Zacznę może od krótkiego wyjaśnienia, co nie podobało mi się w Turcji. W Kapadocji lot balonem – szumnie nazywany „lotem o wschodzie słońca” – kosztował 120 dolarów od osoby. Drogo, ale tak ekscytująca atrakcja nie może być tania. Wszak przelot balonem to fantastyczna przygoda i emocje porównywalne co najmniej z zaręczynami – tak właśnie wtedy myślałem jako teoretyk, który balonem nigdy jeszcze nie latał…
Rzeczywistość lotów turystycznych jest jednak dość znacząco inna, niż nasze o nich wyobrażenie. Upakowani niczym korniszony w słoiku turyści wiszą w powietrzu przez kilkadziesiąt minut patrząc na leżące w dole widoki, które ku zaskoczeniu ogółu – niezbyt się poruszają. Cóż, balon to nie odrzutowiec – nie osiąga prędkości zapierających dech w piersiach. Owszem, emocjonujące jest wsiadanie do wiklinowego kosza, zrzut obciążenia, i pierwsze minuty po starcie gdy nasz balon unosi się coraz wyżej i wyżej… Problem w tym, że zasadniczo to wszystko co ten pojazd ma do zaoferowania. Można patrzeć w lewo, w prawo, w dół – a jak już się napatrzycie, to zaczyna się robić nudno. I tyle.
Połowę godzinnego lotu w Kapadocji spędziłem na nudzeniu się jak mops. Gdyby było gdzie się w tej naszej gondoli położyć, to pewnie bym zasnął – i tak właśnie zapamiętałem mój baloniarski debiut. Ładnie, tyle tylko że nudno. Nie był to zresztą pierwszy raz kiedy podczas podróży moja wyobraźnia w zderzeniu z rzeczywistością mocno mnie zawiodła: podobnym niewypałem była wycieczka poduszkowcem po zamarzniętym Bajkale – pojazd sobie sunął po lodzie, a my przysypialiśmy już po 10 minutach znudzeni tym, co działo się dookoła nas: czyli zupełnie niczym.
Wróćmy jednak do Egiptu. Moi współtowarzysze podróży nigdy nie lecieli balonem, więc mieli na tę atrakcję ogromną ochotę. Na kilka dni zatrzymaliśmy się w Luksorze i uznaliśmy, że to odpowiednie miejsce do podniebnego debiutu. Także ja dałem się namówić skuszony możliwością obejrzenia z powietrza Doliny Królów; a co najważniejsze możliwością zrobienia zdjęć zabytków, do których normalnie nie można się było dostać. O 5:00 rano zarządziliśmy pobudkę, i kilkanaście minut po godzinie szóstej wsiedliśmy do kosza podczepionego pod pęczniejący właśnie od rozgrzanego powietrza balon.
Zanim jednak oderwiemy się w tej opowieści od ziemi pozwólcie, że przedstawię Wam kilka szczegółów niezbędnych do zorganizowania takiej wycieczki. Luksor jest miastem żyjącym z turystyki, i podobnie jak w Kapadocji oraz w innych centrach lotów balonowych na świecie – loty balonem są tutaj niezwykle dochodowe. Tym biznesem zajmuje się kilkanaście wyspecjalizowanych firm, a samych balonów może się unieść jednocześnie w powietrze w Luksorze nawet prawie setka. Ile dokładnie? To zależy od liczby turystów, którzy akurat przebywają w mieście.
