Ile końców świata ma… świat? Zawsze myślałem, że dwa, ale ponieważ podróże kształcą to podczas kolejnej wypraw dowiedziałem się, że jest jeszcze trzeci koniec świata – Rapa Nui, Isla de Pascua – Wyspa Wielkanocna. Wyspa, której moja żona nadała dodatkową nazwę – „Upito Kura”. Choć może zamiast końca świata bardziej pasuje w tym przypadku jego początek: w języku tubylców Wyspa Wielkanocna to „Te Pito o Te Henua” – Pępek Świata: miejsce, w którym wszystko się zaczyna.

Ten artykuł pochodzi z 2017 roku – czytacie go w ramach wspomnień o tym jak to było dawniej, za dobrych czasów, kiedy to podróże kształciły, a biegacze opanowali cały świat – dzięki czemu byli jednymi za najmądrzejszych na naszej planecie…

Na ślad tego maratonu wpadłem dość przypadkowo – w Święta Wielkanocne przeglądarka internetowa wyświetliła mi w jakimś artykule podróżniczym który akurat czytałem reklamę… Wyspy Wielkanocnej. Akurat trwała Wielkanoc, więc Wyspa Wielkanocna aż się prosiła o odwiedzenie. Pomyślałem: ciekawe, czy jest tam organizowany jakiś maraton. Uruchomiłem od razu wyszukiwarkę i okazało się że tak! Zawsze w czerwcu, najbliższa edycja miała odbyć się za niecałe dwa miesiące – 4 czerwca 2017 roku. Szczęśliwy traf chciał, że był to jeden z niewielu weekendów w sezonie, który miałem wolny i nie musiałem być w pracy na jakimś biegu w Polsce!

Mało tego – w wyszukiwarce biletów lotniczych akurat trwała wielkanocna promocja na loty do Chile! Kraj ten jest obowiązkowym punktem przesiadkowym w drodze na Wyspę Wielkanocną – bo wiedzieć należy, że Wyspa Wielkanocna jest częścią właśnie Chile- nie jest osobnym krajem. Spojrzałem na żonę i decyzja zapadła w ciągu godziny – lecimy na maraton na Rapa Nui!

Wyspy Wielkanocnej przedstawiać nikomu nie trzeba. Tak, to ta wyspa na której poustawiano prawie tysiąc kamiennych posągów Moai. A potem z nieznanych względów – które do dziś budzą tajemnicze spekulacje – wszystkie je poprzewracano… by ponownie teraz, po około 200 latach znowu je ustawiać. Mieszkają na niej tubylcy, którzy kiedyś podobno byli kanibalami, wszędzie jest daleko, prawie nikt tam nie był, no i chyba drogo.

Na Easter Island / Isla de Pascua / Rapa Nui – bo tak w języku polinezyjskim nazywa się Wyspa Wielkanocna – latał wtedy przewoźnik lotniczy, regionalna chilijska linia LATAM. Dwa razy dziennie z Santiago de Chile startują duże Dreamlinery zabierające na tą samotną wyspę pośrodku Pacyfiku każdego dnia łącznie po 500 turystów. Dwa razy w tygodniu odbywają się loty także z Tahiti, i chyba raz w tygodniu z Peru – ale te połączenia były o tyle droższe, że podróż na maraton drogą inną niż przez Chile była nieekonomiczna. Chyba że ktoś z Was leży akurat na plaży na Tahiti i się nudzi – wtedy jest ok.

Wyprawa na Wyspę Wielkanocną była dla mnie wyjątkowa i to z kilku powodów. Po pierwsze jest bardzo droga. Po drugie zaś była pierwszą moją tego typu wyprawą którą organizowałem samodzielnie od A do Z. I to od razu na jeden z końców świata: bilety, terminy lotów, przesiadki, hotele, wizy, wynajem auta na miejscu oraz start w maratonie – wszystko ogarniałem sam. I okazało się, że daję radę – choć jak to zawsze za pierwszym razem bez nerwów się nie obyło.

Podstawowe koszty w skrócie:

– Bilet lotniczy z Europy do Santiago de Chile – 4800 złotych,
– Bilet lotniczy z Santiago de Chile do Rapa Nui – 2050 złotych,
– Opłata startowa w maratonie – 1800 złotych,
– 6 noclegów na Wyspie Wielkanocnej – 900 dolarów,
– Wynajem auta na Wyspie Wielkanocnej – 750 złotych (5 dni)

Na wyspie nie ma żadnego przemysłu i praktycznie żadnych upraw. Ponieważ wszystko jest przywożone statkami i samolotami z odległego o 3000 kilometrów Chile, to wyżywienie kosztuje około 3-krotnie więcej niż w Polsce (ale można jeść skromnie np. makaron – trzeba tylko ostrożnie sprawdzać ceny, bo za wodę niegazowaną 1.5 litra czasem trzeba zapłacić … 60 pln). Bywało, że za paczkę chleba tostowego trzeba było zapłacić 40 złotych. Skromny obiad nad plażą dla 2 osób to ok 180-200 złotych (ceny z 2017 roku). Niestety z własnym prowiantem nie przyjedziecie – obowiązuje zakaz wwozu produktów żywnościowych (a także zakaz wywozu!)

Sam maraton jest imprezą niewielką, kameralną, łącznie na trzech dystansach (10 km, półmaraton i maraton) obowiązuje limit 250 uczestników. Z miesięcznym wyprzedzeniem nie ma żadnych kłopotów z zapisami, czy na miejscu by się udało? Nie ryzykowałbym bo można wrócić do Europy z kwitkiem. W ramach ceny 490 dolarów otrzymałem możliwość uczestnictwa w biegu, pamiątkową koszulkę oraz udział w Pasta Party w przeddzień maratonu. Jak widać pakiet startowy skromny, a kosztuje kosmicznie. Organizatorzy naciskali na kupno pakietu w wersji z transportem lotniczym z Chile w cenie dodatkowych 500-600 dolarów, ale wolałem zorganizować ten etap podróży samodzielnie.

Maraton ukończyły 84 osoby. Mi z czasem 3:41:46 udało się zająć ósme miejsce open, i trzecie w klasyfikacji wiekowej. Cóż, pierwsze podium od ponad dwudziestu lat niesamowicie mnie cieszyło i po latach cieszy jeszcze bardziej!

Więcej artykułów z kategorii Maratony Świata?