Początkowo sytuacja u większości zarówno turystów jak i podróżników wygląda tak samo: podczas wakacji, wyjazdów, wypraw – robimy zdjęcia; dziesiątki i setki zdjęć. W ten sposób utrwalamy swoje wspomnienia i widoki. Góry, plaże, krajobrazy. My przy kolacji, dzieciaki w basenie, pijany sąsiad z apartamentu obok. Po powrocie z takiego wyjazdu oglądamy w domu zdjęcia z wypiekami na twarzy – a jeszcze większych wypieków dostają znajomi, którym je pokazujemy. Eh, takim to dobrze!
Zdjęcia lądują gdzieś bezpiecznie na komputerze. W jakimś fajnym katalogu, np. Wakacje. Po kilku wspaniałych wyjazdach nasz katalog rozrasta się o podkatalogi: Chorwacja, Wczasy w Międzyzdrojach, Berlin, Mazury, Alpy. Zdjęcia wciąż cieszą, choć zaglądamy do nich coraz rzadziej. Po jakimś czasie, gdy jest ich już sporo, zaczynamy obawiać się ich utraty: co będzie, jak padnie dysk? Co się stanie, gdy stracę notebooka na którym zapisane są moje galerie? Szczęściarzami są Ci, którzy na pomysł zrobienia kopii bezpieczeństwa wpadną zanim wydarzy się nieszczęście – doświadczenie uczy, że zwykle myśl o kopii pojawia się dopiero wtedy, kiedy pieczeń jest już rozlana.
Inną „podkategorią” problemu jest sytuacja, w której galerie zdjęć z poszczególnych wyjazdów przechowujemy w wielu miejscach: na różnych komputerach, na dyskach zewnętrznych, w chmurze czy jakiejś poleconej przez znajomych innej usłudze internetowej. Czasem nawet nie wiemy gdzie nasze zbiory fotograficzne fizycznie się znajdują.
I wszystko jest ok, dopóki nie stracimy dostępu do usługi lub konta. Wiele osób przekonanych jest, że skoro wrzuciły swoje fotografie na facebooka, to są tam one bezpieczne na zawsze. Że zawsze da się do nich dotrzeć. Przekonanie to mija w chwili, gdy nasze konto zostaje zablokowane np. za „złamanie regulaminu portalu społecznościowego”. Bach! Konia z drabiną temu, kto wygra batalię o odzyskanie konta na fb prowadzoną z chat-botem. Wtedy dopiero odkrywamy, że Facebook nie jest miejscem do przechowywania danych.
Podobnie jest z wieloma usługami udostępniającymi wirtualną przestrzeń dyskową. Gdy stracimy dostęp do zasobów i np. dysków google – np. na skutek przechwycenia naszego konta email przez programy hakerskie – pozostanie nam tylko płacz. Nie da się napisać do google: „Hej, możecie mi zresetować hasło, zmienić email i odblokować dostęp?”. Znam wiele takich przykładów.
Zdjęcia przepadły. I co wtedy?
Wtedy to już moi drodzy Państwo kapusta po bigosie. Nowoczesny technologiczny marketing przekonał nas, że programy i usługi świetnie dbają o bezpieczeństwo naszych danych. Owszem, dbają, ale w nieco innym zakresie niż nam się wydaje. O ile po utracie telefonu da się odzyskać listę telefonów przyjaciół (lub choćby odtworzyć ją osoba po osobie), o tyle zdjęcia z Waszych wypraw i wakacji mają zwyczaj przepadać bezpowrotnie. Najczęściej rządzi zasada: „jeżeli stracisz dostęp do swojej skrzynki pocztowej, stracisz też dostęp do usług”. Tutaj nie ma opcji telefonu do przyjaciela.
Możecie powiedzieć, że takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko. Czyżby? Jeżeli założymy, że raz na dziesięć lat stracimy dostęp, to ile lat robienia zdjęć i wrzucania ich w Internet przepadnie? Optymistami jesteśmy do czasu, póki nie stracimy danych. W chwili, gdy te zaginą, robi się momentalnie gorąco. Można się wręcz opalać w świetle promieniowania podczerwonego emitowanego przez nasze przerażenie.
W przypadku podróży jest tak: sami wiecie, że drugi raz na wyprawę człowiek nie wyruszy. Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Nawet jak wyruszycie ponownie, to już będzie inna wyprawa. Co się skasuje, to się nieodkasuje.
Jak bardzo boli taka strata, wiedzą Ci wszyscy, którzy jej doznali. Trzeba też pamiętać, że niekoniecznie chodzi o sytuację w której tracimy zdjęcia, filmy i inne materiały na skutek działań hakerskich czy awarii sprzętu. Wbrew pozorom najczęstszą przyczyną utraty tysięcy zdjęć z wakacji jest… zapomnienie gdzie je skopiowaliśmy. Na takim zielonym pen-drive były. Na tym notebooku, co daliśmy go młodemu jak szedł na studia.
