Mam to szczęście, że wśród moich znajomych są tylko tacy, którzy ze zrozumieniem podchodzą do moich podróżniczych dziwactw: zwiedzania ruin, zamków, jakichś dziwnych fundamentów zagrzebanych w ziemi – oraz oczywiście wszystkich obiektów UNESCO. Moi znajomi wiedzą doskonale, że nie odpuszczę – i cierpliwie to znoszą. Gdy więc zakomunikowałem, że zaledwie 60 km od naszej planowanej trasy przejazdu znajduje się miasteczko Bayreuth – a w nim jakaś dziwna opera – to tylko popatrzyli się na siebie spode głów i kiwnęli przytakująco. Serio myślicie, że tego nie widziałem?
Godzinę później wjeżdżaliśmy na parking. No może niezupełnie na parking – stanęliśmy wielkim kamperem w centrum miasta na zakazie parkowania. Kiedy spytałem „kto na ochotnika zostanie w aucie by przypilnować mandatów” – podniósł się las rąk. Czyżby nikt nie miał ochoty na zwiedzanie opery? Gdy dodałem, że bilet wstępu kosztuje 8 euro – „operowa grupa szturmowa” stopniała do zaledwie dwóch osób – mnie i Szymona. Brawo Szymon.
Skoro i tak parkowaliśmy na zakazie, to zatrzymaliśmy się pod samą operą – zaledwie sto metrów od wejścia. Budynek wyglądał zupełnie normalnie, niepozornie – jakby zamaskowanie. Gdybym nie wiedział co się w nim mieści, to przeszedłbym obok nie zwracając na elewację najmniejszej uwagi. Dopiero później dowiedziałem się, że ta elewacja to nawet słynna jest. Włoska. Cóż, widocznie jestem jakimś elewacyjnym wynaturzeniem, bo nie zrobiła na mnie wrażenia. Po chwili nasze kieszenie schudły o 8 euro, i zaopatrzeni w bilety czekaliśmy cierpliwie na przewodnika.
Wejścia do tzw. Opery Margrabiów odbywają się co 30 minut i są grupowe. Zwiedzanie dozwolone jest wyłącznie z przewodnikiem; po to, by nikomu nie przyszło do głowy nabazgrać swoich inicjałów na drewnianych oparciach zabytkowych foteli. Przykrym zaskoczeniem był dla mnie ogłoszony przez przewodnika całkowity zakaz nagrywania. Jeszcze bardziej przykro mi się zrobiło, gdy okazało się, że ten zakaz jest egzekwowany – w efekcie możecie zobaczyć tylko kilka zdjęć wnętrza; wprawdzie coś tam i tak nagrałem, ale nie nadaje się to do publikacji.
Musze przyznać, że wnętrze opery robi wrażenie. Jest duże – nie mam pojęcia jak tak wielka sala zmieściła się w takim niewielkim budynku. Chyba jakieś czary! Wewnątrz widownia dzieli się na dwie części: dolną przeznaczoną dla plebsu (siedzącego na krzesełkach), oraz górną – bajeczne bogato zdobione loże przeznaczone są dla margrabiów, nadgrabiów i hipergrabiów – oraz dla ich żon, dzieci i kochanek. Elita barokowego społeczeństwa zasiadała w ekskluzywnych prywatnych boksach wybudowanych na kilku wznoszących się ku górze piętrach. Loże owe są tak bogato zdobione, że gdybym w nich usiadł, to bałbym się poruszyć by czegoś przypadkiem nie strącić. Stąd chyba pochodzi powiedzenie „siedzi w loży, jakby kij połknął”. Całe szczęście nie groziło mi wejście po schodach do tych kapiących przepychem siedlisk rozpusty: należę do plebsu, co zauważył nawet sam przewodnik – stanowczo poprosił, bym z moją robotniczą facjatą pozostał na parterze.
Opera Margrabiów powstała w latach 1745 – 1750, i musiały to być zaiste dziwne czasy. Dziś wszelakie kibolstwo siedzi na krzesełkach na szczycie korony stadionów, na żyletach – a bogaci na samym dole, zaraz obok linii bocznej boisk. Wtedy, w XVIII wieku, było jednak odwrotnie – bogaci siedzieli wygodnych w lożach na górze. To dziwne rozwiązanie; musieli przecież do nich wchodzić po schodach – sapiąc, bo nie było wtedy wind! A kibole siedzieli sobie wygodnie w pierwszych rzędach pod samą sceną. Straszne czasy.
