„Zbudujmy sobie zamek!” – tak wołała w średniowieczu każda uczciwie pracująca, rycerska rodzina. Ale co zrobić, gdy zamiast na porządną, reprezentacyjną twierdzę… pieniędzy wystarczało tylko na jedną wieżę? Wtedy zamiast zamku budowano tzw. wieżę mieszkalną. Takie rozwiązanie było nie tylko tańsze, ale także – jak przekonacie się z tej opowieści – o wiele bardziej przytulne!

Budowa całego zamku – z jego murami, basztą wjazdową oraz skomplikowaną wewnętrzną infrastrukturą – często była wydatkiem przekraczający możliwości finansowe pojedynczego rodu. Skoro jednak sytuacja wymagała posiadania siedziby gwarantującej fizyczne bezpieczeństwo, to szukano alternatyw: takim właśnie „zastępczym” rozwiązaniem mogła być solidna konstrukcja przypominająca z grubsza samotną wieżę. Nie była to jednak zwykła wieża: z zewnątrz była ona oczywiście przystosowana do obrony, ale wewnątrz musiała pełnić także dodatkową rolę – mieszkalną.

Z typowo obronnymi wieżami możemy spotkać się na całym świecie – ludzkość wznosiła takie konstrukcje od pradziejów; zamknięty na niewielkim obwodzie mur zwieńczony otwartym zwykle od góry szczytem. Wewnątrz wieży znajdowało się wszystko to, co służyło obronie – schody (lub drabiny) oraz poziomy przeznaczone do składowania broni. W chwili zagrożenia można się było tutaj ukryć i skutecznie bronić.

Jednak wież mieszkalnych – czyli przeznaczonych nie tylko do obrony, ale także do ciągłego zamieszkania – jest już na świecie znacznie mniej. Takie dodatkowe funkcje wież spotkać możemy na przykład na Kaukazie czy na południowym Peloponezie – wszędzie tam, gdzie realia życia związane były z ciągłymi (trwającymi częstokroć przez wiele lat) krwawymi zatargami – np. z sąsiadami. Gdy zagrożenie było permanentne, nawet niezamożne rodziny potrzebowały solidnego i codziennego – a nie tylko okazjonalnego – schronienia. Potrzebowały wieży, w której można było się nie tylko bronić (gdyby zaszła taka konieczność), ale także – a może przede wszystkim – normalnie żyć.

Takie wieże – zwane mieszkalnymi – charakteryzowały się oczywiście znacznie większymi gabarytami. W ich wnętrzach musiała się pomieścić nie tylko broń, ale także ludzie – wraz z ich całym dobytkiem: kuchnie, sypialnie, magazyny, warsztaty. Co ważne w tamtych czasach model rodziny 2+2 był zupełnie niepopularny; dlatego w wieży mieszkało jednocześnie nawet kilkadziesiąt osób: senior i seniorka rodu, ich dzieci, wnuki, bliżsi i dalsi krewni – a na dokładkę służba, przyjaciele rodziny oraz rzemieślnicy pozostający na usługach rodu.

Mało kto wie, ale jedna z największych zachowanych średniowiecznych wież tego typu leży na terenie dzisiejszej Polski. W powiecie Karkonoskim, w gminie Jeżów Sudecki, we wsi Siedlęcin. Losy tej wieży nie są jakoś szczególnie związane z historią naszego kraju, więc znajduje się ona nieco na uboczu popularnych przewodników turystycznych. A szkoda, bo jako zabytek prezentuje się niezwykle okazale.

Budowla powstała w latach 1313-1314, a jej fundatorem i pomysłodawcą był książę Jaworski Henryk I. Początkowo wieża miała cztery kondygnacje plus piwnice. Dwa pierwsze „piętra” przeznaczone były na pomieszczenia gospodarcze oraz warsztaty – elementy, które w przypadku normalnego zamku znajdowałyby się na dziedzińcu. Trzecia kondygnacja przeznaczona była na zachowaną po dziś dzień aulę – czyli część wspólną i reprezentacyjną, a czwarta – najwyższa – na pomieszczenia mieszkalne właścicieli. To wszystko wieńczył początkowo otwarty, a później kryty strych.

Wieża jest duża – jest podobno jedną z największych wież tego typu w Europie. Zbudowana została na planie prostokąta o wymiarach 20 x 14.5 metra; jak łatwo policzyć każda z kondygnacji miała niemal 300 metrów kwadratowych powierzchni. Musicie przyznać, że całkiem nieźle – nawet jak na dzisiejsze standardy domów. A przecież to tylko jedno piętro – gdy przemnożymy przez cztery, otrzymamy powierzchnię tysiąca dwustu metrów kwadratowych!

Co ciekawe do dziś zachowały się – pomimo kilku pożarów – oryginalne, mające 700 lat drewniane stropy… podobno najstarsze zachowane w Europie. Zwiedzając wnętrza kolejnych kondygnacji wchodzi się po niewiele młodszych (i także drewnianych) schodach – łączonych średniowieczną metodą „na pióra”. Warto podkreślić, że wieża w Siedlęcinie podczas przetaczających się przez okolicę kolejnych wojennych zawieruch miała sporo szczęścia; uniknęła losu swoich nieistniejących już okolicznych towarzyszek i zachowała się w stosunkowo dobrym stanie.

We wspomnianej auli znajdują się niesamowite malowidła ścienne. I o ile nie jestem fanem rysunków, to akurat te są niezwykle ciekawe. Dlaczego? Okazuje się, że jako jedyne w Europie przedstawiają… legendę o najsłynniejszym rycerzu Króla Artura, sir Lancelocie! Na dodatek nie są repliką czy rekonstrukcją – rysunki są oryginalne i poddane były tylko niewielkim zabiegom konserwatorskim.

W przeszłości wieżę otaczała fosa, po której dziś pozostały stawy oraz zasilający je strumień. Wieża i jej najbliższe sąsiedztwo wielokrotnie były przebudowywane – za każdym razem w stopniu mocno zmieniającym bryłę całego założenia obronnego. O ciekawej historii owych kolejnych zmian opowiada wystawa dokumentująca poszczególne etapy rozbudów: od samotnej wieży, przez część zamku otoczonego murem, aż ku dzisiejszej nieco zaskakującej koegzystencji z barokowym dworem. Tą wędrówkę przez 700 lat historii wieży odbyć możecie w niewielkiej salce multimedialnej znajdującej się na poziomie dziedzińca.

Wieża jest dostępna dla zwiedzających, choć trwają wokół niej różne prace konserwatorskie. Z tego też względu nie ma niestety możliwości zwiedzenia przylegających do niej budynków. Bilet kosztuje 10 złotych.

Pasjonaci fotografii koniecznie muszą w to miejsce zawitać podczas złotej godziny – gdy budowla mieni się w zachodzących promieniach słońca. Na zwiedzenie wieży musicie przeznaczyć około godziny; niewiele – ale będzie to dobrze spędzony czas.

Zdjęcia: Anna Sawińska

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij znaczniki na poniższej mapie.

Więcej materiałów z kategorii Kamień na Kamieniu?

Więcej materiałów z kategorii The Polska?