Poszliśmy więc w lewo, a potem jeszcze raz w lewo. I wtedy właśnie okazało się, że jeden z moich nowych ziomków jest zapalonym oglądaczem pociągów. Ucieszyłem się, bo lubię je fotografować – znaleźliśmy więc na mapie dworzec kolejowy w Kiszyniowie, i nieśpiesznym marszem ruszyliśmy w jego kierunku. Całe szczęście nie było daleko, jakieś dwa kilometry.
Dworzec jak to dworzec – ma wejście, wyjście, tory kolejowe oraz wszystko to, czego wymaga techniczna infrastruktura – łącznie ze specjalną bocznicą kolejową, na której składuje się zrujnowane lokomotywy oraz wagony. Część pasażerska stacji została niedawno odnowiona, więc nie wygląda jak tysiąc nieszczęść – a owo odnowienie jest nawet ładne – co przyznać muszę z zaskoczeniem. Mógłbym teraz wymyślić historię jaka to bieda i w ogóle, taką dziennikarską sensacyjności, ale byłoby to kłamstwo. Dworzec w Kiszyniowie jest ładny, czysty, fajny.
Pociągi odjeżdżają w kilku kierunkach, ale nie jest ich zbyt dużo. Zaskoczeniem są składy osobowe jeżdżące do Kijowa – choć sam nie wiem co w tym zaskakującego, skoro Ukraina graniczy z Mołdawią. Przed dworcem znajdują się fontanny, mozaiki i inne typowe pamiątki po czasach triumfu komunizmu; robią one klimat, którego oczekiwaliśmy wybierając się do tego kraju.
Ozdobą stacji jest pamiątkowa, pomalowana na czerwono stara lokomotywa. Nie pytajcie mnie o model ani inne sprawy techniczne – ja tu tylko robię zdjęcia. Jest też tender, a w części postoju urządzeń technicznych udało mi się przyłapać na odpoczynku także interesujący kolejowy dźwig. I to chyba tyle; zjedliśmy po zapiekance i wróciliśmy do hotelu.
Pasjonatom kolejnictwa życzę miłego oglądania zdjęć – na poniższej mapie.