Do tej pory z moją oceną miasta raczej pozostawałem w odosobnieniu. Z tym większą ciekawością przeczytałem artykuł, który pojawił się w tym tygodniu na łamach Onet-u, a który był przedrukiem z serwisu internetowego Noizz. Artykuł zatytułowany „Dubaj nie nadaje się do życia” skupił się w dużym stopniu na projektowych aspektach funkcjonowania tego miasta – jego treść możecie przeczytać TUTAJ
Miło jest dowiedzieć się, że nie jestem całkowicie osamotniony w swojej niezbyt pozytywnej podróżniczej ocenie tego miasta. Specjalnie podkreślam „podróżniczej”, gdyż dla turystów Dubaj niewątpliwie jest ciekawym miejscem. To tzw. destynacja, w której można zobaczyć wysokie wieżowce, niebieskie morze, a z powietrza – podczas podchodzenia do lądowania – słynne sztuczne, przybrzeżne archipelagi wysp w kształcie palm.
Problem polega jednak na tym, że turysta niejako z samej definicji turystyki oczekuje właśnie tego: podanych na tacy pięknych miejsc, do których zostanie dostarczony samolotem, dowieziony autobusem, a później upasiony pięcioma posiłkami dziennie, wykąpany i wyczesany. Jeżeli na dodatek wokół znajdą się wielkie galerie handlowe wyglądające na niezwykle ekskluzywne, a jednocześnie przystępnie tanie i pełne „lokalnych” produktów znanych marek handlowych z całego świata – turysta będzie nasycony i szczęśliwy. Będzie przekonany, że odwiedził wspaniały Dubaj.
I od razu uprzedzę zarzuty: tak, wiem o tym, że taka właśnie jest globalna turystyka – nastawiona na stosunkowo prostą rozrywkę, na oferowanie produktów udających egzotykę za przystępne pieniądze. Globalna turystyka stara się, by turysta mógł być dumny z tego gdzie dotarł, choć tak naprawdę nie odbył żadnej dalekiej podróży. Podróż jest może daleka w sensie wylatanych samolotem kilometrów, ale pod względem kulturowym – prawie nigdzie się nie wybrał. Sieciowy hotel, sieciowe centra handlowe, sieciowe produkty i restauracje. I ja to rozumiem. Jest turystyczne zapotrzebowanie – są turystyczne odpowiedzi.
I taki jest właśnie Dubaj – wybudowany i przystrzyżony na potrzeby turystów. Turystyczny tłum ma patrzeć i podziwiać – tyle tylko, że ma patrzeć na wskazane miejsca, i podziwiać serwowany mu obraz bez dotykania. Dubaj nie ma starego miasta? Więc stare miasto należało wybudować – tak powstał np. Souk Madinat Jumeirah – centrum handlowe udające stary bazar. A że w rzeczywistości jest to nowoczesna inwestycja otoczona przez ekskluzywne hotele i apartamenty położone na sztucznie wykonanych wyspach? Turyście wystarczy atrapa. Przypomina mi to słynny wieżowiec w kształcie piramidy znajdujący się w Pjongjang, w stolicy Korei Północnej. Budynek jest wspaniały, ogromny… choć w rzeczywistości to tylko elewacja – w środku jest pusty.
Tak jest chyba z większością (polemizować można z jak bardzo przytłaczającą) atrakcji Dubaju. Słynny hotel ****** Burdż al-Arab w kształcie ogromnego żagla? Całe szczęście widoczny jest z daleka, więc możecie sobie zrobić z nim zdjęcie z poziomu odległej ulicy. Podejść bliżej raczej trudno – ogrodzenie zaczyna się kilkaset metrów przed budowlą. Strażnicy z bronią, otaczający go wysoki płot, bariery w bramach i budki strażników – to realia, których nie zobaczycie na kolorowych folderach. Budowla budzi zachwyt niczym ekskluzywne Maserati postawione za szybą salonu. Możesz popatrzeć, ale nie dotykać. Przed Burdż al-Arab podchodzimy do strażników, Ci wskazują nam miejsce z którego możemy zrobić sobie fotkę z odległości kilkuset metrów. Jedna minuta i proszę przejść dalej, bo następni czekają… Najważniejsze, że fotka wygląda jakbyśmy w tym hotelu mieszkali.
