odmówił pracy. Nie doczekałem się także komory tylko dla siebie – strumień turystów wpływał nieprzerwanie przez dziurę w ścianie.
Za to udało mi się nieco sfilmować. Jak to możliwe? Cóż, w myśl zasady: jeżeli czegoś nie wolno – ale bardzo się chce – to wolno. Szczegóły wyjaśniam na filmie.
Tak jak pisałem syn Cheopsa – Chefren – wybudował o dziesięć metrów niższą piramidę. Niższą, ale ponieważ stoi ona na wzniesieniu, to wydaje się wyższa. Rozpoznacie ją po charakterystycznej licówce na jej szczycie; pierwotnie piramidy nie wyglądały tak szkaradnie jak dziś – ich boki nie były nierównymi kamiennymi schodkami. W przeszłości całe piramidy obłożone były wyprofilowanymi płytami a ich zewnętrzne ściany były gładkie, i miały intensywny kolor – dzięki czemu błyszczały w słońcu i były widoczne z wielkiej odległości. Z biegiem tysiącleci ta wspaniała warstwa uległa jednak erozji – resztki „otuliny” możecie zobaczyć na szczycie Piramidy Chefrena. Ten widok daje pojęcie o minionej wspaniałości tych budowli.
Zmęczony zwiedzaniem Wielkiej Piramidy tłum w większości omija wnętrze drugiej piramidy. To wspaniała wiadomość, gdyż dzięki temu możemy we wnętrzu Piramid Chefrena poczuć się samotni. Do środka próbuje wejść może jedna na sto osób zwiedzających płaskowyż w Gizie, przy czym sporo osób szybko rezygnuje – tunel prowadzący w dół jest jeszcze węższy, i jeszcze bardziej stromy. By minąć się z kimś wychodzącym trzeba przytulić się mocno do ścian.
Wielka Galeria w Piramidzie Chefrena także jest mniejsza od swojej poprzedniczki. Trudniej do niej dotrzeć, gdyż chodnik zmienia swój kąt nachylenia. Ale znajdująca się w trzewiach podziemi komora grobowa wynagradza podjęty trud – możecie stać w jej środku absolutnie sami, chłonąc tysiące lat zmurszałej historii, możecie wsłuchiwać się w szepty ścian i pomruki mającego cztery i pół tysiąca lat sarkofagu. Tylko Wy i piramida. „Człowiek boi się czasu, czas boi się piramid” – w komorze grobowej, pośrodku podziemi, sens tego przysłowia nabiera soczystego znaczenia.
Piramidy to oczywiście nie jedyna atrakcja płaskowyżu w Gizie. Są tutaj grobowce królowych (to te malutkie piramidki stojące obok wielkich), są ruiny różnorakich świątyń oraz ślady ramp i innej infrastruktury budowlanej. Na zachód od piramid znajdziecie wzniesienia, z których rozpościera się wspaniały widok na te wszystkie zabytki. Ci, którzy dali się zagadać lokalnym właścicielom zwierzęcych środków transportu (bryczki konne, wielbłądy itd.) płacą większe lub mniejsze krocie by dojechać tam jakimś pojazdem. To śmieszne, bo na szczyt wspomnianych skalistych wydm jest raptem 400-500 metrów. Niby blisko, ale byłem jedyną osobą w zasięgu mojego wzroku, która poszła tam pieszo. Ludzie potrafią dojechać do Kairu z Ameryki, z Australii, z Paryża czy Londynu – ale przejść pieszo czterysta metrów na szczyt wydm to dla nich niewyobrażalne wyzwanie; wolą zapłacić 20 euro za wielbłąda, który ich tam zaniesie.
Bez względu na to jak wejdziecie na skały, rozpościerający się z nich widok wynagrodzi Wam wszystkie trudności, jakie musieliście pokonać. Jeżeli przyjedziecie do Gizy z wycieczką, z biurem podróży – i biuro to przekona Was, że nie ma czasu na spacer w tym kierunku – bo tam tylko piach i kamienie – to możecie uznać, że nic nie widzieliście. To jak zjeść tort zostawiając na talerzu nietkniętą wisienkę.
Całkowicie zawiódł mnie natomiast Wielki Sfinks. Jest wielki, to fakt – jest też starożytny, i to też fakt. Jak na lwa przystało jest ogrodzony – i podejść do niego bliżej nie sposób. Sfinks znajduje się w głębokim wykopie i gapi się na pobliski parking zawalony autami. Wokół, po wyznaczonym terenie na podwyższeniu, spaceruje tłum turystów szukających odpowiedniego miejsca do zrobienia zdjęcia tysiąclecia. Później zobaczycie w mediach społecznościowych fotografie z serii „Ja, Sfinks i pustynia”. Zdjęcia absolutnie nieprawdziwe, pokazujące coś, czego nie ma. Wielki Sfinks mieszka na parkingu.