Nie przepadam za operami; ale ta była… niezła. Mam z nimi tak mało wspólnego, że nawet nie wiem jakich wyrazów używać na ich opisanie. W głowie kotłują mi się dziwne myśli i zwroty: ckliwa, melancholijna, harmonicznie purpurowa? Zostawię Was ze zdjęciami sam na sam, męczcie się indywidualnie z tym przepychem i dobieraniem odpowiednio upudrowanych wyrazów. Przepraszam za jakość zdjęć; w środku panował półmrok, a nawet trzy-czwarte mrok. Ciężko więc było zrobić ostre zdjęcie – a dodatkowo przewodnik patrzył na mnie tak, jakby miał ochotę powiedzieć, że zdjęć też nie można robić.
Zwiedzanie trwa 25 minut i polega na tym, że trzeba stać i słuchać co opowiada Pan lub Pani stojąca na scenie; przewodnik zaś czyha w tym czasie na wszelkie wykroczenia przewidziane w regulaminie zwiedzania. Z drugiej strony nie dziwie się, gdyż mają tu czego pilnować – skłamałbym, jakbym napisał, że nie korciło mnie by uciąć sobie drzemkę na krzesełku. W końcu, po około 15 minutach, obaj z Szymonem wyszliśmy – i tak nic nie rozumieliśmy z języka Wagnera (nie mylić z rosyjską Grupą Wagnera). To nic osobistego, po prostu nie za bardzo jest to mój styl zabytków – ale dla kogoś o duszy bardziej subtelnej niż moja odwiedzenie tego miejsca może być wydarzeniem wartym przeżycia. Ja jednak wracam do kamiennych, zgrabnie ociosanych zamków.
Powygłupiałem się tą słowną szermierką, a teraz już na poważnie.
Opera w Bayreuth jest arcydziełem swoich czasów. Powstała na zamówienie margrabiny Wilhelminy, żony Fryderyka, margrabiego Brandenburgii-Bayreuth. Inauguracja opery miała miejsce we wrześniu 1748 roku podczas ślubu córki Wilhelminy, Elżbiety Fryderyki Zofii i księcia Karola Eugeniusza Wirtemberskiego. Jak widać – same „szychy”. Kto był projektantem, i kto robił elewację – to pominę, bo już całkiem połamiemy sobie język, a przecież i tak nie zapamiętacie.
Opera Margrabiów jest jedynym zachowanym w całości barokowym obiektem tego typu na świecie. Co istotne – zachowały się także oryginalne materiały, z których została zbudowana. Deski, płótna i inne takie. Największe wrażenie robi wielopiętrowa struktura loży, do których prowadzą schody. Wszystko to – wraz ze sceną zaprojektowaną z uwzględnieniem perspektywy – zapiera dech w piersi. I mówię to na serio, bez podstępnych żartów.
Fani oper dowodzą, że opera w Bayreuth jest ogniwem ewolucji łączącym kameralne sale operowe przeznaczone wyłącznie dla elit ze współczesnymi wielkimi halami jak np. Carnegie Hall w NY. Tak jak statek RMS Titanic był rewolucją w branży wycieczkowców, jak pancernik HMS „Dreadnought” zmienił historię bitew morskich, jak Homo Erectus był ogniwem pomiędzy Afryką a człowiekiem współczesnym, tak Opera Margrabiów otworzyła nowe horyzonty dla oper. To był hit, o którym dziś pisałyby wszystkie media społecznościowe. I kropka.
Obiekt został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 2012 roku.
Jeżeli zafascynował Was ten opis, to możecie zwiedzić Operę Margrabiów nie ruszając się z fotela i oszczędzając w ten sposób 8 euro. Wycieczkę w technologii 360 stopni znajdziecie TUTAJ
Arcydzieło barokowej architektury teatralnej, zbudowane w latach 1745-1750, Opera jest jedynym w pełni zachowanym przykładem tego typu, w którym 500-osobowa publiczność może autentycznie doświadczyć kultury i akustyki barokowej opery dworskiej, ponieważ w audytorium zachowano oryginalne materiały, tj. drewno i płótno. Na zlecenie margrabiny Wilhelminy, żony Fryderyka, margrabiego brandenburskiego-Bayreuth, zaprojektował go znany architekt teatralny Giuseppe Galli Bibiena. Jako opera dworska w przestrzeni publicznej była zapowiedzią wielkich teatrów publicznych XIX wieku. Bogato zdobiona wielopoziomowa drewniana loża teatru z iluzjonistycznymi malowanymi płótnami reprezentuje efemeryczną ceremonialną tradycję architektoniczną, która była wykorzystywana w widowiskach i uroczystościach dla książęcej samoreprezentacji.