Pierwotnie nowo odkryty podziemny świat nosił niezbyt subtelną nazwę zaczerpniętą od nazwy pobliskiej wioski – Jaskinia Kumistavi. Gdy Związek Radziecki zaczął się rozpadać z planów budowy militarnego kompleksu szybko zrezygnowano, a wkrótce po tym władze niepodległej już Gruzji wpadły na nowy pomysł: jaskinię postanowiono przystosować do ruchu turystycznego i uczynić jedną z głównych atrakcji kraju. Pomysł miał duże szanse powodzenia – i niestety tak też się stało. Czemu niestety? O tym wkrótce.
Czas na kilka słów o geografii. Jaskinia Kumistavi leży na terenie Imeretii, w regionie położonym w centralnej części Gruzji, zaledwie 20 kilometrów na północny-zachód od miejscowości Kutaisi posiadającej międzynarodowe lotnisko (na którym lądują także samoloty z Polski). Tutejszy teren nie jest górzysty, to zaledwie pagórkowata równina porośnięta lasami. Ważniejsze jest jednak to, co pod powierzchnią: podobnie jak na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej tutejszą geologię tworzą krasy, czyli skały szczególnie podatne na wietrzenie i rozpuszczanie przez podziemne i naziemne wody.
W taki krasowym gruncie płynące po powierzchni rzeki łatwo stają się częściowo lub nawet całkowicie rzekami podziemnymi. Dynamiczne zjawiska hydrologiczne powodują powstawanie szczelin, pęknięć i wypłuczyn w pierwotnych skałach, a to prowadzi do tworzenia skomplikowanych podziemnych systemów tuneli,cieków wodnych i zapadlisk. Wraz ze zmianami na powierzchni (takimi jak okresowe powodzie czy zmiany biegu rzek) wyrzeźbione przez wodę tunele i podziemne komory stają się z czasem puste – powstają jaskinie.
W jaskini Kumistavi rozpoznano obecnie około 11 kilometrów tuneli. Z całą pewnością nie jest to koniec, gdyż prawdopodobnie setki kolejnych korytarzy i dziesiątki komór wciąż czekają na odkrycie. W najbliższej okolicy znajdują się inne jaskinie i możliwe, że istnieją między nimi nieodkryte jeszcze połączenia. Gdy okaże się to prawdą, to łączna długość labiryntu może wzrosnąć do setek kilometrów. Warto pamiętać też o tym, że płynąca w podziemiach rzeka Kuma ma obecnie udokumentowane 30 kilometrów długości – a wciąż nie przebadano całego jej biegu wraz z rozgałęzieniami.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych minionego wieku w jaskini Kumistavi położono betonowe chodniki i schody, zainstalowano oświetlenie oraz przebito 150-metrowy sztuczny tunel wyjściowy. Dzięki temu uruchomiono długi na ponad kilometr szlak, którego pokonanie nie wymagało żadnych umiejętności speleologicznych. Później na pewien czas projekt zamarł, ale w 2007 roku powrócono do pomysłu stworzenia centrum turystycznego – i wykonano szereg kolejnych prac. Obecnie przeznaczona do zwiedzania podziemna trasa liczy sobie aż 1800 metrów i prowadzi przez sześć z ogólnej liczby 22 komór.
Ponieważ projekt nabierał coraz większego rozmachu, to w 2010 roku postanowiono zmienić nazwę jaskini Kumistavi na bardziej marketingową: w ten sposób podziemia stały się Jaskinią Prometeusza. Nowa nazwa nawiązuje do greckiego bohatera, który dał ludzkości ogień – do mitycznego Prometeusza. Za ten czyn Zeus – władca bogów – kazał przywiązać herosa do skał odległego Kaukazu (będącego dla ówczesnych Greków synonimem krańca świata). Każdego dnia do skazańca przylatywał sęp i wydzierał mu ostrym dziobem i szponami kawałek wątroby; koniec tej udręki położył dopiero inny z mitycznych bohaterów – Herkules.
Starożytni geografowie właśnie na terenach dzisiejszej Gruzji umiejscawiali mityczne krainy Kaukazu, w tym leżącą wśród gór Kolchidę. Władze Gruzji postanowiły wykorzystać tę legendę i tak oto przemianowały Kumistavi na Jaskinie Prometeusza…
Jak wygląda dziś zwiedzanie jaskini? Niestety nie mam dla was dobrych wiadomości.
Jaskinię Prometeusza miałem okazję odwiedzić w czerwcu 2023 roku, przy okazji tygodniowego pobytu w Gruzji. Wydawała się ona świetnym wyborem choćby ze względu na bliskość od wspomnianego lotniska w Kutaisi; by tu dotrzeć wystarczy zaledwie 3-godzinny, bezpośredni lot z Warszawy.
Dojazd do jaskini jest bardzo łatwy: wiedzie do niej asfaltowa droga, którą za sprawą tablic informacyjnych nie sposób zabłądzić. Na miejscu znajduje się obszerny płatny parking oraz kompleks zabudowań technicznych: ubikacje, restauracja oraz kasy biletowe i obszerna hala oczekiwania na wejście. Bilety można kupić z wyprzedzeniem poprzez internet lub bezpośrednio na miejscu. Bilety są raczej tanie – koszt wejścia dla osoby dorosłej to około 35 złotych. Za dodatkowe 25 złotych dokupić można bilet na krótki spływ podziemną rzeką.