Zamówienie lotu balonem jest ekstremalnie łatwe. Ponieważ ta atrakcja jest stosunkowo kosztowna, to i prowizja za pozyskanie klienta jest wysoka. Dlatego też bilet na balon kupicie wszędzie: w hotelowej recepcji, na statku pośrodku Nilu, w taksówce oraz w sklepie z pamiątkami. Każdy – dosłownie KAŻDY – lokals spyta Was, czy nie chcielibyście polecieć balonem. Oni mają od tego procent, więc musicie zrozumieć tę ich natarczywość. Jeżeli będziecie korzystać z konnej dorożki, to woźnica będzie chciał Wam sprzedać bilet na lot balonem. Jeżeli opłacicie przewodnika w muzeum – to po chwili padnie propozycja zorganizowania dla Was lotu. Jeżeli wyślecie przypadkowego chłopaka jadącego motorem po piwo, to gdy wróci do Was z zamówieniem – spyta czy chcecie polecieć balonem na wschód słońca; i oczywiście każdy z „proponowywaczy” będzie miał okazyjną i wyjątkową only for you cenę. Zanim się zdenerwujecie pamiętajcie – oni wszyscy mają z tego 20 procent, czyli kilkanaście dolarów od osoby. W Egipcie to są bardzo duże pieniądze.
Co ważne: nie ma czegoś takiego jak oficjalna cena lotu balonem. Widełki i możliwości są tak szerokie, że zapłacić za to samo możecie zarówno 100 dolarów, jak i 45 – a jak wykażecie się naiwnością, to nawet 120 od osoby. Obowiązuje tradycyjne targowanie się i powinniście być w tej sprawie pozbawieni jakichkolwiek skrupułów. My zastosowaliśmy moją ulubioną technikę, czyli „Taksówkarz z którym jechaliśmy proponował nam mniej”. To działa. Kiedy w końcu dobijecie targu i zdecydujecie się kupić bilet na lot ku niebu, to musicie jeszcze powiedzieć w którym hotelu się zatrzymaliście, a firma baloniarska zajmie się resztą – np. wyśle po Was rano transport, który dowiezie Was na lądowisko.
Loty nad Luksorem dzielą się na dwie tury. Nocną – czyli na „loty na wschód słońca”, oraz poranną. Lot nocny polega na tym, że musicie z łóżek wstać o czwartej rano, by na pół godziny przed wschodem słońca siedzieć już w gondoli. Harmonogram komplikuje fakt, że pasażerów na lot jest zwykle kilkunastu i bus organizowany przez baloniarzy musi objechać pół miasta (albo i więcej) by wszystkich Was zebrać do kupy. Czasem więc wychodzi z tego półtoragodzinna dodatkowa wycieczka po mieście. Lot może być także odwołany w ostatniej chwili, gdyby okazało się że jest niekorzystna prognoza pogody – ale nie martwcie się: w takim przypadku dostaniecie propozycję startu dzień później lub zwrot pieniędzy.
Lot na wschód słońca polega na tym, że godzina „odpalenia” silników jest tak dobrana, by gdy wzniesiecie się na wysokość kilkuset metrów – właśnie wschodziło słońce. Powisicie w powietrzu, powzdychacie, popatrzycie – no i koniec romantyzmu. Jak pilot będzie miał dobry humor, to szybko obniży lot i znowu zacznie wspinać się w górę – dzięki czemu jeszcze raz obejrzycie wschód słońca. Jak to możliwe? Jest taka teoria, że Ziemia jest okrągła – i w efekcie tego na różnych wysokościach słońce podnosi się nad horyzont o kilka minut wcześniej lub później. Gdybym tego nie zobaczył na własne oczy, to bym nie uwierzył; to niby dlaczego ludzie którzy są pod nami z drugiej strony kuli ziemskiej… nie spadną do kosmosu ??? Ta cała kulistość Ziemi to myślę, że wciąż niepotwierdzona teoria.
Wbrew pozorom lot na wschód słońca nie jest najlepszym wyborem; no chyba, że jesteście nieuleczalnymi romantykami. Problem polega na tym, że raczej jest wtedy ciemno i nic nie widać. A kiedy już to słońce wzejdzie i zacznie oświetlać leżące pod nami cuda natury, to… to zwykle jest już czas na lądowanie. Bo widzicie – na dole czekają na balon Ci, którzy wybrali lot poranny.
