Archipelag Wysp Alandzkich składa się z 6757 wysp o łącznej powierzchni półtora tysiąca kilometrów kwadratowych. Zamieszkuje go zaś zaledwie niewiele więcej niż 30 tysięcy mieszkańców. Z pytaniem „A gdzie leżą te Alandy?” pozostawię Was sam na sam – potraktujcie to jako geograficzną pracę domową; podpowiem tylko, że większość z was będzie zdziwiona tym, jak bardzo jest to blisko Polski – a mimo to nigdy o tych wyspach nie słyszeliście. Całą wyprawę szczegółowo opiszę w odrębnym materiale.
Najwyższy szczyt archipelagu nazywa się Orrdalsklint – nazwa trudna nie tylko do wymówienia, ale też do zapamiętania. A szkoda, gdyż z tym wzniesieniem wiąże się spora ciekawostka: otóż wśród wszystkich krajów Europy niższy NAJWYŻSZY szczyt niż alandzki Orrdalsklint posiada tylko jeden kraj – Watykan; tzw. Wzgórze Watykańskie osiąga wysokość 75 metrów nad poziom morza. W tej konkurencji pozostaje jeszcze tylko nieco dyskusyjna kwestia „czy posiadające autonomię Wyspy Alandzkie wchodzą w skład Korony Gór Europy”. To jednak już zagadnienie mocno polityczne, o którym w tym miejscu nie będę pisał.
Liczący 129 metrów wysokości szczyt Orrdalsklint zdobyć można w zaledwie kilkadziesiąt minut. Wznosi się on na północy największej wyspy archipelagu – Fasta Åland. W rzeczywistości nie jest to ani góra, ani tym bardziej szczyt górski – to łagodne wyniesienie pozostałe po okresie ostatniego zlodowacenia. „Wierzchołek” jest goły, pozbawiony roślinności, ale otoczony niskimi suchymi drzewami. Na samym środku szczytu postawiono drewnianą wieżę widokową, która powoduje, że możecie wejść jeszcze wyżej – i przekroczyć granicę 130 metrów!
Największą trudnością w zdobyciu Orrdalsklin jest odnalezienie w terenie odpowiedniego miejsca. Wprawdzie w pobliże wzgórza można dojechać samochodem, to najpierw kończy się droga asfaltowa, a następnie także szutrowa – dalej trzeba już iść pieszo ścieżką. Aby zejść z niej w bok w odpowiednim miejscu przydatna będzie nawigacja; przynajmniej podczas naszego pobytu nie było żadnego znaku wyznaczającego szlak. Do najbliższych zabudowań jest około pięć kilometrów, ale żeby się do nich dostać także będziecie zmuszeni posiadać auto, gdyż nie kursuje tutaj komunikacja publiczna. Stolicę wyspy od „szczytu” dzieli odległość ponad 30 kilometrów.
Najwyższy szczyt Alandów przywitał nas październikowymi mgłami i chłodem; atak szczytowy rozpoczęliśmy o 7:00 rano, jeszcze w całkowitych ciemnościach. U celu było już nieco jaśniej, ale wiatr i wspomniane mgły uniemożliwiły zrobienie zdjęć roztaczającej się z wierzchołka panoramy. Także nasz dron z ledwością wytrzymywał ataki porannego szkwału idącego znad morza. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej – dzięki temu zdjęcia wyszły całkiem klimatycznie. Zabrakło tylko psa Baskerville’ów.
Ponieważ nie mieliśmy aklimatyzacji oraz wchodziliśmy w stylu alpejskim, to po zaledwie 15 minutach pobytu na szczycie ruszyliśmy w dół. Półtorej godziny później wystartowaliśmy w maratonie organizowanym w stolicy wysp, w Mariehamn. Zdobycie Orrdalsklint polecałbym wszystkim miłośnikom gór, gdyby nie jedna przeszkoda… niestety dotarcie na Wyspy Alandzkie – oraz sam pobyt na nich – nie należy do tanich.
I tyle.