Dubaj jest miastem punktowym, które należy zwiedzać według z góry ustalonego planu: punkt po punkcie – atrakcja, atrakcja, atrakcja. Spacerowanie pomiędzy nimi – jak w normalnie funkcjonującym mieście – jest zupełnie bez sensu. Nie ma tutaj miejsca na piesze przechadzki czy długie spacery: wszystko co leży pomiędzy atrakcjami z check-listy należy pominąć. Jeżeli tego nie zrobicie… to najnormalniej w świecie utkniecie. I to utkniecie nie „zagubieni” czy „zdezorientowani” – utkniecie jakbyście trafili w ślepym zaułek miejskiego obozu pracy. Nie znajdziecie ani chodników, ani ścieżek rowerowych, ani przejść dla pieszych. Do najbliższego przejścia przez biegnącą środkiem 8-pasmową autostradę możecie mieć kilometr.
Bo widzicie… Dubaj to miasto zbudowane dla samochodów. Żaden szanujący się mieszkaniec tego miasta nie przemieszcza się nigdzie pieszo. Ba, może on nawet całymi tygodniami nie wyjść z klimatyzowanych pomieszczeń poruszając się wyłącznie samochodem pomiędzy podziemnym garażem domu / willi, banku, biura i centrum handlowego. Dla pieszych nie ma tutaj miejsca. Na własnych nogach możecie mieć trudność z opuszczeniem dzielnicy czy nawet kwartału: możecie najzwyczajniej w świecie utknąć w ogrodzonej przestrzeni po przemaszerowaniu zaledwie kilkuset metrów. Niczym w jakiejś grze MMO, w której Wasz komputer tworzy granicę świata gry – po to, byście nie wyszli poza przewidziany przez programistów teren.
Przez środek Dubaju przebiega w dużej części napowietrzna linia metra. Przebiega… choć bardziej stosownym będzie napisać, że przecina ona Dubaj na dwie części. Metro jest nowoczesne, autonomiczne… ale jego stacje często są jedynymi punktami w których można przejść przez autostradę na drugą stronę miasta. Zaś wejścia do stacji metra – do tych położonych na przedmieściach i poza ścisłym centrum – bardziej przypominają kotłownie niż metro: sprawiają wrażenie jakby nie tknęło ich nigdy pióro projektanta.
37 kilometrów od centrum Dubaju znajduje się Port Lotniczy Dubaj-Al Maktoum. Jest to wciąż nieukończone mega-lotnisko, które docelowo przeznaczone ma być do obsługi 160 milionów pasażerów rocznie. Ma to być, wg. ambicji Zjednoczonych Emiratów Arabskich, największe lotnisko na świecie. Cóż, gdy tymczasem korzysta z niego… zaledwie około 1 milion pasażerów rocznie.
Mimo tej zaplanowanej gigantomanii nie dociera do lotniska wspomniane metro – jego pierwsza stacja znajduje się 15 kilometrów od lotniska. Do metra trzeba dojechać autobusami lotniskowymi. Problem jednak w tym, że metro jest zamykane o godzinie 23:00, a tymczasem ostatnie autobusy z lotniska dojeżdżają do pierwszej stacji metra… o godzinie 23:03. Trzy minuty po zamknięciu. Taka typowo Dubajska niespodzianka, mogąca walczyć o tytuł „zaskoczenia roku” jak równy z równym z brakiem kanalizacji w najwyższym budynku miasta – Burdż Chalifa.