I taki właśnie poranny lot wybraliśmy sobie my. Był nie dość że dużo tańszy – zapłaciliśmy po 45 dolarów od osoby – i nie dość, że było już jasno a więc wszystko było wyśmienicie widać, to jeszcze podczas lotów porannych pilotom nigdzie się nie śpieszy; na dole nie czeka już na nich kolejna grupa rozemocjonowanych turystów. Tak więc nie dość, że zapłaciliśmy mniej i widzieliśmy co się dzieje, to jeszcze pofruwaliśmy dłużej.
Jak wygląda lot nad Luksorem?
Gondole są bardzo duże. Może się w nich zmieścić od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu osób, zwykle jest ich 16 do 20. Wewnątrz kosz podzielony jest na przedziały tak, by turyści nie mieli możliwości swobodnego przełażenia z boku na bok – to skutkowałoby zachwianiem równowagi całego balonu. Każdy taki przedział to po prostu boks o wymiarze mniej więcej metr na metr oddzielony od pozostałych identycznych przedziałów dość wysoką ścianką. Do jednego przedziału pakowanych jest 4-5 turystów, zupełnie jak kurczaki. Podczas zakupu biletów możecie spotkać się z obietnicą, że specjalnie dla Was będzie zarezerwowany osobny boks – w 90 procentach przypadków to bzdura, bo kurczaki nie mają nic do gadania: to pilot decyduje kto gdzie będzie stał – a wynika to z potrzeby dokładnego wyważenia balonu. Podobnie jak w samolocie ciężar w balonie musi być równo rozłożony.
Kiedy już wejdziecie do balonu, to nastąpi krótkie szkolenie z zasad bezpieczeństwa. Pilot pouczy Was, że nie należy palić papierosów, że nie należy wyskakiwać z balonu oraz nie wolno wyrzucać za burtę innych pasażerów. Pokaże także jak należy trzymać się poręczy, by nie wylecieć na zewnątrz – gdyby zerwała się wichura. I pamiętajcie: gdyby balon zaczął spadać, to należy położyć się na dnie kosza i udawać balast. Jeżeli zaś podczas procedury lądowania balon przewróci się i zacznie być ciągnięty po ziemi przez wiatr – to nie wolno Wam wysiadać, tylko czekamy aż obsługa zatrzyma wywrócony pojazd. Na koniec pouczenie: w gondoli nie ma ubikacji, oraz nie należy wsadzać ręki do ognia, który ogrzewa i napędza nasz pojazd. I z zasad bezpieczeństwa to tyle.
W końcu następuje upragniony start! Początkowo balon wznosi się zaskakująco szybko: w kilka sekund jest już kilkanaście metrów nad poziomem gruntu. Butle z gazem dostarczają paliwo do palników, a te z rykiem odrzutowca wytwarzają pionowy strumień ognia skierowany do wnętrza balonu. Całą maszyna wyje – i to tyle w temacie ciszy i romantyzmu. Dopiero na docelowej wysokości robi się nieco spokojniej.
Wszyscy robimy uhuhu, i szeroko się uśmiechamy. Tato, mamo, ja latam! Po kilku minutach odkrywamy jednak, że właściwie największą atrakcją jest obserwowanie innych balonów i robienie im zdjęć. Wisimy w powietrzu i cieszymy się, że właśnie oto spełnia się nasze marzenie. A potem odkrywamy, że nie było to zasadniczo aż tak wielkie marzenie jak nam się wydawało. Po kolejnych minutach zaczynają boleć nas nogi i żałujemy, że nie ma w gondoli krzeseł. A potem zaczynamy zerkać na zegarek.
Pilot ma całkiem spore możliwości manewrowania balonem. Dokładając do ognia może wznieść się wyżej, a wypuszczając powietrze specjalnymi klapami – może przyśpieszyć opadanie. Wiatr może nas przesunąć w dowolną stronę, ale pilot w zaskakująco sporym zakresie może także manewrować – za sprawą kolejnych klap. Otwierając odpowiednie boczne otwory nie tylko wypuszcza powietrze, ale także generuje strumień odrzutu, który nadaje balonowi prędkość poziomą; oczywiście musi jednocześnie korygować wysokość.
