Z czym kojarzy Wam się „Urban Exploration”? Nazwa ta staje się jeszcze bardziej tajemnicza, gdy użyjemy jej popularnego skrótu: Urbex. Brzmi skomplikowanie, prawda? Czym jest więc ów Urbex? To podbijająca serca poszukiwaczy przygód tzw. miejska eksploracja. Na czym polega? Postaram się Wam dzisiaj o tym opowiedzieć.
Urbex uprawiam od wielu lat, choć przez większość tego czasu nawet nie podejrzewałem, że coś takiego istnieje. Gdy dowiedziałem się, że chodzenie po opuszczonych fabrykach i przemysłowych kompleksach ma swoją własną nazwę – byłem nieźle zdziwiony. Podobnie zdziwiony był mój „zaawansowany wiekowo” przyjaciel, który pewnego razu odkrył, że jego długie spacery po lasach ze wsparciem kijków to nordic walking. Kiedyś był zwykłym spacerowiczem, aż tu nagle został – jak to ujął – „uprawiaczem nordik wokingu”. Podobnie w moim przypadku pewnego dnia okazało się, że jestem miłośnikiem urbex-u. Świat jest pełen niespodzianek!
Urbex (czyli urban exploration) powstał na zachodzie Europy oraz w Ameryce Północnej. Choć chyba bardziej właściwe byłoby stwierdzenie, że nazwano tak hobby, które istniało na długo przed nadaniem mu oficjalnej nazwy. Urbex to nic innego jak zwiedzanie dość specyficznej grupy opuszczonych budowli: obiektów przemysłowych, podziemnych kompleksów, fabryk, szpitali, magazynów. Rodzajów budowli w których można uprawiać urbex jest wiele; łączą je zaś dwie wspólne cechy – muszą być przynajmniej częściowo opuszczone, oraz powinny być obiektami industrialnymi – w szerokim tego słowa znaczeniu.
Mogą to więc być zarówno nieczynne fabryki, jak i porzucone hotele czy szpitale. Ale są to także tunele techniczne, lotniska, poligony, wieże czy stare stacje kolejowe. Wypada, by takie obiekty po zakończeniu użytkowania przez swoich właścicieli – zanim staną się miejscem godnym eksploracji – trochę „odleżały”. By nabrały właściwych dla siebie barw i zapachów. Muszą więc leżakować zamknięte i opuszczone przez co najmniej kilka lat – aż osiądzie na nich odpowiednio gruba warstwa czasu. I dopiero wtedy można uprawiać w nich prawdziwy urbex, nie wcześniej!
Dlatego też urbex nie jest możliwy we wciąż funkcjonujących budowlach. Gdy wędrujemy po zabudowaniach huty, której jeden z martenowskich pieców wciąż pracuje, to nasz spacer jest raczej włamaniem, niż eksploracją.
To zresztą dość skomplikowany temat: niektórzy bardzo mocno definiują urbex pod kątem eksploatacji obiektu i dowodzą, że np. wędrowanie tunelami deszczowymi ciągnącymi się pod miastami urbexem nie jest – gdyż tunele te wciąż pełnią swoją rolę użytkową. Wciąż funkcjonują. Podobnie wejście na teren starej i niszczejącej hali magazynowej – takiej z dziurawym dachem; niby stara, niby pełna kurzu i rdzy, ale ktoś wciąż przechowuje w niej jakieś materiały. Magazyn więc działa, choć trudno powiedzieć dokładniej na czym owo działanie polega. No bo jak ustalić, czy składowane tam materiały z racji np. długoletniego „zasiedzenia” same w sobie nie stają się już obiektem godnym… zwiedzenia? Co w przypadku, gdy w hali którą „odkryliśmy” zmagazynowane są stare, rdzewiejące czołgi? To jeszcze spacer, czy już urbex?
Zamieszanie wprowadza też sama nazwa. Urbex. Urban exploration. Eksploracja miejska. Czyli może ona odbywać się wyłącznie w mieście? A co z obiektami przemysłowymi stojącymi poza miastem? We wsiach i na polach? Co ze starymi poligonami, zniszczonymi PGR-ami, silosami zbożowymi czy stojącymi pośrodku lasu opuszczonymi fabrykami przemysłu lekkiego? Jak widać stojący obok wyrazu „eksploracja” przymiotnik „miejska” wprowadza sporo zamieszania.
Przyznać jednak trzeba, że sami miłośnicy tej formy spędzania wolnego czasu traktują definicję „urban exploration” dość elastycznie. Wszak ostatecznie chodzi o dobrą zabawę. Niestety podobnie luźne podejście obserwujemy w stosunku do zasad rządzących samą eksploracją. Najbardziej radykalni miłośnicy urbexu głoszą hasło: „w obiekcie, który zwiedzisz, pozostaw po sobie tylko ślady stóp”. I jest to piękna zasada. Jednak ze względu na charakterystyczną skrytość uczestników takich wypraw, trudno o kontrolę zachowań poszczególnych osób. Bywa więc różnie: jedni dbają o miejsca, które odwiedzają, inni zaś dewastują je pozostawiając po sobie pamiątki – np graffiti – lub wynosząc „znaleziska”.
I dlatego drugą z często głoszonych zasad jest utajanie lokalizacji eksplorowanych miejsc; ma to na celu ich ochronę – przed wandalami, złomiarzami, poszukiwaczami staroci. Sam na swoim blogu zaznaczam zwykle nieprawidłowo lokalizację miejsc, które udało mi się odkryć. Robię tak, gdyż często znaleźć można w nich przedmioty, które potrafią bardzo mocno kusić… by zabrać je ze sobą do domu. A to zaburzyłoby kontinuum czasoprzestrzenne odkrytej lokalizacji. Wynoszenie z obiektów znalezionych przedmiotów jest zaprzeczeniem idei urbexu. To szaber a nie eksploracja.