Powoli kończę tę opowieść. Wyszliśmy na ulicę i od razu staliśmy się celem nagabywań ze strony licznych kierowców, sprzedawców pamiątek, różnorakich wujków oraz ich pomagierów. Jeżeli ma się dystans do siebie, to można ten zgiełk pokochać. Jeżeli będziecie unikać takich atrakcji, i takiego zgiełku – to nigdy nie poznacie prawdziwego Egiptu.
Polecam Wam zwiedzanie tego kraju na własną rękę. I już nie chodzi o to, że wyjdzie taniej. Są dwa Egipty – ten z folderów, i ten prawdziwy. Od Was tylko zależy, który zobaczycie na własne oczy. Na drugi dzień pojechaliśmy zatrzymaną na drodze taksówką do Sakkary – obejrzeć tamtejsze piramidy. Piramidy starsze niż te w Gizie. Piramidy, na których Egipt dopiero uczył się budować monumentalne grobowce.
Ale o tym napiszę w kolejnych odcinkach.
Memphis i jego nekropolia – Pola Piramid od Gizy po Dahszur – to stolica Starego Królestwa Egiptu, na której terenie znajduje się kilka niezwykłych pomników nagrobnych, w tym skalne grobowce, ozdobne mastaby, świątynie i piramidy. W starożytności miejsce to było uważane za jeden z Siedmiu Cudów Świata.
[…] phenazopyridine prices […]
[…] neurontin 400mg […]
[…] cheapest zetia online […]
[…] etodolac price […]
[…] inderal for sale […]
[…] generic lamictal buy […]
[…] generic metoclopramide […]
[…] generic trileptal […]
[…] order zanaflex […]
[…] ventolin evohaler to buy […]
[…] nitrofurantoin price […]
[…] lamisil price […]
[…] zocor prices […]
[…] phenytoin 2023 […]
[…] diltiazem 180mg […]
[…] diclofenac sleeping pills […]
[…] meclizine tablets […]
[…] alendronate 2023 […]
[…] buy olanzapine zyprexa […]
[…] generic triamterene […]
[…] nizoral tablets online […]
[…] buy fluoxetine online […]
[…] buy dulcolax suppository […]
[…] buy generic synthroid […]
[…] order lipitor online canada […]
[…] amitriptyline prices […]
[…] cheapest keppra […]
[…] diclofenac sodium 50mg for sale […]
[…] singulair 4mg […]
[…] trental sale […]
[…] lasix furosemide order […]
[…] buy orlistat online no prescription […]
[…] coumadin tablets dosage […]
[…] zantac buy […]
[…] dexamethasone tablets for bodybuilding […]
[…] buy nitroglycerin […]
[…] seroquel buy […]
[…] zofran 2023 […]
[…] buy metoprolol […]
[…] buy tamoxifen […]
[…] order premarin online no prescription […]
[…] buy reglan 2023 […]
[…] buy motrin online […]
[…] can i buy prevacid over the counter […]
[…] loratadine prices […]
[…] order hyzaar (losartan + hydrochlorothiazide) […]
[…] robaxin buy canada […]
[…] minipress tablets prazosin […]
[…] where can i buy medrol […]
[…] buy glucophage metformin […]
[…] lasix tablete […]
[…] buy cheap celebrex online […]
[…] raquel allegra sample sale […]
[…] amlodipine online […]
[…] ketorolac prices […]
[…] cheapest price for januvia […]
[…] dramamine online […]
[…] buy finasteride propecia […]
[…] buy promethazine vc codeine […]
[…] buy tamsulosin online […]
[…] buy allopurinol canada […]
[…] where can i buy ventolin evohaler […]
[…] order elocon cream […]
[…] pulse casino real money […]
[…] rich casino real money […]
[…] online casino real money sign up bonus no deposit […]
[…] check price on 10 and 20 mg of cialis […]
[…] buy cialis 5 mg online […]
[…] blue viagra pill 100 […]
[…] 20 mg cialis best price […]
[…] cost of 5 mg cialis at rite aid […]
[…] cheap prednisone […]
[…] fluoxetine 20mg […]
[…] mobile casino app win real money […]
[…] can you win real money playing chumba casino online […]
[…] play real money casino with bonus […]
[…] buy seroquel xr 300mg […]
[…] zofran 4mg […]
[…] clonidine yellow pill […]
[…] meclizine […]
[…] furosemide 40mg […]
[…] lipitor (atorvastatin) buy […]
[…] toradol prices […]
[…] is 20mg tadalafil safe […]
[…] buy cialis 10mg […]
[…] januvia tablette […]
[…] how to get a discount on nexium […]
[…] diclofenac tablets […]
[…] prednisolone prices […]
[…] buy depakote online uk […]
[…] how to buy neurontin online […]
[…] lasix discount coupon […]
[…] flomax price […]
[…] cialis 20mg prix en pharmacie […]
[…] where to buy omeprazole 20 mg […]
[…] can i buy colchicine over the counter […]
[…] allegra hicks sale london […]
[…] cialis 20mg -dosage […]
[…] cialis from india […]
[…] قرص cialis 20 […]
[…] roulette […]
[…] cheap prednisolone […]
[…] albuterol generic […]
[…] buy fluticasone, salmeterol online […]
[…] budesonide generic […]