Żeby oddać jednak sprawiedliwość muszę przyznać, że problemy z poruszaniem się po Dubaju świetnie rozwiązują tanie i liczne taksówki. Pokonanie nimi kilkudziesięciu kilometrów to rzeczywiście koszt zaledwie kilkunastu – kilkudziesięciu złotych. Nieprzebraną rzeszę kierowców tanich taksówek stanowią kontraktowi pracownicy z Bangladeszu, Pakistanu, Indii. Są oni dostępni przez całą dobę, mieszkają w bardzo skromnych warunkach – po kilka czy kilkanaście osób w ciasnych blokowiskach na przedmieściach. Kierowcy taksówek i tak są jednak elitą zarobkowych migrantów – ich setki tysięcy to zwykli robotnicy, którzy są prawdziwą siłą napędową miasta. Bo bogactwo Dubaju – o czym musicie pamiętać – nie wynika wyłącznie z zasobów ropy. Dubaj ma jeszcze jedno bogactwo: absurdalnie tanią siłę roboczą sprowadzaną z biednych krajów Azji południowej i środkowej. Pracowników najemnych absolutnie posłusznych, spacyfikowanych, zagubionych w wielkim mieście i sprowadzonych na margines miejskiego życia.
Pod tym względem Dubaj kojarzy mi się ze starożytnym Rzymem – kasta bogaczy, i tłumy niewolników. I nie, nie chodzi o to, że niewolnik może zostać wychłostany czy zabity. To nie te czasy. Dziś sprawiający kłopoty (lub zbędny!) pracownik najemny zostanie po prostu wydalony z Dubaju. Bat ekonomiczny jest w dzisiejszych czasach tak samo skuteczny jak niegdyś bat rzemienny. Takich wydalanych „pracowników” każdego dnia zobaczycie na lotniskach – jeżeli tylko zadacie sobie trud, by się rozejrzeć. Siedzą pod ścianami, wylęknieni, zagubieni, jakby zapadnięci w sobie. Wsadzani do samolotów odlatujących do ich ojczyzn pod eskortą i z wbitym zakazem powrotu w paszporcie. Dla nich Dubajski mit już się zakończył. Warto zaznaczyć jednak, że to nie jest specyfika wyłącznie ZEA – tak wygląda „rynek” pracy we wszystkich krajach regionu Półwyspu Arabskiego.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie napisał, że miasto sumarycznie jest jednak piękne. Jeżeli nie pójdziemy tam, gdzie iść nie powinniśmy, jeżeli oglądać będziemy je absolutnie turystycznie – spodoba nam się bardzo. Piękne widoki, piękne budynki, piękne bogactwo. Dubaj jest imponujący właśnie na tyle, na ile imponuje nam patrzenie na czyjeś bogactwo. Na czyjeś hiper-jachty cumujące w marinach, na czyjeś warte dziesiątki milionów petrodolarów apartamenty zawieszone w chmurach. Na czyjeś ekskluzywne samochody i samoloty. Na czyjeś wyspy. Jeżeli jesteście osobami, które uszczęśliwia patrzenie na bogactwo – odseparowane od Was wysokim murem – to Dubaj Wam się spodoba. Bez dwóch zdań.
Czasem zdarzy się także, że w tłumie podobnych Wam turystów dostrzeżecie wyróżniającego się strojem obywatela Zjednoczonych Emiratów Arabskich przechadzającego się w otoczeniu rodziny przez środek centrum handlowego. Milionera. Wprawdzie będzie to zwykły pracownik poczty lub jakiegoś urzędu – ale milioner. Będziecie pod wrażeniem. Co za egzotyka popatrzeć na milionera! Wspaniały urlop.
PS. W tym artykule nie znajdziecie zapierających dech w piersi zdjęć pięknego Dubaju. Znajdziecie ich setki na dowolnie wybranej stronie internetowej. Wystarczy wbić w przeglądarkę hasło „Dubaj”.