Jeżeli uda Wam się kupić bilety – co w przypadku braku rezerwacji może okazać się problemem – to niestety dalej zaczynają się już tylko „schody”. W naszym przypadku przedsmak kłopotów zaczynał się już w hali oczekiwania: jaskinię zwiedza się w grupach z przewodnikiem – a te grupy nie są ani trochę kameralne. Czekając na naszą godzinę wejścia z coraz większym przerażeniem obserwowaliśmy zbierający się tłum ludzi. Sala z każdą chwilą zapełniała się turystami, aż w końcu niemal zabrakło w niej miejsca. Okazało się, że nasza grupa liczy… około 150 osób. Sto pięćdziesiąt !!!
Chyba nie muszę tłumaczyć jak taka liczba zwiedzających wpłynęła na satysfakcję z naszego podziemnego spaceru? Już na wejściu do jaskini zrobił się korek, a opowięsci przewodnika nie tylko nie było słychać – ale wręcz niemożliwością było dostrzec go w tłumie. Zresztą widząc co się dzieje od razu poczekaliśmy na sam koniec „wycieczki” – by iść w ogonie, i uzyskać choć minimum swobody.
Betonowy chodnik prowadzący przez jaskinie ma zaledwie 1-1.5 metra szerokości, więc grupa natychmiast rozciągnęła się na kilkadziesiąt metrów długości. Zaraz za wejściem na jednej ze ścian ktoś niezdarnie narysował „malunki naskalne” przedstawiające wędrowców o greckich rysach twarzy – mające najpewniej naśladować starożytny mit o Prometeuszu. Mam nadzieję, że nie narysowano ich na oryginalnych malunkach, bo nie wyobrażam sobie takiego zniszczenia. Co robią te rysunki na ścianie? Nie mam pojęcia; zapewne to kolejny „chwyt marketingowy” – wyszło jak wyszło, być może pomyślicie, że się czepiam.
Niestety te rysunki były zapowiedzią tandety i jarmarku, który czekał na nas podczas dalszej części spaceru. Jaskinię rozświetlono sztucznymi kolorami na wszystkie możliwe sposoby. Pierwotnie oświetlenie miało służyć wskazaniu i podkreśleniu ciekawych elementów, ale efekt który osiągnięto daleki jest od zamierzonego. Wnętrze jaskini świeci niczym świąteczne wesołe miasteczko. Od razu przypomniała mi się chińska dzielnica w Singapurze: tam także wszystko świeciło dosłownie w każdym kierunku. W największych podziemnych salach jaskini (ich wielkość rzeczywiście imponuje!) dodatkowo wymieszano światło z dźwiękiem wydobywającym się z rozwieszonych głośników… I ponownie wyszło słabo – dźwięk sobie, a zmieniające się światła sobie. Istny kalejdoskop.
Niestety sama jaskinia doświadczyła poważnych zniszczeń. Przytłaczająca większość stalaktytów i stalagmitów będących w zasięgu ręki turystów jest potłuczona i pourywana. Ich narastające przez setki lat końcówki są oberwane i pozabierane na pamiątki; trudno mi powiedzieć w jakim stopniu za poczynione zniszczenia odpowiadają turyści, a w jakim prace budowlane, które tutaj przeprowadzono przez ostatnie dwadzieścia lat. Komuś, kto jest nieświadomy – takie uszkodzenia pewne nie przeszkadzają. Toż to tylko kamienie wystające z sufitu! Jednak geologom i speleologom zapewne chce się płakać na ten widok.
Prawdziwą traumę przeżyliśmy jednak dopiero obserwując naszą 150-osobową grupę turystów. Przytłaczającą jej większość tworzyła setka dorosłych mężczyzn, którzy przez cały pobyt w podziemiach wydzierali się wniebogłosy, śpiewali piosenki, jakieś rymowanki – szli jak stado dzikich zwierząt. Na dodatek w jaskini… palili papierosy. Ich okrzyki momentami przeradzały się w dzikie wycie wypełniające całe podziemia, istna trauma. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem jednego ze „śpiewaków” kim są. Okazało się, że to grupa z Iranu, która pracowała w Gruzji nad jakimś projektem budowlanym i na jego zakończenie zostali zabrani na wycieczkę. Super.
Gdy wróciłem do Polski zastanawiałem się, że może po prostu mieliśmy pecha? Może akurat nam się trafiła taka turystyczna kumulacja? Obejrzałem kilka filmów dostępnych na Youtube, i już wiem, że jednak takie tłumy w Jaskini Prometeusza to raczej standard niż wyjątek. Stąd moja rada: jeżeli zdecydujecie się kiedyś na jej zwiedzenie, wybierzcie koniecznie jakieś mniej oblegane dni – inaczej cały czar tego miejsca pryśnie. My z jaskini wyszliśmy wściekli, ogłuszeni i totalnie zawiedzeni.
Jaskinia Prometeusza ma szansę spodobać się tym, dla których będzie to jedna z pierwszych jaskiń w życiu. I oczywiście pod warunkiem, że w tłumie ludzi czujecie się niczym ryby w wodzie. Jeżeli jednak poszukujecie ciszy i spokoju – od tego miejsca trzymajcie się z daleka. Zwiedzanie Jaskini Prometeusza to zupełnie absurdalne przeżycie; nawet jeżeli nie spotkacie grupy wycieczkowej robotników z Iranu. W chwili gdy odjeżdżaliśmy z parkingu do środka jaskini wchodziła następna grupa: kolejne sto osób – tym razem szkolna wycieczka pełna nastolatków… Pod względem głośności śmiało mogliby konkurować z Irańczykami.