Ale wróćmy do tematu artykułu. Co robicie ze zdjęciami przywiezionymi z wakacji? Najczęściej kopiujemy je na dysk (choć „telefono-foto-maniacy” trzymają zwykle zdjęcia po prostu w telefonie). Po następnych wakacjach zrzucamy kolejne zdjęcia; gdzieś tam na komputer, na dysk, na pen-drive.
Czas płynie nieubłaganie, i po pięciu latach… nie pamiętamy już co gdzie jest. Chyba, że ktoś z Was jest bardzo systematyczny. Ale bywa i tak, że sprzęt jest już niesprawny, albo oddany do utylizacji. Kto z Was – ręka w górę – wie, gdzie są dziś zdjęcia z urodzin ciotki Zuzanny w Paryżu w 2003 roku? Może ma wujek Włodek? Jednym słowem: niezły burdel w tym archeo!
I nie martwcie się. Nie jesteście wyjątkiem!
Pewnie oczekujecie teraz jakichś propozycji. Przecież to artykuł, więc rozsądnym jest, by na jego końcu znalazły się jakieś propozycje. Co z tym kłopotem zrobić? Jak on sobie poradził? A tu niespodzianka – to koniec artykułu 🙂
Na potrzeby przechowywania filmów i zdjęć z wypraw posiadam cztery dyski twarde: 2 x 8 TB + 2 x 10 TB. Moje materiały z kilkudziesięciu dotychczasowych wypraw zajmują już ponad 15 terabajtów, i ciągle przyrastają. Ponieważ w moim planie zwiedzenia całego świata jestem dopiero gdzieś w okolicach 20 procent, to rosnąć tak będą jeszcze długo.
Dwa dyski 8 TB są dyskami „frontowymi” – to na nich skupia się codzienna praca, obróbka materiałów i ich postprodukcja. Dwa dyski 10 TB są dyskami matkami, izolowanymi i podłączanymi tylko wtedy, gdy należy zaktualizować archiwa bezpieczeństwa.
Nie ufam żadnym chmurom i dyskom wirtualnym – po pierwsze działają do czasu, póki za usługę się płaci. Po drugie: akurat moje potrzeby przestrzeni dyskowej liczone są w terabajtach a nie w dziesiątkach gigabajtów. Z ostatniej 14-dniowej wyprawy do Kazachstanu przywiozłem 360 GB danych (90 procent objętości to filmy). I po trzecie: zawsze można stracić dostęp do zewnętrznych zasobów. Nikt Wam tam niczego nie gwarantuje; licencje i zasady użytkowania lubią się zmieniać, a i utrata kont dostępowych jest bardzo częsta. I bolesna. Wtedy pozostaje Wam wspomniana batalia z chat-botem, którą jak podaje legenda, ktoś kiedyś wygrał 🙂
I żeby nie było, że zjadłem wszystkie rozumy: dwa tygodnie temu padł mi jeden z dysków 10 TB. Ot, tak po prostu. Windows 11 stwierdził, że już go nie widać – i naprawił tak skutecznie, że teraz rzeczywiście nic nie widać. Całe szczęście miałem kopię danych na dysku roboczym.
Dziś drugi z tych dwóch dysków także padł. Prawo serii.
Pytanie więc dalej brzmi: co robicie ze swoimi zdjęciami podróżniczymi? Zwykle planujemy: „Eh, kiedyś będzie wielki dzień, obejrzymy sobie nasze wszystkie zdjęcia z podróży! I zrobimy z nimi w końcu porządek!”. I na planach się zazwyczaj kończy.
Wraz z zaprzyjaźnioną firmą programistyczną napisałem specjalny program pozwalający na archiwizowanie i geo-publikowanie zdjęć. Od miesiąca próbuję zrobić z tym teraz porządek. Koszmarna jest to robota, bo do przejrzenia i obróbki mam około 30 tysięcy zdjęć zrobionych w ciągu ostatnich ośmiu lat. Dobrze, że znowu jest pandemia; dzięki temu mam więcej czasu wieczorami…
Tak sobie wrzucam po kilkadziesiąt zdjęć dziennie do rosnącego archiwum. Możecie je oglądać na bezpośrednio moim blogu – w dziale „Foto Świat”. Będzie kupa śmiechu gdy padnie dysk w serwerze.
Przy okazji pisania tego artykułu wylosowałem dziś do obróbki katalog ze zdjęciami z 2017 roku, z wakacji na Gran Canarii. Eh, wspaniałe to były czasy – człowiek był jeszcze bardziej turystą niż podróżnikiem. Buzię rozdziawiałem szeroko się na widok byle suchej palmy, a gdy gdzieś po drodze leżał banan, to wszyscy się zatrzymywaliśmy i zachwycaliśmy. Ciesze się, że do obróbki tych zdjęć usiadłem dopiero teraz, w 2021 roku. Dzisiejsze oprogramowanie komputerowe – dzięki sztucznej inteligencji – pozwalają poprawiać zdjęcia tak, by z bardzo słabych zrobić słabe, z przeciętnych średnie… a z nudnych… takie sobie.
Autorem dzisiejszych zdjęć jest Anna Sawińska. Dziękuję żono!