Jedną z większych zabaw w balonie jest przyglądanie się, czy nie zderzymy się z innym – lecącym obok – pojazdem. A największą atrakcją jest lądowanie! Pilot nigdy nie wie dokładnie gdzie wylądujemy, więc na ziemi za balonem jeździ jak oszalały samochód terenowy z obsługą. Starają się oni podążać za balonem, by w odpowiednim miejscu chwycić za gondolę i zakotwiczyć nas do ziemi. W promieniu kilku kilometrów od startu wyznaczonych jest sporo lądowisk, na które piloci balonów próbują dolecieć. Niezwykle śmiesznie jest obserwować z góry jak inne balony próbują trafić na lądowiska – z różnym skutkiem. Przy kilkudziesięciu pojazdach jednocześnie unoszących się w powietrzu co chwila ktoś ląduje a to w krzakach, a to na czyimś podwórku, lub w jeziorku z krokodylami. Mniej zabawnie robi się dopiero w momencie, kiedy to my musimy wylądować.
Nie czuje się na tyle ekspertem, by oceniać umiejętności egipskich pilotów. Miałem wrażenie, że nad wyraz często lądowali na chybił-trafił, no ale może jestem w błędzie? Nasz balon został porwany przez wiatr i zniosło nas najdalej ze wszystkich unoszących się w powietrzu; polecieliśmy aż poza Luksor i poza Dolinę Królów. Naziemna obsługa pięć razy próbowała nas złapać, po czym pakowali się na terenówkę i dalej pędzili po bezdrożach – a nasz balon uparcie frunął sobie dalej. Nie mogę narzekać bo dzięki temu obejrzałem z powietrza ogromny obszar i zrobiłem kilkaset wspaniałych zdjęć. Wisieliśmy nad mitycznymi Kolosami Memnona, przelecieliśmy nad Ramesseum, nad Świątynią Amona, rzuciliśmy okiem na Świątynię Hatszepsut. Z dużej wysokości dostrzegliśmy nawet to, co niewidoczne z ziemi – starożytne wyschnięte kanały łączące Nil z doliną nekropolii.
A potem gruchnęliśmy o ziemię na jakimś kamienistym skrawku pustyni. Nasz lot zamiast 45 minut trwał prawie półtorej godziny.
Czy było warto?
Cóż. Moja opinia na temat turystycznych lotów balonem nie uległa zmianie. To atrakcja polegająca głównie na wiszeniu w powietrzu i patrzeniu dookoła. Nie ma w tym nic z egzotyki znanej z książki Juliusza Verne „Pięć tygodni w balonie” którą zaczytywałem się jako nastolatek. Jest ciasno, a turyści upchnięci są w koszu jak wspomniane korniszony. Nie będę zaglądał nikomu do portfela, jednak… 22 osoby razy 50 dolarów to jest 1100 dolarów za godzinny lot. Sam chętnie kupiłbym balon i woził turystów; a mój szwagier łapałby nas podczas lądowania.
Wydaje mi się, że lot balonem to dość jednorazowe marzenie. Owszem, jest romantycznie – przy robieniu selfi pilnujcie jednak swoich telefonów, bo lubią odlatywać w siną dal. Podczas lotu w Egipcie podobało mi się dużo bardziej niż w Turcji – głównie dzięki temu, co mogłem zobaczyć w dole. Fajne było jak nas porwał wiatr, i jak biegali za nami wkurzeni pracownicy obsługi naziemnej. Była też młoda para z Francji, ale chłopak ostatecznie nie zdecydował się na zaręczyny. Ona czekała i czekała, i tak na niego patrzyła tymi pięknymi oczkami… a on nic. Prawdziwa skalista skała. Nawet buziaka jej nie dał. Mistrz – to mój nowy idol.
Teby, miasto boga Amona, były stolicą Egiptu w okresie Średniego i Nowego Państwa. Ze świątyniami i pałacami w Karnaku i Luksorze oraz nekropoliami w Dolinie Królów i Dolinie Królowych Teby są uderzającym świadectwem rozwoju cywilizacji egipskiej.